Ponad 400 przedstawicielstw lokalnej władzy z całego świata ogłosiło do tej pory stan „climate emergency”, czyli „zagrożenia klimatycznego”. Tym samym uznają działania związane z przeciwdziałaniem zmianom klimatu za jeden ze swoich priorytetów.
Na liście są miasta i lokalne władze z Australii, Szwajcarii, USA i Wielkiej Brytanii. Akcję zainicjowali aktywiści z tego pierwszego kraju, dotkniętego w ostatnich miesiącach między innymi falą katastrofalnych upałów.
„Australijczycy rozumieją stan zagrożenia.
Mierzymy się z sytuacjami, które narażają na szwank nasze zdrowie, życie i zagrażają naszym domostwom. Wymagamy więc działań im zapobiegającym.
Nasz klimat staje się coraz gorętszy, a morze zaczyna zatapiać nasze wybrzeża. Rosnące temperatury ograniczają zbiory i globalne zasoby wody. Jeśli nie zaczniemy działać, sytuacja będzie jeszcze bardziej wpływać na nasz styl życia. Może zmusić nas do przeprowadzki.” – piszą społecznicy z Antypodów. Wymagają od władz natychmiastowej rezygnacji z nowych przedsięwzięć opartych na gazie i węglu. Chcą też jak najszybszego zamknięcia obiektów odpowiadających za największe emisje CO2. Wspominają też o szczerości, która powinna towarzyszyć dyskusji o zagrożeniach klimatycznych. Opierają się więc na ogólnikach. Paradoksalnie ma to być siłą ruchu, bo dzięki temu władze poszczególnych państw, miast czy regionów mogą dostosować działania do swoich możliwości i problemów, z którymi borykają się ich społeczności.
„Climate emergency” na Wyspach
Gdzie obowiązuje w tej chwili alarm zagrożenia klimatycznego? Ostatnio aktywiści Extinction Rebellion domagali się wprowadzenia tego stanu w całej Wielkiej Brytanii podczas „półnagiego protestu” w Izbie Gmin. Nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu, jednak w Newcastle obywatele skłonili rządzących do działania. Po pikietach przed budynkiem rady miasta władze obiecały zredukować emisje CO2 w mieście do zera do 2030 roku. Radni mają też powołać panel złożony z polityków, przedsiębiorców i aktywistów, który będzie dyskutował o polityce miasta wobec zmian klimatu. Protestujący żądali również zablokowania budowy nowego szybu kopalni węgla w pobliskim Throckley. Według lokalnych mediów- na razie bezskutecznie.
Zagrożenie ogłosiła też londyńska dzielnica Ealing. Nie do końca jednak wiadomo, co ma to oznaczać w praktyce – przynajmniej według redakcji z brytyjskiej stolicy. „Rada nie jest w stanie sama zapobiec katastrofalnym zmianom klimatu, jednak chcemy dać znać, że przyjęliśmy do wiadomości potrzebę wprowadzenia stanu zagrożenia”- powiedział portalowi MyLondon radny Jon Ball.
„Przyznajemy, że sytuacja zmierza w kierunku katastrofy.” – powiedziała w BBC radna z Bristolu, Carla Denyer. Razem ze swoimi kolegami i koleżankami poparła ona propozycję wprowadzenia stanu zagrożenia już w listopadzie zeszłego roku. Miasto dzięki temu już w tym roku wypracuje plan ścięcia emisji gazów cieplarnianych do zera przed 2030 rokiem. Władze chcą w ten sposób poradzić sobie również z problemem zanieczyszczenia powietrza. Według badań przyczynia się ono do 300 zgonów wśród mieszkańców w ciągu roku.
Szybko dołączają kolejni
Podobną decyzję podjęły władze Chico City w Kalifornii. W siedmioosobowej radzie miasta tylko jedna osoba była przeciwna tej propozycji. Jak motywowali jej zwolennicy, nie można siedzieć z założonymi rękami w obliczu trawiących stan pożarów, powodzi i coraz większych problemów ze smogiem. Rada deklaruje zwiększenie środków na działania związane z ochroną przyrody.
Zaniepokojenie wyraziło również wiele australijskich miast, jednak w niektórych społecznościach spotkało się to ze sporą krytyką. „To niezła deklaracja, tyle że zupełnie pusta.” – powiedział jednej z lokalnych gazet Daniel Myles, radny miasta Blue Mountains w Nowej Południowej Walii. Większość jego kolegów i koleżanek było zupełnie innego zdania. Podkreślali, że to najlepszy sposób na wywarcie nacisku na władze centralne, które do tej pory nie spieszą się z odpowiedzią na kryzys klimatyczny. Zobowiązali się też do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i zakazu używania plastikowych naczyń i sztućców podczas imprez masowych.
Kolejnym miastem deklarującym w ten sposób zatroskanie sprawami klimatu jest kanadyjskie Kingston. „Ekologiczne technologie mogą oznaczać miliardowe inwestycje w Kanadzie. Jednocześnie możemy odpowiedzieć na problemy związane ze zmianami klimatu zawczasu, zanim staną się niemożliwe do rozwiązania. Według przyjętych przez nas postanowień powinniśmy osiągnąć poziom zerowej emisji najpóźniej w 2040 roku. Jesteśmy w trakcie opracowywania strategii, która doprowadzi nas do tego celu”- mówił w telewizji Global News przedstawiciel Zielonych w radzie miasta Shauna Cunningham.
Głównie małe i średnie miasta
Radni w Ottawie będą debatować na temat wprowadzenia „climate emergency”. Jeśli poprą tę propozycję, zobowiążą się do zredukowania emisji gazów cieplarnianych o 45 procent w stosunku do stanu z roku 2010. Oznacza to również wsparcie najuboższej części swojej społeczności w przechodzeniu na „czystą” energię. Pieniądze na działania związane z ochroną klimatu miałyby pochodzić z dużych zysków, które miastu zapewnia tamtejsza elektrownia wodna.
Stan zagrożenia klimatycznego ogłaszają więc głównie średnie miasta, czemu na razie biernie przyglądają się metropolie i rządy państwowe. Deklaracja climate emergency nie zawsze przekłada się na działanie, zazwyczaj jest jedynie symboliczna, co wynika również z ograniczonych możliwości lokalnych władz. Wiele zależy więc od tego, czy wpłyną one na rządy swoich krajów. Co na to Polska? Kolejne miasta opracowują swoje strategie, pozwalające na dostosowanie się do zmian klimatu.
Czytaj również: Warszawa uznała stan zagrożenia klimatycznego, ale nie chce o tym mówić
–
Obraz: Protest klimatyczny w Monterey w Kalifornii, Źródło: Shutterstock, Autor: Phil Pasquini