Udostępnij

Gazowanie i rażenie prądem. Dlaczego fermy futrzarskie w Polsce nadal istnieją?

18.09.2023

Komisja Europejska rozważy zakaz hodowli zwierząt na futra w całej Unii Europejskiej. Społecznicy podkreślają, że to wyjątkowo okrutny biznes, który sprawia wiele cierpienia norkom, lisom, jenotom. Udało nam się porozmawiać z mężczyzną, który zna fermy futrzarskie od środka i sam prowadził jeden z zakładów. Stwierdził, że dbał o zwierzęta, ale nie było mu szkoda ich zabijać.

Rodzą się na wiosnę, a zabijane są jesienią. Żyją więc zaledwie 7–8 miesięcy. Norki giną poprzez gazowanie, a lisy i jenoty w wyniku porażenia prądem. Obie metody są stresujące i bolesne. Tak wygląda „życie” zwierząt na fermach futrzarskich.

Politycy ugięli się pod naciskiem branży

Wiele krajów już lata temu wprowadziło zakaz hodowli zwierząt na futra. Pionierem w tym zakresie jest Wielka Brytania. Zakaz wszedł tam w życie w 2000 roku. Pięć lat później zaczął obowiązywać w Austrii. Była to jednak formalność, bo ostatnia ferma futrzarska przestała tam działać końcem 1998 roku. Ustawę, która zakazuje hodowania zwierząt na futra, ma również Serbia. Przepisy w tej sprawie weszły w życie początkiem 2019 roku.

Niektóre kraje zdecydowały się na częściowe zakazy. Wśród nich można wymienić m.in. Węgry. W listopadzie 2020 roku wprowadzono tam przepisy, zgodnie z którymi nie można hodować na futra lisów oraz norek, ale wciąż dopuszczalna jest taka działalność w przypadku szynszyli oraz królików. Z kolei w Hiszpanii zakaz dotyczy jedynie budowy nowych ferm norek. Obowiązuje od 2016 roku.

Hodowanie zwierząt na futra wciąż jest dopuszczalne w Polsce, choć politycy już parokrotnie przymierzali się do wprowadzenia przepisów, które oznaczałyby koniec biznesu futrzarskiego w naszym kraju. Ostatnią próbę podjęli w 2020 roku. Głośno na całą Polskę zrobiło się wówczas o projekcie „Piątka dla zwierząt”, który został zainicjowany przez prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego oraz Forum Młodych PiS. Mówiąc bardzo ogólnie: dotyczył poprawy dobrostanu zwierząt. Projekt ustawy zakładał m.in. wprowadzenie zakazu hodowania ich na futra. Został złożony do Sejmu 11 września 2020 roku i w późniejszym głosowaniu zyskał ponadpartyjne poparcie.

– Mimo to ostatecznie okazało się, że politycy ugięli się pod naciskiem środowiska hodowców zwierząt futerkowych. Po tym, jak projekt trafił do Senatu, gdzie zgłoszono liczne poprawki, zamiast wrócić do Sejmu, trafił do tzw. „sejmowej zamrażarki”, a prace nad nim ustały – przypomina Marta Korzeniak ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki, które jest przeciwne pozyskiwaniu futer ze zwierząt.

„Piątka dla zwierząt” i ubój rytualny

Zakaz hodowli zwierząt na futra nie był jednak najpoważniejszym punktem zapalnym w dyskusji nad ustawą Prawa i Sprawiedliwości. Niektórzy hodowcy zapewniali, że są skłonni przystać na nowe przepisy, jeżeli politycy dadzą im wystarczająco dużo czasu, by się do nich dostosować. Nie obyłoby się również bez odszkodowań dla właścicieli ferm. Największe kontrowersje zdawał się budzić inny zapis, który znalazł się w „Piątce dla zwierząt”. Zakładał ograniczenie uboju rytualnego. To wyjątkowo drastyczna metoda uśmiercania zwierząt, którym podrzyna się gardła. Następnie rzeźnik czeka, aż konające stworzenie wykrwawi się.

– Przyczyn upadku „Piątki dla zwierząt” było wiele, ale faktycznie jednym z kluczowych stał się sprzeciw firm, które prowadzą ubój rytualny – komentuje Anna Spurek z Green REV Institute. – Mięso, pozyskiwane w ten sposób, staje się koszerne lub halal i jest eksportowane m.in. do Izraela czy Turcji, a następnie spożywane przez wyznawców judaizmu oraz islamu. To rynki, które cały czas się rozwijają. Szacuje się, że nawet od 30 do 40 proc. polskiego eksportu stanowi mięso, pozyskiwane w wyniku uboju rytualnego. To potężny biznes – zauważa Spurek.

Gdyby „Piątka dla zwierząt” została uchwalona i weszła w życie, mięso w efekcie uboju rytualnego mogłyby pozyskiwać jedynie wspólnoty religijne. – Odcięta zostałaby zatem cała gałąź biznesu eksportowego, co bardzo mocno uderzyłoby w przedsiębiorców. Niestety politycy przestraszyli się odszkodowań, jakich mogłyby domagać się firmy, które praktykują ubój rytualny – dodaje nasza rozmówczyni.

Europa bez futer. Czy to możliwe?

Możliwe jednak, że powrót do prac nad „Piątką dla zwierząt” nie będzie potrzebny. Jest bowiem szansa, że zakaz hodowli zwierząt na futra zostanie wprowadzony w całej Unii Europejskiej, a więc i w Polsce. Nadzieję na to daje Europejska Inicjatywa Obywatelska „Europa bez futer”, pod którą tylko w naszym kraju zebrano ponad 108 tys. podpisów. Przy czym trzeba zaznaczyć, że blisko 91 tys. z nich zostało pozytywnie zweryfikowanych. W całej Unii Europejskiej za prawidłowe uznano ponad 1,5 mln podpisów. Gdy pisaliśmy ten artykuł, przedstawiciele Komisji Europejskiej planowali spotkanie z autorami inicjatywy. Polskę miał reprezentować Paweł Rawicki, prezes Stowarzyszenia Otwarte Klatki.

Społecznicy zauważają, że to właśnie nasz kraj jest obecnie największym producentem futer w Europie, a drugim co do wielkości na świecie po Chinach. Co jednak istotne w ostatnich siedmiu latach liczba ferm futrzarskich zmalała o blisko połowę. W 2016 r. funkcjonowało ich w Polsce ponad tysiąc. W tym roku Główny Inspektorat Weterynarii doliczył się 531 ferm, w których ze zwierząt pozyskuje się futra.

Fermy futrzarskie od Chin po Kanadę

Zgodnie z przepisami lisy, jenoty, norki i tchórze mają być hodowane w zadaszonych klatkach, które znajdują się na wolnym powietrzu. Te dla norek i tchórzy mogą być piętrowe. Warunek jest taki, by zwierzęta mogły swobodnie przemieszczać się pomiędzy dolną i górną częścią. Klatki nie mogą być ustawiane jedna na drugiej. Mają być wyposażone w półki, na których norki i tchórze mogą odpocząć. W przypadku lisów oraz jenotów hodowanych pojedynczo klatki powinny być wysokie na co najmniej pół metra, a długie na co najmniej 90 centymetrów. Dla zwierząt żyjących w grupie muszą być oczywiście większe.

Jak jest w rzeczywistości? Aktywiści zwracają uwagę, że fermy wyglądają bardzo podobnie na całym świecie: od Chin przez Polskę aż po Kanadę. – Wszędzie stosowany jest system hodowli klatkowej, który jest katastrofalny w skutkach dla zwierząt. Zamknięcie w niedużych klatkach skutkuje wysokim poziomem stresu, agresją w stosunku do innych osobników lub autoagresją, pogryzieniami, kanibalizmem, apatią, jak również uszkodzeniami ciała. Często ignorowanym skutkiem uwięzienia w klatce, a być może najbardziej dotkliwym dla zwierząt, jest stereotypia: zwierzę bez celu biega w kółko lub notorycznie powtarza czynności, które nie służą zaspokojeniu jego potrzeb fizjologicznych. Jest to spowodowane brakiem bodźców zewnętrznych – wyjaśnia Marta Korzeniak ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki.

Chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda biznes futrzarski. W Internecie natrafiliśmy na mapę ferm, z której wynikało, że jedna z nich wciąż działa w drugim co do wielkości mieście w Polsce: Krakowie. Pojechaliśmy na miejsce. Okoliczni mieszkańcy pamiętają, że 3–4 lata temu biznes jeszcze się kręcił. Bywało, że norki amerykańskie uciekały z posesji i polowały na bażanty oraz inne dzikie ptactwo.

Właściciel fermy: norki miały swoje zabawki

– Takie hodowle to biznes. Do pewnego momentu był opłacalny – usłyszeliśmy od jednego z mieszkańców, który mieszka niedaleko krakowskiej fermy. – Przyszedł jednak czas, że ludzie zaczęli odchodzić od naturalnych futer i zaczęli robić sztuczne. Dużo tu zrobiły naciski zielonych, którzy są przeciwni zabijaniu zwierząt. Namawiają też, żeby nie jeść mięsa. Ale nie każdy będzie chciał jeść sztuczne, wyprodukowane w laboratorium. Wie pan, jak jest. Każdy kij ma dwa końce – dopowiada mężczyzna.

Wskazał nam, że do fermy można dojść wąską, nieutwardzoną ścieżką, która ciągnie się pośród wysokich chaszczy. Nie był pewny, czy hodowla wciąż działa. W końcu dotarliśmy pod blaszane ogrodzenie, za którym ujrzeliśmy jedynie kolejną ścieżkę, drzewa i zadaszone, drewniane konstrukcje. Mieszkańcy zapewnili nas, że to właśnie na tej posesji hodowano norki na futra. Na miejscu nikogo nie zastaliśmy. Udało nam się jednak porozmawiać z właścicielem fermy telefonicznie. Przekazał nam, że zbankrutował. Gdy jeszcze prowadził działalność, najwięcej futer było eksportowanych do Chin. Zapewniał nas, że dbał o norki. Miały nawet swoje zabawki. Wyznał, że nie było mu szkoda zabijać zwierząt. W jaki sposób to robił? Powiedział nam, że zatruwał je tlenkiem węgla. Zapewnił, że wszystko trwało tylko moment, a taka metoda była najbardziej humanitarna. Biznes zamknął dwa lata temu.

Powiatowy lekarz weterynarii przekazał nam, że w Krakowie nie działa już ani jedna ferma futrzarska.

Anna Spurek z Green REV Institute ocenia, że likwidacja biznesu futrzarskiego postępuje zbyt wolno. – Wiąże się to z ogromnym cierpieniem lisów i norek, które są zabijane przez rażenie prądem albo zagazowanie – mówi Spurek. Zwraca uwagę, że dopóki prowadzenie ferm będzie traktowane przez niektórych jako lukratywny biznes, takie miejsca wciąż będą istnieć. – Polska buduje na nim Produkt Krajowy Brutto. Biznes opłaca się zarówno przedsiębiorcom, jak i państwu, dlatego jest wspierany i chroniony. Również dlatego, że jest traktowany jako część gospodarki oraz rolnictwa – dodaje nasza rozmówczyni.

Aktywiści: ten biznes upada zbyt wolno

Cieszy ją natomiast fakt, że od futer odchodzą duże domy mody, a ich śladem idą firmy, które na co dzień możemy spotkać w polskich galeriach handlowych. W 2018 roku media podały, że naturalne futra nie pojawią się w nowych kolekcjach Versace. Wcześniej zrezygnowały z nich m.in. Zara, Armani czy Gucci. – Modowi giganci uświadomili sobie, że posiadanie ubrań z lisów czy norek nie jest prestiżem, a w części społeczeństwa budzi wręcz odrazę. Dostrzegli, że nie da się znaleźć żadnego argumentu w obronie tego biznesu. Ludzie nie muszą ubierać się w zwierzęta, by być zdrowszymi czy chronić się przed chłodem. Są na to inne sposoby – podkreśla Spurek.

Jej zdaniem branża futrzarska w Unii Europejskiej jest wciąż bardzo silna i potrafi przebić się ze swoimi postulatami wśród polityków. – Jako jedyna organizacja z Polski uczestniczymy w spotkaniach EU Platform on Animal Welfare, w której biorą również udział przedstawiciele Komisji Europejskiej oraz biznesu futrzarskiego. Podczas niedawnej dyskusji Europejska Inicjatywa Obywatelska prezentowała materiały, dotyczące cierpienia zwierząt na fermach futrzarskich. Chwilę później wystąpił przedstawiciel jednej z największych organizacji, która lobbuje za branżą futrzarską. Stwierdził, że to co pokazują społecznicy, to ideologia, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Żaden z decydentów tego nie skomentował – opowiada Spurek. Pamięta, jak z kolei wysoko postawiony komisarz w Unii Europejskiej składał wyrazy współczucia właścicielowi fermy, która spłonęła w czasie wojny w Ukrainie. – To wszystko pokazuje, że głos przedsiębiorców, którzy hodują zwierzęta na futra, ale i na mięso, jest ważny dla polityków – dodaje aktywistka.

Cierpienie milionów zwierząt

Trudno zliczyć, ile zwierząt w Polsce jest wciąż hodowanych na futra. Społecznicy szacują, że na fermach żyje ich ok. 4–4,5 mln. Wśród nich są głównie norki amerykańskie. Na wolności są bardzo aktywne, pokonują dalekie dystanse, dużo pływają, polują i eksplorują środowisko. Badania wykazały, że w ciągu jednego dnia te małe drapieżniki są w stanie przepłynąć około 250 metrów. Norki pozbawione pływania odczuwają duży stres, który jest porównywalny z tym, gdy zwierzęta nie mają dostępu do pożywienia.

Społecznicy w miarę możliwości starają się monitorować biznes futrzarski. W 2017 roku aktywiści ze Stowarzyszenia Otwarte Klatki odebrali siedemnaście lisów z małej fermy koło Krakowa. Działała nielegalnie. – Ta szczęśliwa siedemnastka to kolejni ambasadorzy naszej walki o zakaz hodowli zwierząt na futra w Polsce. Mamy nadzieję, że ta historia pomoże nam przekonać polskich parlamentarzystów, że taki zakaz jest konieczny – podsumowali akcję obrońcy zwierząt.

Najbliższe wybory parlamentarne już 15 października. W kampanii politycy zapewne dużo będą mówić o dobru zwierząt. Do pomysłu zakazania ich hodowli na futra już wróciła Lewica. Pytanie tylko, ile pozostanie z wyborczych obietnic?

Zdjęcie: Farma norek. Shutterstock/Cergios

Autor

Bartosz Dybała

Dziennikarz. Na co dzień publikuje w „Gazecie Krakowskiej” i „Dzienniku Polskim”. Od ponad 9 lat zajmuje się sprawami Krakowa. W wolnych chwilach gra w koszykówkę.

Udostępnij

Zobacz także

Wspierają nas

Partner portalu

Partner cyklu "Miasta Przyszłości"

Partner cyklu "Żyj wolniej"

Joanna Urbaniec

Dziennikarka, fotografik, działaczka społeczna. Od 2010 związana z grupą medialną Polska Press, publikuje m.in. w Gazecie Krakowskiej i Dzienniku Polskim. Absolwentka Krakowskiej Szkoła Filmowej, laureatka nagród filmowych, dwukrotnie wyróżniona nagrodą Dziennikarz Małopolski.

Przemysław Błaszczyk

Dziennikarz i reporter z 15-letnim doświadczeniem. Obecnie reporter radia RMF MAXX specjalizujący się w tematach miejskich i lokalnych. Od kilku lat aktywnie angażujący się także w tematykę ochrony środowiska.

Hubert Bułgajewski

Ekspert ds. zmian klimatu, specjalizujący się dziedzinie problematyki regionu arktycznego. Współpracował z redakcjami „Ziemia na rozdrożu” i „Nauka o klimacie”. Autor wielu tekstów poświęconych problemom środowiskowym na świecie i globalnemu ociepleniu. Od 2013 roku prowadzi bloga pt. ” Arktyczny Lód”, na którym znajdują się raporty poświęcone zmianom zachodzącym w Arktyce.

Jacek Baraniak

Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunku Ochrony Środowiska jako specjalista ds. ekologii i ochrony szaty roślinnej. Członek Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot i Klubu Przyrodników oraz administrator grupy facebookowej Antropogeniczne zmiany klimatu i środowiska naturalnego i prowadzący blog „Klimat Ziemi”.

Martyna Jabłońska

Koordynatorka projektu, specjalistka Google Ads. Zajmuje się administacyjną stroną organizacji, współpracą pomiędzy organizacjami, grantami, tłumaczeniami, reklamą.

Przemysław Ćwik

Dziennikarz, autor, redaktor. Pisze przede wszystkim o zdrowiu. Publikował m.in. w Onet.pl i Coolturze.

Karolina Gawlik

Dziennikarka i trenerka komunikacji, publikowała m.in. w Onecie i „Gazecie Krakowskiej”. W tekstach i filmach opowiada o Ziemi i jej mieszkańcach. Autorka krótkiego dokumentu „Świat do naprawy”, cyklu na YT „Można Inaczej” i Kręgów Pieśni „Cztery Żywioły”. Łączy naukowe i duchowe podejście do zagadnień kryzysu klimatycznego.

Jakub Jędrak

Członek Polskiego Alarmu Smogowego i Warszawy Bez Smogu. Z wykształcenia fizyk, zajmuje się przede wszystkim popularyzacją wiedzy na temat wpływu zanieczyszczeń powietrza na zdrowie ludzkie.

Klaudia Urban

Z wykształcenia mgr ochrony środowiska. Od 2020 r. redaktor Odpowiedzialnego Inwestora, dla którego pisze głównie o energetyce, górnictwie, zielonych inwestycjach i gospodarce odpadami. Zainteresowania: szeroko pojęta ochrona przyrody; prywatnie wielbicielka Wrocławia, filmów wojennych, literatury i poezji.

Maciej Fijak

Redaktor naczelny SmogLabu. Z portalem związany od 2021 r. Autor kilkuset artykułów, krakus, działacz społeczny. Pisze o zrównoważonych miastach, zaangażowanym społeczeństwie i ekologii.

Sebastian Medoń

Z wykształcenia socjolog. Interesuje się klimatem, powietrzem i energetyką – widzianymi z różnych perspektyw. Dla SmogLabu śledzi bieżące wydarzenia, przede wszystkim ze świata nauki.

Tomasz Borejza

Zastępca redaktora naczelnego SmogLabu. Dziennikarz naukowy. Wcześniej/czasami także m.in. w: Onet.pl, Przekroju, Tygodniku Przegląd, Coolturze, prasie lokalnej oraz branżowej.