W Europie coraz częściej mówi się o cięciach krajowych połączeń lotniczych. Polski LOT zapowiada w tym samym czasie, że jego maszyny polecą z Rzeszowa do Gdańska. Możliwe więc, że podróżujący nad morze mieszkańcy Podkarpacia przesiądą się na samolot, czyli najbardziej emisyjny środek transportu. Czy jestem tym zmartwiony? Tak. Czy się temu dziwię? Absolutnie nie.
Załóżmy, że rzeszowska Greta chciałaby dostać się nad morze z rodzicami. Ma trzy opcje. Pierwsza to samochód lub przejazd busem. Pierwszy wariant jest męczący, najwygodniejsza trasa wiedzie w dużej części przez wąskie drogi krajowe. Autostrada zaczyna się dopiero w Piotrkowie Trybunalskim. Podróż potrwa około ośmiu godzin. Nie ma bezpośredniego połączenia autokarami. Docierają one na Pomorze nawet po 20 godzinach.
Rzeszowska Greta, wzorem tej szwedzkiej, najchętniej wybrałaby pewnie pociąg. PKP w końcu chwali się inwestycjami – w nowoczesny tabor, remonty torów, lśniące dworce. Najszybszy skład ze stolicy Podkarpacia do Gdańska jedzie siedem godzin i dziewięć minut. Długie dystanse zwiększają na polskiej kolei ryzyko opóźnień, ale uznajmy, że to połączenie czasowo konkurencyjne dla samochodu. Szkoda jedynie, że najtańszy bilet na rzeszowskie Pendolino kosztuje 199 złotych. Greta-uczennica miałaby ulgę, rodzice musieliby jednak płacić za całość biletu. Rachunek za taką przyjemność to więc około 500 złotych. Greta z rodziny z klasy średniej musi więc wsiąść do składu TLK. Jest o wiele taniej, ale pociąg wlecze się przez 13 godzin.
I tutaj, cała na biało, odlatuje nam z lotniska w Rzeszowie-Jesionce maszyna państwowego LOT-u. Weekendowe kursy państwowego przewoźnika ruszą w letnim sezonie. Kiedy piszę ten tekst, bilety można kupić za 170 złotych. Podróż zajmie niecałe półtorej godziny. Samolot wyemituje w jej czasie 152 kilogramy dwutlenku węgla na pasażera (jak wylicza kalkulator szwajcarskiej fundacji Myclimate).
Którą opcję wybierze z rodzicami rzeszowska Greta? Na jej miejscu albo pojechałbym Bieszczady, albo wsiadł do samolotu. W Europie latanie staje się obciachem. W Polsce – niestety idziemy pod prąd.
Źródło: Adwo / Shutterstock