3 lipca na portalu salon24 ukazał się krótki artykuł. Pokazano w nim dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) dotyczące liczby zgonów w trzech pierwszych miesiącach roku 2016 i roku 2017. Z danych tych wynika, że w styczniu 2017 mieliśmy w Polsce o 11 tys. zgonów więcej niż w styczniu 2016. Cytowany artykuł dość jednoznacznie sugeruje, że za różnicę odpowiada wyjątkowy epizod smogowy ze stycznia bieżącego roku.11 tysięcy nadmiarowych zgonów jednego miesiąca to bardzo duża liczba. Nawet dla nas, ludzi od lat zajmujących się smogiem, i obytych z różnymi szokującymi danymi i statystykami, była to informacja sensacyjna, wręcz szokująca. Praktycznie od razu napisałem więc komentarz. Komentarz ten – czując że pisany „na szybko” tekst może być niepełny i zawierać skróty myślowe – dzień później opatrzyłem jeszcze pewnymi uzupełnieniami i wyjaśnieniami.
W międzyczasie zdobyliśmy pewne dodatkowe informacje na temat danych GUS i epidemii grypy w Polsce. Jest to więc dobry moment na dalsze wyjaśnienia i uzupełnienia podanych przeze mnie wcześniej informacji i ich interpretacji. W internecie pojawiły się też krytyczne wobec mojego pierwszego artykułu komentarze; odnoszę się do nich na końcu niniejszego tekstu.
Czy te dane GUS w ogóle są prawdziwe?
Dane dla Krakowa (pkt. 6 postscriptum w pierwszym artykule) pokazują to samo co dane GUS dla całej Polski: wyjątkowy wzrost liczby zgonów w styczniu 2017. Tak więc od początku widzieliśmy, że najprawdopodobniej w danych GUS dla całego kraju nie ma błędu, np. literówki, i w styczniu 2017 faktycznie zmarło 44 tys. osób, a nie np. 34 tys. Taki (lub jakiś inny – bardziej subtelny błąd) oczywiście mógł mieć miejsce. Wtedy, co byłoby dość zabawne, cała ta dyskusja byłaby zbudowana wokół owego błędu drukarskiego…
Tak jednak raczej nie jest. Sprawą bowiem zainteresował się także znajomy epidemiolog, który skontaktował się z GUS. Pani Naczelnik Wydziału w Departamencie Badań Demograficznych i Rynku Pracy GUS, odpowiedziała na Jego pytanie jasno: ”potwierdzam, że w styczniu br. w urzędach stanu cywilnego zarejestrowano ponad 44 tys. zgonów, które miały miejsce w Polsce, natomiast w całym I kwartale br. – prawie 117 tys. (w I kw. 2016r. – prawie 104 tys.)”.
Epidemia grypy
Szacując „na szybko” liczbę ofiar grypy, opierałem się jedynie na doniesieniach medialnych. Okazało się, że prawdziwa liczba tak zachorowań na grypę w styczniu 2017 była większa, i wynosiła 885 tys., a nie jak zakładałem 600 tys. Natomiast w styczniu 2016 zachorowań było 367 tys. (dane NIZP-PZH: http://wwwold.pzh.gov.pl/oldpage/epimeld/grypa/index.htm)
Ile więc ofiar mogła maksymalnie pochłonąć grypa w styczniu 2017? Nie 3 tys., jak podawałem wcześniej, ale prawie 4.5 tys. (885 * 5 = 4425); zakładam tu maksymalną śmiertelność grypy wynoszącą 0.5%. Milcząco założyłem też, że w styczniu 2016 nikt na grypę nie umarł (przez „umarł na grypę” rozumiem: „umarł w wyniku grypy lub jej powikłań”).
To założenie, choć zapewne fałszywe, jest akceptowalne o tyle, że tylko zmniejsza część z owych 11 tys. zgonów, które pozostaną do wyjaśnienia innymi niż grypa przyczynami. Więc tu dalej tak zakładam. Ale wciąż mamy do wyjaśniania przynajmniej 6.5 tys. zgonów.
(Uwaga: Nie odróżniam tu też zgonów z przyczyn naturalnych od zgonów w wypadkach, zabójstw, itd. Te ostatnie stanowią jednak małą część całkowitej liczby z gonów, a tym bardziej różnicy między latami 2016 i 2017.).
Inne choroby układu oddechowego
Jeszcze raz zaznaczam, tak jak zrobiłem to w postscriptum do pierwszego artykułu, że nie dysponuję obecnie danymi dotyczącymi innych niż grypa infekcji układu oddechowego i związanej z nimi śmiertelności. Być może, podobnie jak w przypadku grypy, liczba zachorowań, a także zgonów z powodu np. zapalenia płuc (przebiegającego bez wcześniej występującej grypy, więc na pewno nie odnotowanych w cytowanych wyżej statystykach PZH) była istotnie większa w styczniu roku 2017 niż w styczniu 2016. Może zresztą także śmiertelność grypy i jej powikłań była w styczniu 2017 roku wyjątkowo wysoka, wyższa niż 0.5%? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
To jaka w końcu była różnica w liczbie ofiar smogu między styczniem 2016 a styczniem 2017?
(Podkreślam że mówimy o różnicy, co oznacza, że całkowita liczba ofiar brudnego powietrza w styczniu 2017 była oczywiście dużo większa!). Uczciwie przyznaję: nie mam pojęcia!
Niemniej, z powodów które już wyjaśniłem (i które poniżej powtarzam w „Podsumowaniu”) mam solidne podstawy przypuszczać, że jest to znaczący ułamek owych „nadmiarowych” 11 tys. zgonów. (W komentarzach niektórzy internauci zarzucają mi postawienie tezy, iż smog odpowiadaza 8 tys. nadmiarowych zgonów w styczniu 2017. Odnoszę się do tego zarzutu na końcu artykułu.)
Czy dokładna znajomość tej liczba jest ważna? Z pewnością. Ale czy jeśli byłoby to np. „jedynie” trzy tysiące ekstra zgonów, czyli liczba z grubsza odpowiadająca liczbie osób ginących corocznie w całej Polsce w wypadkach komunikacyjnych, to jakby Państwo przyjęli taką informację? Dużo? Mało? Bardzo dużo? Różnica z wypadkami jest taka, że wypadki są znacznie bardziej „efektowne” niż „smog”: zanieczyszczone powietrze zabija przede wszystkim osoby starsze, co do których (tu akurat: mylnie) uważamy, że na tę konkretną śmierć nadszedł już niestety czas, że „tak miało być”. W wypadku zaś może zginąć każdy z nas, i to choćby zaraz.
Oczywiście, wszyscy prędzej czy później umrzemy, sęk w tym, że zanieczyszczone powietrze skraca nasze życie, a przede wszystkim: istotnie pogarsza jego jakość. Pamiętajmy jednak że:
W roku 2016 smog również był przyczyną wielu przedwczesnych zgonów
W styczniu 2016 z powodu zanieczyszczenia powietrza umarło również wiele osób. Skupianie się na wyjątkowych, efektownych epizodach smogowych sprawia, że przestajemy dostrzegać to, co się dzieje co roku przez kilka miesięcy na dużych obszarach naszego kraju. Ten „zwykły” smog, ogólniej, i bardziej poprawnie: zanieczyszczenia powietrza, na które jesteśmy narażeni w mniejszym czy większym stopniu przez cały rok, są przyczyną ponad 40 tysięcy przedwczesnych zgonów rocznie (szacunki bardziej konserwatywne, opierając się na nieco innych założeniach, dają 26 tys. przedwczesnych zgonów rocznie, patrz TUTAJ).
Smog ze stycznia 2017 a Wielki Smog Londyński
Porównywanie sytuacji ze stycznia bieżącego roku z Polski do Wielkiego Smogu Londyńskiego, który to jest „ikonicznym” przykładem tego typu zdarzeń, nie jest pozbawione sensu, mimo oczywistych różnic z naszym „Małym Wielkim Smogiem”.
W Londynie sytuacja wyglądała następująco: 5 grudnia gwałtownie zaczęły rosnąć stężenia pyłu zawieszonego i dwutlenku siarki, by po paru dniach wrócić z grubsza do poziomów sprzed epizodu. Wraz ze stężeniami gwałtownie wzrosła liczba zgonów. Jednak podwyższona umieralność utrzymywała się jeszcze przez kilka tygodni, także w okresie, kiedy stężenia zanieczyszczeń na powrót osiągnęły „normalne” wartości.
Być może z czymś trochę podobnym mieliśmy do czynienia w styczniu w Polsce (oczywiście należy pamiętać o zachowaniu właściwych proporcji i odpowiedniej skali – sam krytykowałem osoby porównujące – co najwyżej średni, jak na warunki polskie – smog w Warszawie do Wielkiego Smogu Londyńskiego).
W wielu miejscach w Polsce w nocy z 7 na 8 stycznia stężenia zanieczyszczeń zaczęły gwałtownie rosnąć, a wraz z nimi – liczba przyjęć do szpitali, a zapewne także liczby zgonów. Prawdopodobnie umieralność utrzymywała się na wyższym niż zwykle poziomie w kolejnych dniach epizodu i po jego zakończeniu. To można dość łatwo sprawdzić, choćby rysując na jednym wykresie zależność stężeń zanieczyszczeń, liczbę przyjęć szpitalnych i liczbę zgonów w danej miejscowości w zależności od czasu – o ile się oczywiście takimi danymi dysponuje.
Podsumowanie – w oczekiwaniu na wyniki badań
Niewątpliwie, istotną część z różnicy liczby zgonów pomiędzy styczniem 2017 a styczniem 2016 należy przypisać wpływowi zanieczyszczeń powietrza. Dlaczego „niewątpliwie”?
Bo jednej strony – na podstawie wielu badań – dobrze znamy związek między krótkoterminowym (rzędu dni) narażeniem na pył zawieszony a zwiększoną umieralnością. Z drugiej strony, wiemy że stężenia zanieczyszczeń pyłowych były wyraźnie wyższe w styczniu 2017 niż w styczniu roku ubiegłego, czy też w lutym 2017.
„Istotną część”, czyli ile? Z pewnością nie całe 11 tysięcy, i zapewne też nie całe 6.5 tys. (różnica między 11 tys. a maksymalnym oszacowaniem dla liczby śmiertelnych ofiar grypy), ale trudno obecnie sensownie powiedzieć wiele więcej.
Sęk jednak w tym, że poza epidemią grypy (i ewentualnie innych chorób układu oddechowego) oraz właśnie zanieczyszczeniem powietrza, obecnie nie bardzo widać, co mogło być przyczyną tak dużego wzrostu umieralności. Być może istnieją jakieś istotne czynniki, których nie potrafimy teraz dostrzec i uwzględnić, ale z pewnością ważną rolę odegrał także ów wyjątkowo ciężki, styczniowy smog.
Będę bardzo wdzięczny za wszelkie pomysły i sugestie ze strony Czytelników (szczególnie ze strony autorów krytycznych, a często i bardzo napastliwych komentarzy w internecie) na temat ewentualnych innych niż wymienione powodów nadzwyczajnego wzrostu liczby zgonów w styczniu 2017. Oczywiście, pod warunkiem, że będą to poparte jakimiś racjonalnymi argumentami hipotezy, które można poważnie potraktować. Widziałem już bowiem opinie, że za tak duży skok w liczbie zgonów odpowiada nie sam smog, a raczej strasznie nim w mediach… (faktycznie, taki efekt mógł mieć miejsce, ale ile osób z grupy wysokiego ryzyka mógł dotyczyć?). Inne wpisy internautów kierowały uwagę w stronę teorii tzw. smug chemicznych (chemtrails), albo hipotezy o potajemnym testowaniu w Polsce broni elektromagnetycznej. Trudno mi powiedzieć, czy był to żart, czy ktoś pisał coś takiego na poważnie.
Mam nadzieję, że dane mi będzie dopisać tu kiedyś kolejne postscriptum, tym razem o badaniach, rzucających trochę światła na problem, którego nie umiemy na razie rozwiązać, i rozwiewających (choćby częściowo) nurtujące nas wątpliwości. Czekamy więc na wynik profesjonalnych analiz styczniowego epizodu. Należy sobie jednak zdawać sprawę, że np. dane uwzględniające datę i przyczyny zgonu w roku 2017 będą dostępne nie wcześniej niż pod koniec 2018 roku. Dopiero wtedy będzie możliwa dokładna analiza. Analizy dotyczące liczby przyjęć w szpitalach powinny być jednak gotowe szybciej.
Chciałbym podziękować dr hab. Michałowi Krzyżanowskiemu za pomoc i cenne uwagi, i jednocześnie podkreślić, że wszystkie ewentualne błędy i niedoskonałości tekstu są wyłącznie moją winą.
***
Uzupełnienie: Odpowiedź na niektóre zarzuty i komentarze internautów do pierwszego artykułu.
1) Wbrew temu co sugerują niektórzy internauci, w swoim pierwszym tekście (TUTAJ) nigdzie nie twierdzę, że zanieczyszczone powietrze odpowiada za 8 tys. nadmiarowych zgonów w styczniu 2017. Faktycznie, przyznaję że sformułowanie „Przyjmijmy że mamy 8 tys. nadmiarowych zgonów do wyjaśnienia. No więc zostaje nam zanieczyszczone powietrze” jest niefortunne, i najwyraźniej jednoznacznie sugeruje niektórym osobom, że uznałem wszystkie 8 tys. osób, których nie mogę zaliczyć do ofiar epidemii grypy, za ofiary smogu.
Jednak miałem na myśli to, że spośród oczywistych, przychodzących od razu do głowy przyczyn takiego wzrostu liczby zgonów w styczniu, po wyeliminowaniu chorób zakaźnych układu oddechowego pozostaje nam właśnie smog. Gdybym natomiast uważał tak, jak sugeruje autor powyższego komentarza, z pewnością napisałbym expressis verbis coś typu: „zatem możemy przyjąć, że za dodatkowe 8 tys. zgonów odpowiada smog.” albo choć napisał że za większość lub bardzo znaczną część z tych nadmiarowych 11 tys. zgonów odpowiada smog! Nic takiego nie napisałem! Jak zaznaczyłem wyżej, nie znam obecnie tej liczby i znać jej nie mogę! Opierając się na dobrze ugruntowanej wiedzy, jaką dysponujemy obecnie na temat wpływu zanieczyszczeń powietrza na umieralność, napisałem jedynie:
„Niemniej, wydaje się bardzo prawdopodobne, że za znaczną część różnicy w liczbie zgonów pomiędzy styczniem 2016 a styczniem 2017 odpowiada zanieczyszczenie powietrza.”
Praktycznie to samo powtórzyłem też w Postscriptum do tekstu.
2) Tego typu ostrożne sformułowania, jak te zacytowane powyżej, ściągnęły na mnie zresztą krytykę innego rodzaju. Pewien internauta napisał:
„Co to znaczy prawdopodobnie? Fakty nie teorie!”
Widać jasno, że autor przytoczonej wypowiedzi nie ma pojęcia o metodologii naukowej, ani naturze predykcji w naukach opierających się na analizie statystycznej, takich jak epidemiologia. Nawet profesjonalna analiza– której jeszcze na razie nie ma – da nam bowiem wynik obarczony niepewnością. Oszacowana liczba zgonów będzie zawarta w pewnym – dość szerokim zapewne – tzw. przedziale ufności.
3) „Korelacja to jeszcze nie związek przyczynowo-skutkowy, nieuki!” Ten argument jest bardzo często używany w dyskusji na temat wpływu zanieczyszczeń powietrza na zdrowie, zazwyczaj przez osoby, które w istnienie takiego wpływu wątpią. Oczywiście, jest to stwierdzenie prawdziwe, jednak niespecjalnie odkrywcze.
W przypadku wpływu zanieczyszczeń powietrza na zdrowie od dawna dysponujemy czymś więcej niż tylko korelacjami: wynikami badań klinicznych (np. na ochotnikach), jak i też wynikami badań laboratoryjnych na zwierzętach. Dużo wiemy już na temat reakcji i procesów, jakie zachodzą w organizmie pod wpływem narażenia na zanieczyszczenia powietrza. Są to m. in. stres oksydacyjny i uogólniony stan zapalny, wraz ze wszystkimi ich konsekwencjami. Wiemy, że drobne cząstki pyłu zawieszonego mogą przenikać z pęcherzyków płucnych do krwi, a z krwią do różnych narządów. Badania histopatologiczne (prowadzone na zwierzętach) pokazują zmiany anatomiczne (np. w mózgu) pod wpływem ekspozycji na pył zawieszony. (patrz: TUTAJ).
Przykładów można by jeszcze parę wymienić, ale lepiej zacytować oświadczenie Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego z roku 2010 (tłumaczenie własne):
„…Ogół dowodów naukowych jest zgodny z postulatem zależności przyczynowo-skutkowej między narażeniem na PM2.5 a chorobowością i umieralnością z powodu chorób układu krążenia … Te dowody są znacznie bogatsze i mocniejsze niż przed rokiem 2004, gdy opublikowano poprzednie oświadczenie AHA na ten temat.…“ (TUTAJ), patrz też ( TUTAJ ), str 17.
Warto też podkreślić, że wśród zgonów przypisywanych zanieczyszczeniu powietrza jest więcej zgonów związanych z chorobami układu krążenia, niż z chorobami układu oddechowego.
4) Kolejny zarzut, który pada, to taki że przecież luty 2017 nie był znacząco lepszy niż styczeń 2017, a dane GUS pokazują, że zgonów było w lutym zauważalnie mniej (”Najgorszy smog w Warszawie był 16 lutego, więc warto przeanalizować dłuższy okres.”) Jeśli chodzi o tę konkretną uwagę (autorstwa mieszkańca Warszawy) mogę odpowiedzieć tyle:
Tak, w przypadku warszawskich stacji monitoringu powietrza faktycznie 16 lutego 2017 średnie dobowe stężenia pyłu zawieszonego były wyższe niż 8 stycznia (początek, i bodaj najgorszy dzień styczniowego epizodu smogowego). Jednak już dla stacji podwarszawskich (np. Otwock) tak nie było – i wyższe stężenia dobowe występowały w czasie epizodu styczniowego. Jeśli zaś chodzi o średnie miesięczne stężenia pyłu, to luty na wszystkich stacjach warszawskich był zauważalnie lepszy niż styczeń.
Być może w Polsce miało też tej zimy miejsce zjawisko znane w epidemiologii jako harvesting effect.
O co chodzi? Najprościej mówiąc, o to, że w styczniu śmierć zebrała obfite żniwo wśród osób z grup ryzyka (np. wśród osób ciężko chorych lub osłabionych, oczywiście przeważnie były to osoby starsze), i w lutym takich osób było już po prostu mniej… Także dlatego więc w lutym byłoby mniej zgonów, czy to z powodu grypy, innych chorób, czy też wpływu zanieczyszczeń powietrza (pamiętajmy jednak, że narażenie na zanieczyszczenia powietrza zwiększa także zapadalność na choroby układu oddechowego). Na podobną uwagę pozwoliłem już sobie odnośnie sytuacji w marcu 2017 roku. Jednak znów, jest to jedynie spekulacja z mojej strony.
5) Tu, dla odmiany, stosując się do zasady „(wyprzedzający) atak najlepszą formą obrony” odpowiadam na zarzut, który jeszcze nie padł, ale dotyczyłby bardzo ważnego problemu.
Jak już pisałem, musimy jasno odróżnić całkowitą liczby zgonów, które możemy przypisać zanieczyszczeniom powietrza („liczbę ofiar smogu”) w styczniu 2017, od różnicy liczby takich zgonów między styczniem 2017 a styczniem 2016. To samo w przypadku innych miesięcy.
Przecież przez wiele dni stycznia 2016 roku, w wielu miejscach w Polsce powietrze nie było bynajmniej krystalicznie czyste! Zatem czy jest uprawnione moje stwierdzenie z pierwszego artykułu: „Stężenia zanieczyszczeń w styczniu 2016 były dużo, dużo niższe niż w styczniu tego roku.”? Z pewnością nie wszędzie w równym stopniu!
W szczególności dane, jakie cytowałem dla poparcia swojej tezy wybrałem dość niefortunnie – bo akurat w najbardziej zanieczyszczonych miejscowościach woj. Śląskiego (np. w Rybniku ), średnie miesięczne stężenie PM10 w styczniu 2017 było raptem? ok. półtora raza wyższe niż w styczniu 2016; patrz: (http://powietrze.katowice.wios.gov.pl/dane-pomiarowe/automatyczne/stacja/11/parametry/208-210-217-231-214-222-230-225-232-216-211-219-236/roczny/2017) oraz
(http://powietrze.katowice.wios.gov.pl/dane-pomiarowe/automatyczne/stacja/11/parametry/208-210-217-231-214-222-230-225-232-216-211-219-236/roczny/2016)
Po prostu, jeśli chodzi o jakość powietrza w sezonie (grzewczym) na Śląsku prawie nigdy nie jest zbyt różowo… (no chyba że bardzo wieje). Niemniej różnice w stężeniach między styczniem 2016 i styczniem 2017 są wyraźne nawet na Śląsku, a także w innych rejonach Polski.
Należy tu jeszcze mocno podkreślić dwie ważne rzeczy:
Po pierwsze, narażenie dużej części mieszkańców naszego kraju na pył zawieszony jest w sezonie grzewczym mocno niedoszacowane. Zatem i bezwzględne różnice w narażeniu, czy to między styczniem 2016 a styczniem 2017, czy też między styczniem 2017 a lutym 2017 też mogą być istotnie niedoszacowane.
Dlaczego uważam, że niedoszacowane? Bo w dzielnicach domów jednorodzinnych opalanych przeważnie paliwami stałymi, czy też dzielnicach z dużym udziałem starego budownictwa (kamienice) stężenia zanieczyszczeń pyłowych są z reguły dużo wyższe niż to, co pokazuje najbliższa stacja państwowego monitoringu zanieczyszczeń. Potwierdzają to pomiary prowadzone przez członków Polskiego Alarmu Smogowego, m. in. Krakowie, Warszawie i Rybniku. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu, przepisy nie pozwalają postawić stacji państwowego monitoringu zbyt blisko (poniżej 50 m) od jakiegokolwiek emitora, czyli w tym wypadku domowego komina. Ale żadne przepisy nie zabraniają mieszkać np. 10 metrów od najbliższego komina.
Nigdy nie zapomnę smsa od kolegi z Rybnickiego Alarmu Smogowego, który pisał, że stacja w Rybniku pokazuje 680 μg/m3 PM 10, a pod jego domem nasz pyłomierz pokazuje w tym samym momencie 1070 μg/m3. A nasze pyłomierze to zaawansowane urządzenia, w praktyce równoważne tym, których używa na swoich stacjach WIOŚ.
Po drugie, nawet jeśli średnie stężenie pyłu w jakichś dwu różnych miesiącach jest takie samo, to skutki zdrowotne narażenia mogą być inne. Proszę zastanowić się nad takimi skrajnymi sytuacjami: Pierwsza, kiedy stężenia są z grubsza takie same każdej doby (niższe w dzień, wyższe w nocy). Druga, kiedy przez większą część miesiąca powietrze jest krystalicznie czyste, ale przez tydzień mamy do czynienia z epizodem bardzo wysokich stężeń. Nie twierdzę, że wiem, który z tych scenariuszy jest gorszy dla naszego zdrowia, zwracam tylko uwagę, że mogą się one znacznie różnić pod względem skutków zdrowotnych, a patrząc na średnie stężenie miesięczne dysponujemy niepełną informacją.
6) Zarzut braku rzetelności i spłycania dyskusji: „Ja jedynie (lub aż – w zależności jak na to patrząc) oczekuję, że osoby walczące o czyste powietrze nie będą spłycać dyskusji o tym temacie do estymacji i założeń wyssanych z palca. Mówią o 8 tysiącach nadmiarowych zgonów, które kwalifikują jako ofiary smogu – w ogóle mi to nie przeszkadza, ale proszę jednocześnie o jakieś fakty i dowody potwierdzające to założenie.”- pisze internauta.
Do kwestii stwierdzenia o 8 tysiącach dodatkowych ofiar smogu już się odniosłem w pkt. 1).
Co do drugiej kwestii, pełna zgoda: jako zajmujący się smogiem aktywiści, mam obowiązek nie epatować sensacją, i nie wyolbrzymiać nadmiernie problemu, który i tak jest bardzo poważny (ktoś mógłby cynicznie zauważyć, że problem jest na tyle poważny, że wyolbrzymiać go już nie trzeba, wystarczy mówić jak jest…). Bardzo staramy się tych zasad przestrzegać, m. in. zawsze podając źródła, na których się opieramy. Ale nie tylko, gdyż na przykład:
– Podając całkowitą liczbę przedwczesnych zgonów w Polsce, jakie można w danym roku przypisać wpływowi zanieczyszczeń powietrza, wyraźnie podkreślamy (tak jak to zrobiłem powyżej) że prowadząc takie szacunki, przyjmuje się różne założenia. Założenia bardziej ostrożne prowadzą do mniejszej liczby zgonów niż liczby na ogół podawane w mediach (26 tys. w porównaniu z ponad czterdziestoma tysiącami zgonów).
– Wyraźnie zaznaczamy, że najważniejszą przyczyną pojawiania się nowych przypadków chorób takich jak rak płuca czy też przewlekła obturacyjna choroba płuc (POChP) wciąż pozostaje palenie tytoniu, a nie np. oddychanie zanieczyszczonym powietrzem. Robimy to także, a może zwłaszcza wtedy, gdy komentujemy wypowiedzi mówiące, że palenie tytoniu faktycznie szkodzi, ale zanieczyszczenie powietrza już nie bardzo.
– Chociaż badania amerykańskie pokazują związek między narażeniem prenatalnym na zanieczyszczenia powietrza a występowaniem autyzmu u dzieci, w ogóle o tym nie mówimy, gdyż badania prowadzone w Europie póki co nie potwierdzają takiego związku.
Znów, podobnych przykładów można by podać tu dużo więcej, jednak może wystarczy już tłumaczenia, że nie jest się wielbłądem. Oczywiście, zdarza nam się popełnić błąd, np. używając niejasnych lub nawet mylących niektórych czytelników sformułowań, ale wszak „nie myli się tylko ten, co nic nie robi”.
To tyle, jeśli chodzi o odpowiedź na najistotniejsze zarzuty, z jakim się w ostatnich dniach zapoznałem.