Wrocław, a szczególnie Kozanów, stały się wizytówką pamiętnej powodzi z 1997 r. Zdjęcia zatopionych dzielnic obiegły media w całej Polsce. Jak do tego doszło, co budziło kontrowersje i co zapamiętali mieszkańcy?
W ciągu trzech dni (4-6 lipca 1997 r.) w Kotlinie Kłodzkiej spadło nawet trzykrotnie więcej deszczu niż w trakcie kilku ostatnich dekad w lipcu. Nysa Kłodzka zalała centrum Kłodzka, a Odra Racibórz i Kędzierzyn-Koźle. Następnie woda zatopiła Nysę i część Opola. 12 lipca wielka woda wstąpiła do Wrocławia.
Pamiętny lipiec ’97
– Byłem akurat w górach i patrzyłem jak napływają te chmury. Niedługo później dostałem telefon, że w Kłodzku jest tragedia. W Masywie Śnieżnika spadło wtedy 650 mm wody w ciągu kilku godzin, a to jest średni opad dla Polski. Jednocześnie były tez olbrzymie opady w Czechach i szła fala odrzańska oraz z Nysy Kłodzkiej. Dwa zbiorniki na Nysie były pełne, więc nie przyjęły żadnej fali. A były pełne, bo czekały, żeby zrobić tzw. falę alimentacyjną i spuścić wodę z barkami. Nie zdążono ich opróżnić, bo ta woda tak szybko nadeszła. De facto te dwa zbiorniki spowodowały zatopienie Wrocławia – opowiedział SmogLabowi pan Krzysztof, wrocławianin.
W pierwszym tygodniu lipca nad Polską wystąpiły ulewy. Stany alarmowe na Odrze i Wiśle zostały przekroczone. Na południu kraju obowiązywały alarmy powodziowe. W podwrocławskim Trestnie rósł poziom wody. Dolny Śląsk i Opolszczyzna zaczynały stopniowo tonąć. Jak donosi wroclaw.naszemiasto.pl, 9. lipca Wojewódzki Komitet Przeciwpowodziowy we Wrocławiu ogłosił najwyższy stan zagrożenia powodziowego.
Mieszkańcy Wrocławia szykują się na wielką wodę. Wykupują wodę, żywność, latarki, baterie i świece. 10. lipca mieszkańcy wrocławskiego Biskupina pojawiają się na wałach. Północny wschód miasta może zostać zalany. Zapada kontrowersyjna decyzja o wysadzeniu wałów przeciwpowodziowych w Łanach – dla dobra większości. To jedna z pierwszych wielkich miejskich kontrowersji tamtych czasów.
Wały w Łanach kością niezgody
Mówi się, że wysadzenie wału w Łanach mogłoby zmniejszyć skalę powodzi i uratować miasto. Co do wypłacenia ewentualnych odszkodowań mieszkańcom Łanów, bezpieczeństwo finansowe poszkodowanych nie było w tym zakresie zagwarantowane przez władze państwowe. Mieszkańcy więc nie chcieli się na to zgodzić i zorganizowali protest, który uniemożliwił saperom wysadzenie wałów. Świadkowie widzieli policjantów przygotowanych podobno na ewentualną pacyfikację. Służby nie użyły jednak siły, a wojsko się wycofało. Wałów nie wysadzono.
– Nigdy wcześniej nie przeżyłam nic podobnego. Byłam wściekła na mieszkańców Łanów. Oni przekładali swój interes nad jakieś większe dobro. Byłam pewna, że potem wypłacono by im odszkodowania za zniszczenia. We Wrocławiu mogło przecież zalać Ostrów Tumski czy inne zabytki lub zbiory, a to byłaby niepowetowana strata – opowiada SmogLabowi pani Katarzyna, wrocławianka chcąca zachować anonimowość.
„Nie wiadomo, czy upust wody, która zalałaby 15 wiosek, uratowałby miasto, ale na pewno zmniejszyłby ilość wody, która wlała się ostatecznie do Wrocławia” – pisze o sprawie wałów w Łanach Mariusz Urbanek, autor publikacji Powódź. Wrocław, lipiec 1997 r.
Sprawę wałów w Łanach skomentował też w produkcji „Powódź Tysiąclecia 25 lat później” ówczesny komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej, Wojciech Adamski, aktualnie dyrektor wydziału Centrum zarządzania Kryzysowego UM Wrocławia.
– Gdyby się udało tam puścić wodę na te tereny, czyli przerwać ten wał, to do Jazu Bartoszowickiego nie doszłaby ta fala i tego zalania w okolicach Jazu Bartoszowickiego by nie było. Z punktu widzenia hydrologicznego to była słuszna decyzja. Z punktu widzenia społecznego nie była wykonalna moim zdaniem.
Wrocław i pierwsza fala
12. lipca pierwsza wielka fala wtargnęła więc do Wrocławia. Kozanów, który stał się powodziową wizytówką tamtych czasów został podtopiony. Warto dodać, że Polacy zbudowali osiedla na tamtejszych terenach zalewowych. Za czasów niemieckich budynków mieszkalnych tam nie stawiano.
– Niskie wały niskimi wałami – nikt się nie spodziewał takiej wody. Przede wszystkim złe było budowanie na terenach zalewowych – tłumaczy SmogLabowi pan Jarosław, emerytowany strażak pracujący wtedy w Komendzie Wojewódzkiej Straży Pożarnej.
Woda zalewa Opatowice. Tereny wodonośne Wrocławia oraz oczyszczalnia ścieków również zostają zalane. Wsie na południowy wschód od Wrocławia są podtopione. Połowa wsi Św. Katarzyna znalazła się pod wodą. Powódź wkracza na kolejne osiedla, zalewa całe dzielnice. To na dziś przypada ćwierćwiecze pierwszej wielkiej fali, która zalała Wrocław.
W tamtych czasach na bieżąco relacjonowały Radio Wrocław oraz Telewizja TeDe, która miała swoją siedzibę w miejscu obecnego Sky Tower. Z ruchu wyłączano ulice, drogi, mosty. Zalane zostało miejskie składowisko odpadów, musiało więc przestać funkcjonować. Powódź zatopiła budynki mieszkalne, szpitale, uczelnie, biblioteki. Zalane są tereny wodonośne i wodociągi. We Wrocławiu nie ma wody pitnej. Dzień później odcięty zostaje także prąd.
Jak wynika z „Monografii powodzi. Dorzecze Odry”, do 13. lipca liczba ofiar wynosiła 33. Jedna trzecia miasta była pod wodą. Do tej pory w województwie wrocławskim całkowicie zalało 30 miejscowości. Powódź postępowała przez kilkanaście dni, żeby 25. lipca Wrocław został zalany kolejną, drugą już falą wielkiej wody.
Cysterny z wodą pitną
– Nie zapomnę kadru, jak od strony Oławy przez tory kolejowe płynęła woda. Służby i sami wrocławianie dzielnie walczyli o miasto. Było bardzo ciężko, ale daliśmy radę. Zrobiliśmy to własnymi rękami – opowiedział nam były strażak pełniący wtedy służbę jako zaopatrzenie i pomoc techniczna.
Mieszkańcy czekali na pomoc, dostawy wody oraz jedzenia. Straż pożarna i wojsko ich zaopatrywały. Paradoksalnie, jednym z największych problemów w czasie powodzi jest brak wody. Wodę pitną wożono odkażonymi wcześniej cysternami.
– Najpierw tymi cysternami jeździło wojsko, ale było ich niewiele i były po prostu za małe. Później cysternami jeździła straż pożarna. Naprawialiśmy je, żeby były na chodzie. Czasem to naprawianie trwało pół nocy.
Cystern do rozwożenia wody pitnej zaczęło jednak brakować, więc Wrocław sprowadził kolejne, głownie z północy i północnego wschodu kraju, czyli terenów niedotkniętych powodzią.
Czytaj także: Czy wały chronią przed powodzią? Często jedynie „dają czas na ewakuację”
– Nie byłem w domu przez kilka tygodni. W tym czasie mieliśmy bardzo mało snu. Również wojsko dużo pomagało. Do tego warunki atmosferyczne i komary – najpierw był deszcz i zimno, później zrobiło się gorąco, nadeszła więc plaga komarów. W zalanej części miasta brakowało wszystkiego – relacjonuje SmogLabowi emerytowany strażak.
Z kolei z Francji, Niemiec i Szwecji dotarły do Wrocławia wysokowydajne pompy. To one pomogły wypompowywać wodę z gospodarstw domowych.
– Razem z tymi pompami przyjechał prowiant. To była woda, napoje, kanapki i konserwy. Rozwoziliśmy je mieszkańcom miasta – dodaje pan Jarosław.
Walka o Wrocław
O zaangażowaniu mieszkańców i służb w walkę o Wrocław pisze Urbanek. Zaznacza, że to oni uratowali najstarsze dzielnice miasta: „Zostały ocalone tylko dzięki ludziom, którzy bez wytchnienia układali worki z piaskiem. Poziom napierającej fali sięgną wyżej, niż wysokość broniących Ostrowa murów. Walczono o każe pięć centymetrów, o które przybierała Odra. Im wyżej podchodziła woda, tym wyższy mur z worków układali obrońcy. Na Ostrowie, na Biskupinie, na Karłowicach, ludzie zatriumfowali nad żywiołem. Ulegli tam, gdzie woda przerwała wały przeciwpowodziowe i zaatakowała nie z tej strony, z której się spodziewano, nie pozostawiając obrońcom żadnych szans. W taki sposób, wodą płynącą od strony Radwanic i Siechnic, gdzie puściły umocnienia, zalane zostało centrum miasta: ulice Traugutta, Kościuszki, Komuny Paryskiej, Piłsudskiego, okolice Dworca Świebodzkiego i Podwale. Kozanów najpierw zalała Ślęza, dopiero później dołączyła swe wody Odra.”
Traumy powodziowe wrocławian
Porozmawialiśmy z mieszkańcami Wrocławia, którzy zechcieli nam opowiedzieć co pamiętają z pierwszych dni powodzi. Pani Danuta, pracująca wtedy we Wrocławskich Zakładach Wyrobów Papierowych na wrocławskim Trójkącie, opowiedziała o swoim osobistym, traumatycznym przeżyciu.
– Pamiętam te dramatyczne czasy. Pracowałam wtedy w ochronie. Przez powódź zostałam uwięziona w moim zakładzie pracy. Trwało to aż 4 dni – opowiada SmogLabowi. – Pierwszego dnia powodzi miałam akurat nocną zmianę i w strumieniach wody dotarłam do ul. Kościuszki, gdzie pracowałam. Później już tylko z okien patrzyłam jak wzrasta poziom wody. Mój mąż już do mnie dopłynął. Razem zostaliśmy odcięci od cywilizacji. W oficynie byliśmy bez picia, jedzenia, prądu i wody. To była po prostu masakra – relacjonuje SmogLabowi pani Danuta P. – Kiedy już byliśmy bezpieczni na piętrze w budynku dyrekcji, patrzyliśmy jak szybko napływa woda. Widać to było na ścianie stojącego naprzeciwko budynku. Do budynku, w którym byliśmy, woda wdarła się na parter, do wysokości ok. 2 m.
Sąsiedzi palili ogniska na balkonie
Osobom, które nie doświadczyły takiej katastrofy, trudno sobie wyobrazić uczucia towarzyszące bezradnym świadkom powodzi. Pani Danuta zgodziła się podzielić z nami swoimi osobistymi, traumatycznymi doświadczeniami. – Byłam przerażona. Nie umiem pływać i przewijały mi się w głowie różne dramatyczne scenariusze. Podporą był mój mąż – gdyby nie on, chyba wpadłabym w obłęd. W nocy prawie nie spałam, bez światła było okropnie. Rano wody było już jakieś 2 m, ludzie pływali pontonami i łódkami. Sąsiedzi na balkonach palili ogniska, piekli mięsa i ziemniaki. Mąż opuszczał się na daszek, a oni opuszczali nam jedzenie na sznurku. Dopiero pod koniec drugiego dnia zaczęło podpływać wojsko i podawać nam prowiant – wspomina.
– Dopiero czwartego dnia po południu, jak woda opadła do ok. 50 cm, zmieniła mnie koleżanka i mogłam wrócić do domu, do mojego 17-letniego wtedy syna. Na szczęście pl. Grunwaldzki, na którym mieszkałam, nie był zalany – dodaje.
Zakład pracy pani Danuty, jak wiele innych przedsiębiorstw, poniósł wtedy wielkie straty. Pod wodą był cały firmowy sklep, gotowe wyroby, samochody oraz papier.
Tego się nie zapomina
Jak przyznają wrocławianie, tego się nie zapomina, a woda to żywioł, którego nie da się tak po prostu opanować.
– To był 12. lipca. Jak woda zalała Wrocław miałam 10 lat. Pamiętam jak najpierw zalało tereny wokół Odry. Wody było praktycznie pod sam Most Trzebnicki. Odwiedzałam moje babcie – jedna mieszkała przy ul. Korzeniowskiego, a druga przy Siemieńskiego – opowiedziała SmogLabowi pani Paulina N.
Dzieci, naturalnie ciekawe świata, a tym bardziej nowych sytuacji, były beztroskimi obserwatorami.
– Ja chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji, ale pamiętam strach ludzi. Wrocławianie w pośpiechu napełniali worki piaskiem i ustawiali je na podwórkach i przy wejściach do bram. Moi rodzice dostali informację, że ulice Reymonta i Kleczkowska są już pod wodą. Kolejna informacja, że woda jest już coraz bliżej naszego podwórka. Jak to dziecko, byłam ciekawa jak to wygląda. Pobiegałam tylko na chwilę na ulicę Kleczkowską przekonać się czy to prawda. Jak zobaczyłam, że ta woda faktycznie tam jest, szybko wróciłam do domu – dodała.
Pani Katarzyna przybliżyła nam czynności pomocnicze, w które zaangażowała się jej rodzina. – Mieszkaliśmy przy trasie W-Z. Mój tata sypał piasek do worków i układał na Ostrowie Tumskim. Opowiadał jak odwiedzał ich prezydent Zdrojewski. Z kolei moja mama pracowała wtedy w Ossolineum opowiadała jak ewakuowano księgozbiory i inne dokumenty. Sama też pomagała – powiedziała SmogLabowi pani Katarzyna. – Towarzyszyło mi dużo nieprzyjemnych emocji, więc jednak człowiek trochę to wyparł z pamięci – dodała.
Śmiertelny nurt
– W 1997 r. miałam 12 lat. Mieszkałam przy ul. Piotra Skargi we Wrocławiu z rodzicami i braćmi. O powodzi dowiadywaliśmy się z mediów i dochodziły do nas głosy o wielkiej fali, zatopionych miejscowościach i domach, ale nikt chyba tak na prawdę nie wierzył, że nas to dotknie – zaczyna opowieść pani Aleksandra. – Pamiętam jak baliśmy się zasnąć, bo wszyscy mówili, że tej nocy „wielka fala” uderzy we Wrocław. Czekałam z niedowierzaniem, a także dziecięcą ciekawością. I stało się.
– Najpierw odłączyli prąd, pewnie z obawy przed walącymi się słupami energetycznymi pchanymi przez wodę, co tylko spotęgowało panikę
Jak mówi pani Aleksandra, pozamykano sklepy. Wodę dostarczano także łodziami w 5-litrowych butlach.
– To był dla mnie bardzo dziwny czas. Pamiętam jak po kolana w wodzie szłam ulicą Traugutta i obserwowałam ludzi siedzących na parapetach w mieszkaniach na parterze. Śmiali się i obserwowali wodę na ulicy tak, jakby to się działo gdzieś obok… Parę dni później, już płynąc pontonem po tej samej ulicy, nie widziałam ludzi. Była za to masa wody wylewającej się jak wodospad z tych samych okien. Na co dzień spokojna rzeka Oława płynąca za tymi budynkami zamieniła się w śmiertelny nurt, znajdując ujście przez mieszkania i zabierając ze sobą wszystko – wspomina.
Czytaj również: Ćwierć wieku temu wielka woda zalała Dolny Śląsk. Czy „powódź tysiąclecia” to prawidłowe określenie?
Źródła dodatkowe:
Powódź. Wrocław, lipiec 1997 r., Mariusz Urbanek
Powódź Tysiąclecia 25 lat później, reż. P. Nazaruk we współpracy z A. Bartosiak
Ocena rozmiaru powodzi 1997 r. na tle powodzi historycznych, w: Monografia powodzi lipiec 1997 r. Dorzecze Odry; Dubicki A., Słota H., Zieliński J.
–
Zdjęcie tytułowe: wycinek z: Powódź. Wrocław, lipiec 1997 r., Mariusz Urbanek, fot. oryg. M. Szwed