Od rana czytam doniesienia o reakcjach służb ochrony środowiska na awarię warszawskiej oczyszczalni ścieków i przecieram oczy z głębokim niedowierzaniem. To zawsze dziwi, kiedy ktoś w tak zdecydowany i odważny sposób piętnuje własne błędy, do których jeszcze kilka dni wcześniej się nie przyznawał. Pozwala też żywić nadzieję na autorefleksję. Choć trzeba od razu przyznać, że jest to nadzieja niewielka, bo refleksja zapewne umrze tak szybko, jak szybko przestaną pracować kamery.
Wśród licznych doniesień o reakcjach państwa polskiego na katastrofę ekologiczną w Warszawie, które przywodzą na myśl amerykańskie filmy akcji, moją uwagę przykuł na przykład artykuł, który pojawił się na stronach Polskiego Radia. Został on zatytułowany „WIOŚ: opóźnienie informacji uniemożliwiło poinformowanie o zagrożeniu” i opisuje między innymi standardy reagowania stosowane przez inspektorów ochrony środowiska oraz wyrażany przez nich żal, że nie mogli ostrzegać ludzi.
Czytamy tam na przykład jak jeden z inspektorów tłumaczy, że „każde opóźnienie przekazania informacji odpowiednim służbom wiąże się z opóźnieniem działania, podejmowania odpowiednich kroków.” Dodając jeszcze, że „uniemożliwiło to [opóźnienie – red.] skuteczne wdrożenie procedur, które mogłyby zaalarmować mieszkańców, a właściwie powinny zaalarmować mieszkańców o tym, co się dzieje.” Co – jak dodaje autor artykułu – jest według inspektora standardem działania.
Prawdziwy standard
Muszę powiedzieć, że trochę mnie te deklaracje dziwią, bo ja znam zupełnie inny standard pracy inspekcji ochrony środowiska. Przykłady można mnożyć [ich opis można znaleźć w tekście „Inspekcja ochrony niczego”], ale wystarczy przytoczyć jeden, całkiem świeży. Zaledwie dwa tygodnie temu doszło do dużego pożaru w kombinacie w krakowskiej Nowej Hucie. Trudno go było zignorować, bo dym było widać z bardzo daleka. Ludzie oczywiście domagali się zdecydowanej interwencji WIOŚ i wyjaśnienia, czy nie doszło do skażenia środowiska.
Reakcja – cytując Dominikę Wantuch piszącą dla Wyborczej – wyglądała tak:
„Zaraz po zdarzeniu przedstawiciele ArcelorMittal poinformowali WIOŚ o kryzysowej sytuacji. Mimo to inspektorzy odpowiedzialni za ochronę środowiska nie zjawili się na miejscu przez cały dzień. Za to tego samego dnia WIOŚ wydał komunikat: »Na podstawie zebranych informacji nie stwierdzono konieczności wyjazdu inspektorów WIOŚ na miejsce zdarzenia«.
Jak to możliwe? – zastanawiają się mieszkańcy, którzy wdychali kłęby dymu unoszące się w okolicy ich domów. Tym bardziej że po ubiegłorocznej zmianie przepisów dotyczących inspektoratów ochrony środowiska te pracują w trybie zmianowym, interwencyjnym i 24 godziny na dobę. Po masowych pożarach składowisk odpadów inspektorzy mają obowiązek reagować i interweniować w każdej niepokojącej sytuacji.
Jak się jednak okazuje, 15 sierpnia w Krakowie żaden inspektor nie pełnił dyżuru. Było święto, a najbliższa delegatura WIOŚ, której inspektorzy pracowali, była w Nowym Sączu.”
Może w Warszawie jest inaczej, ale w Krakowie – gdzie przez długie lata inspekcją kierował obecny szef GIOŚ Paweł Ciećko – standard mamy właśnie taki. Widać go zresztą nie tylko w Krakowie, bo wracając do hollywodzkiego przedstawienia, które jest nam właśnie prezentowane, to warto przytoczyć jeszcze słowa ministra środowiska Henryka Kowalczyka.
Mówił: „Utrzymywanie w tajemnicy tego typu awarii jest wielką nieodpowiedzialnością. Tyle godzin, a właściwie ponad dobę czasu można by było wiele rzeczy wspomóc.” I zdecydowanie rozprawiał o wielkim niebezpieczeństwie, „jeśli chodzi o zdrowie i życie mieszkańców, nie mówiąc już o potężnych szkodach środowiskowych.” Odbieram je jako krytykę pracy podległych mu służb. Odbieram ją tak dlatego, że poświęciłem trochę czasu, by sprawdzić jak służby ochrony środowiska pracują w miastach przemysłowych.
Standardy pracy oraz ich odpowiedzialność za zdrowie mieszkańców tych miejscowości, najlepiej zilustruje kilka cytatów z serii wywiadów, które przeprowadziłem z mieszkającymi tam ludźmi. Przy czym trzeba to podkreślić, problemy nie zaczęły się wczoraj, ale trwają od bardzo, bardzo wielu lat i co najmniej kilku rządów. Część cytatów dotyczy zresztą wydarzeń, które miały miejsce jeszcze w czasie rządów poprzedników obecnej władzy. Nie widać jednak dobrej zmiany.
W Mielcu, o czym opowiadał mi Piotr Kozub, jest ona oceniana tak:
„Przez lata robili więc, co chcieli, mówiąc, że to co leci z komina, to jest para wodna. (…) Nikt nic nie sprawdzał. Ludzie to wdychali i do momentu, w którym nie doszłoby do tragedii polegającej na tym, że zwłoki będą leżeć na ulicach, było pewne, że nikogo nic nie będzie obchodzić. W teren dałoby się wrzucić Cyklon B i nikt nie wiedziałby, że to jest Cyklon B.”
W Łaziskach Górnych, to Sylwia Harazin, tak:
„Ludzie są totalnie ignorowani, a nas uważa się za wariatów szukających sobie na siłę kłopotów. Nigdy nie zdarzyło się tak, że po zgłoszeniu sprawa nabrała własnego biegu i ktoś to za nas załatwiał. Często z urzędu miasta lub starostwa wysyłali pisma dalej do WIOŚ, a WIOŚ mówił, że nie ma ludzi i czasu i zmierzy to za rok lub dwa. Kiedy udało się wywalczyć ambulans pomiarowy, o którym miał nikt nie wiedzieć, to ustawili u sąsiadów samochód z wielkim napisem »ambulans pomiarowy«, który było widać z kilometra.”
W Szczecinku, o czym opowiadał Marcin Weksej, z kolei tak:
„Pożar w zakładzie. Ludzie robią zdjęcia, filmiki. Chmura dymu leci na sąsiednie wioski. Dzwonię do urzędu miasta, do starostwa, do WIOŚ. Nikt nie reaguje. Dzwonię więc do Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Warszawie. W tym kobieta godzinę po wypadku odbiera telefon i mówi: tam nic takiego się nie stało. Pytam: a skąd pani wie, tarota pani sobie postawiła? I wyobraź sobie, że po czymś takim nic nie jest sprawdzane, nie są pobierane próbki, które pozwoliłyby wykazać, co tam się stało.”
„Nawet jak znaleźliśmy w skawińskim powietrzu benzen, heksachlorobutadien, ksylen i naftalen, to napisali, że jedyne, co potwierdzają to smród, bo trzeba by było zbadać natężenie obecności tych substancji, a tego nie mają jak zrobić.
(…) A teraz, po wykryciu silnie toksycznych substancji w fetorze emitowanym przez zakłady byli jeszcze na tyle bezczelni, żeby napisać, że pomimo, iż to wszystko jest w powietrzu, co ustalili zresztą we własnym laboratorium, nie ma mowy o żadnej szkodliwości dla mieszkańców. To wtedy zaapelowaliśmy do nich o odrobinę przyzwoitości.”
A w Oświęcimiu, co opowiedział mi Bartłomiej Gieregowski, tak:
„Inspekcja ochrony środowiska po prostu w ogóle nie spełnia roli, do której została powołana. Ludzie, którzy powinni dbać o nasze zdrowie i otoczenie, robią takie rzeczy, że zwyczajnie trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się w 21. wieku, w środku cywilizowanej Europy.”
Hollywodzkie przedstawienie
Kiedy więc wie się, jak służby ochrony środowiska polskiego państwa traktują obywateli bojących się o własne zdrowie i jak bardzo nie działa inspekcja ochrony środowiska, trudno nie postrzegać tego, co dzieje się w Warszawie jako bardzo smutnego widowiska. Pokazuje ono bowiem w całej krasie, jak bardzo fasadowe są instytucje naszego państwa, które nie potrafią działać na co dzień, ale potrafią wystawić hollywodzkie przedstawienie, kiedy wymaga tego uwaga mediów i polityczna potrzeba.
Nie chcę oczywiście umniejszać w ten sposób znaczenia tego, co dzieje się w Warszawie ani zdejmować odpowiedzialności z samorządu, bo jak znam lokalne układy w Polsce, to mogę się założyć, że w stołecznych wodociągach jest całkiem pokaźna przechowalnia dla aktywu partyjnego i powiązanych z nim ludzi. Co zapewne przekłada się na jakość ich działania.
Chcę po prostu zwrócić uwagę, że to co w tym wypadku robi państwo, jest przedstawieniem na potrzeby mediów i opinii publicznej. W rzeczywistości bowiem – kiedy kamery nie patrzą lub do katastrof ekologicznych dochodzi w miejscach rządzonych przez PiS – robi dokładnie to, co teraz tak zdecydowanie krytykuje i czym straszy, by zyskać wyborcze punkty.
Aż chciałoby się zapytać „a czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz?”. Z tym tylko, że nie można, bo jak chodzi o ochronę środowiska, to trudno mówić o jakichkolwiek źdźbłach.
Jedna i druga strona może się pochwalić raczej pokaźnymi belkami.
Fot. Krzysztof. Pożar w Nowej Hucie. Zdjęcie nadesłane.