Kilka dni temu na profilu Warszawskiego Alarmu Smogowego (grupy od dawna walczącej z zanieczyszczeniem powietrza, lecz nie należącej – co mogłaby sugerować nazwa – do Polskiego Alarmu Smogowego) ukazał się post, w którym cytowano Edwina Bendyka:
„Cóż, ciekaw jestem, skąd pochodzi ten cytat? Nie mogę odnaleźć autoźródła, owszem mówiłem w podobnym duchu podczas Kongresu Ruchów Miejskich ale nie w formie alternatywy. Chodziło mi o zwrócenie uwagi na klasowe uwarunkowania postrzegania problemów i podejmowania dla nich rozwiązań. Smog powstaje zarówno na skutek niskich emisji, jak i emisji komunikacyjnych. Udziały są różne, w zależności od miasta i miejsca. U mnie w Ursusie problemem jest niska emisja, w centrum W-wy samochody. Rzecz w tym, że jeśli chcemy skutecznie walczyć ze smogiem, musimy mieć sojuszników we wszystkich grupach społecznych.”
Trudno nie zgodzić się z Redaktorem Bendykiem. Za autorów tego cytatu należy natomiast de facto uważać członków WAS, i to do Nich jest zaadresowana moja polemika. Czy stwierdzenie WAS jest uprawnione? Szerzej, czy warto patrzeć na kwestie ochrony środowiska w kategoriach klasowych? Być może tak, ale to zależy od tego jak się to zrobi.
Jest faktem, że wielu polityków, artystów i osób ze świata mediów (na przykład Łukasz Warzecha, Dominik Zdort, Patryk Jaki, Jacek Władysław Bartyzel, Tomasz Lis czy Katarzyna Gryga) zajmuje silnie pro-samochodowe stanowisko. A to domagają się budowy nowych dróg w mieście i poszerzania istniejących (najlepiej, jeśli będzie to trasa często przez nich używana), a to budowy parkingów. Oczywiście, nie akceptują też działań w przeciwnym kierunku: ograniczeń wjazdu do centrum miasta czy uspokajania ruchu, a osoby proponujące tego typu rozwiązania wyzywają od „różnej maści lewaków, oderwanych od rzeczywistości aktywistów ruchów miejskich” (Zdort), „eko- i cykloterrorystów” (Gryga, Lis).
Zwężanie ulic to „cywilizacja śmierci” (!) i oczywiście skrajne, roszczeniowe lewactwo.
Wymienione Osoby to niewątpliwie przedstawiciele zamożnej klasy średniej. Do tej samej klasy należą też jednak opisani przez Jacka Dehnela Jego sąsiedzi, którzy samochodów z wyboru nie używają – przynajmniej do jazdy po mieście [TUTAJ]. Do klasy średniej należy też część z walczących o czystsze środowisko osób (choćby sami członkowie Warszawskiego Alarmu Smogowego).
Więc czy należy całą klasę średnią wrzucać do jednego worka? To raczej obrona tego „przyjemnego i bezpiecznego kokonu” jednoczy osoby tak różne, i zapewne nie przepadające za sobą, jak redaktor Warzecha i redaktor Lis. Może też z oczywistych powodów głośniej słyszymy głos przedstawicieli mediów (podkreślmy, warszawskich!), niż głos anonimowego posiadacza kotła węglowego z Karczewa, Ząbkowic Śląskich lub Jordanowa?
Zjawisko zwalania przez kierowców (niekoniecznie tych z klasy średniej!) „winy za smog” na właścicieli pieców jest faktem. Działa to zresztą w obie strony: po prostu cudzą odpowiedzialność lub winę dostrzegamy zwykle znacznie łatwiej niż własną. Dobrze ujmuje to komentarz z profilu Krakowskiego Alarmu Smogowego: „Jak zapytasz posiadacza pieca węglowego, to powie Ci, że smog powodują samochody, zabudowywanie korytarzy powietrznych, fabryki, Katowice i Śląsk, wszystko, tylko nie jego piec. Jak zapytasz kierowcy diesla, to powie że niska emisja (to akurat prawda), ale wykluczy/umniejszy udział samochodów. Ludzie są fascynujący”. Nic dodać, nic ująć.
Czy osoby mniej zamożne nie jeżdżą samochodami? Oczywiście że jeżdżą, nie tylko na prowincji (gdzie nastąpił upadek publiczny transportu i nie bardzo jest jakaś alternatywa), ale i w miastach. Przecież auto już dawno nie jest towarem luksusowym. W dodatku, można podejrzewać, że (statystycznie) im ktoś biedniejszy, tym bardziej zanieczyszczający powietrze samochód posiada. Oczywiście, nie musi tak być. Jeśli chodzi o wpływ na jakość powietrza, stare i tanie auto na benzynę (a tym bardziej na gaz) jest zwykle dużo lepsze niż samochód z silnikiem Diesla – także niż ten nowoczesny. I to nawet wtedy, jeśli zamożny przedstawiciel klasy średniej przypadkiem nie usunął z niego filtra DPF. Niemniej, to właśnie „klasowe” i dość demagogiczne argumenty troski o ubogich zostały użyte dwa lata temu do storpedowania zmian w prawie ochrony środowiska, mających na celu regulacje emisji z motoryzacji. Oczywiście, mało realne jest by wszyscy zmotoryzowani przesiedli się do nowych, „ekologicznych” aut. Nie ma też takiej potrzeby.
A z drugiej strony, gdyby choć każdy względnie zamożny kierowca z klasy średniej zmienił auto na hybrydę? (Takim autem chciałaby jeździć Katarzyna Gryga, ale niestety nikt Jej biednej nie dopłaci, więc sobie nie kupi, bo „ekonomia, głupcze!” [TUTAJ].) Albo samochód elektryczny? Czy wtedy należy dać im spokój i przestać się czepiać? Nie! (Ach, to wiecznie roszczeniowe ekolewactwo…). Czemu? Bo elektryk w Polsce póki co jeździ na „brudny” prąd z węgla? Tak, niestety… Ścieranie opon? Tak. Unos zalegającego na jezdni pyłu? Owszem! Ale przede wszystkim dlatego, że każde auto współtworzy korki, w których tkwią i te pojazdy, które emitują dużo zanieczyszczeń. A korki będą, bo aut jest za dużo – tak, to jest aż tak proste. Więc bez ograniczeń ruchu i/lub eliminacji najbardziej zanieczyszczających pojazdów się nie obejdzie. Sorry.
Z pewnością istnieje korelacja między paleniem węglem a niższymi niż średnia dochodami. A czy przedstawiciele klasy średniej nie palą węglem? W Warszawie, i innych dużych miastach faktycznie zdarza się to raczej rzadko. Ale już na prowincji w mojej rodzinnej Małopolsce jak najbardziej. Bo chyba trudno rodzinę posiadającą duży dom z kutym ogrodzeniem i kilka dobrych samochodów uznać za ubogą, prawda? Jak już bardzo chcemy gdzieś się tych klasowych podziałów dopatrzyć, to najprędzej jeśli chodzi o kominki. Zanieczyszczają powietrze często nie mniej niż kotły węglowe, ale w przeciwieństwie do kotłów i pieców na węgiel, posiadają je raczej osoby ponadprzeciętnie zamożne. I wiele z nich faktycznie dość alergicznie reaguje na sugestie, że ich kominek może komuś szkodzić.
Pomijam także zupełnie to, jak naprawdę odpowiedzialność za jakość powietrza rozkłada się (ilościowo) pomiędzy motoryzację i ogrzewanie naszych domów. Jak słusznie zauważa Redaktor Bendyk, jest chyba jasne, że konkretne liczby zależą bardzo silnie od tego o jakiej substancji mówimy, od konkretnego miejsca, pory roku, i pory dnia. Większość Czytelników zgodzi się też zapewne z tym, że zanieczyszczenia z jednego i drugie źródła są szkodliwe dla naszego zdrowia, że są poważnym problemem, i że trzeba z nimi walczyć.
Jedyne istotny z punktu widzenia ochrony podział w każdym społeczeństwie to rozróżnienie na tych, dla których najważniejsze jest życie i zdrowie (tak swoje, jak i cudze), i tych, dla których ważniejszy jest ich własny czas, wygoda, pieniądze (Ci drudzy mogą jednak zmienić swoje nastawienie, a my możemy i powinniśmy im w tym pomóc). Ten podział biegnie jednak w poprzek podziałów klasowych.
Warto więc unikać jakiejkolwiek ideologii oraz stwarzania lub wzmacniania sztucznych podziałów, polaryzujących i tak już bardzo spolaryzowane polskie społeczeństwo. Tym bardziej że kwestia walki ze „smogiem” jest jedną z nielicznych, które (póki co) bardziej Polaków jednoczą niż dzielą.