Jest dobra wiadomość z frontu walki ze smogiem. Nowelizacja ustawa o inspekcji ochrony środowiska, którą właśnie proceduje parlament, zawiera wiele bardzo sensownych i potrzebnych przepisów. Wśród nich uprawnienie inspektorów do prowadzenia kontroli z wykorzystaniem dronów oraz technik satelitarnych.
Pozwala na to przepis zawarty w art. 10b znowelizowanej ustawy (jej tekst znajdziecie na sejmowych stronach – tutaj). Wyliczono w nim czynności kontrolne, które będą mogli podejmować inspektorzy ochrony środowiska. Można tam przeczytać między innymi to:
„Główny Inspektor Ochrony Środowiska, wojewódzki inspektor ochrony środowiska lub upoważnieni inspektorzy Inspekcji Ochrony Środowiska mogą podjąć czynności polegające na:
1) obserwowaniu i rejestrowaniu przy użyciu środków technicznych, w tym technik satelitarnych i bezzałogowych statków powietrznych, obrazu zdarzeń oraz dźwięku towarzyszącego tym zdarzeniom.”
Dobre wieści? Dobre. Jak pokazuje przykład Katowic (tutaj przeczytacie więcej) oraz zdrowy rozsądek jest to w przypadku trucicieli metoda najlepsza, a niekiedy jedyna, która może przynieść skutek.
Ale wieści są dobre tylko na pierwszy rzut oka, bo ustawa zawiera błąd, który powoduje, że próby wdrożenia tego przepisu, musiałyby prowadzić do scen, które świetnie pasowałyby do filmów Barei.
Kontrole dronem będzie bowiem można prowadzić, ale dopiero po wcześniejszym wylegitymowaniu się.
O czym mówi trzeci ustęp wspomnianego wyżej artykułu 10b.
Brzmi on tak:
„3. Czynności, o których mowa w ust. 2, mogą być wykonywane po okazaniu legitymacji, o której mowa w art. 9b ust. 1.”
Opisanie tego, jak taka kontrola z użyciem drona, którą poprzedza wylegitymowanie się, może w praktyce wyglądać, wymagałoby pióra znacznie ostrzejszego niż moje i nielichego talentu satyrycznego. Dlatego daruję to sobie i zaufam po prostu waszej wyobraźni. Żyjecie w kraju, w którym nakręcono „Misia”.
To rozwija wyobraźnię. Zwłaszcza, kiedy chodzi o praktyczne skutki teoretycznych działań państwa polskiego.
A poważny komentarz do tego niepoważnego błędu legislacyjnego brzmi tak:
– Efekt będzie taki, że inspekcja nie będzie w stanie prowadzić działań operacyjnych związanych z użyciem dronów oraz satelitów. Pojawią się także problemy z gromadzeniem dowodów – mówi Miłosz Jakubowski z Fundacji Frank Bold.
Na szczęście jest jeszcze czas to zmienić, a że poprawka jest mikroskopijna, to można mieć nadzieję, że zapis się jeszcze w ustawie zdąży znaleźć. Dużo zależy od senatorów, którzy mają się nią zająć jutro.