Zanim zacząłem pisać o środowisku, pisałem sporo o Krakowie. I w Krakowie było wtedy tak, że jakiej sprawie się człowiek nie przyjrzał, to kiedy zadał w miarę celne pytanie, dowiadywał się czegoś, co otwierało mu nóż w kieszeni. Kiedy zająłem się środowiskiem okazało się, że jest tutaj dokładnie tak samo. Przez tak wiele lat tak bardzo umykało ono uwadze opinii publicznej, że dało się tam robić wszystko. I w zasadzie wszystko mogło ujść płazem. Dużym więcej, małym mniej, ale za dużo.
Niewiele jest bowiem takich sfer – a byłbym skłonny postawić nawet tezę, że nie ma takiej drugiej – gdzie państwo polskie jest tak bardzo z dykty, jak w ochronie środowiska i tych częściach polityki, które są związana ze sprawami środowiska. Polityki energetycznej nie wyłączając, zresztą. Ale nie trzeba wchodzić na poziom makro, bo z niego bardzo często mało widać. Dużo więcej widać, kiedy posłuchać uważnie, jakie ludzie mają problemy i jak reaguje na nie państwo polskie.
A reaguje tak na przykład, że matce, która boi się o zdrowie dziecka, WIOŚ pisze, że kontroli nie zrobi, bo firma nie ma pozwolenia. Kobiecie, którą duszą wyziewy z zakładu przemysłowego, każe sprawę zgłaszać do zakładu, który jest ich źródłem. Potrafi gubić dokumenty tam, gdzie jest mu wygodnie. Kontrolę robi tak, że spisuje to, co mówi mu kontrolowany. Dopuszcza do gigantycznej plagi pożarów składowisk odpadów, a ludzi żyjących obok płonących chemikaliów uspokaja, że nie stwarza do zagrożenia dla ich zdrowia. Żeby czasami ktoś nie zorientował się, że jest jakiś problem.
To nie powinno dziwić, kiedy człowiek uświadomi sobie – mnie uświadomił to kiedyś jeden z czytelników, za co serdecznie mu dziękuję – że żyjemy w kraju, gdzie tuż za oknem można mieć składowisko odpadów niebezpiecznych i nikt palcem nawet nie kiwnie, by coś z nim zrobić i żeby było bezpiecznie, ale wiatrak produkujący prąd kazano ustawiać dwa kilometry od zabudowań. Mówiąc, że to w trosce o zdrowie.
Nie bardzo może więc dziwić i to, co ustalono właśnie w najnowszych badaniach przeprowadzonych przez Polski Alarm Smogowy. Otóż z raportu (TUTAJ) wynika, że 20 lat po wprowadzeniu zakazu palenia śmieciami w 80 proc. przebadanych gmin można to robić bez obaw, że poniesie się jakiekolwiek konsekwencje. Mnie do wyobraźni przemawia szczególnie jedna z danych. To że w gminach wiejskich wystawiano średnio 0,5 mandatu rocznie za proceder, który – sądząc przynajmniej z liczby zgłoszeń trafiających w sezonie do naszej redakcji – jest dość powszechny.
Jest to książkowy przykład tego, dlaczego określenie państwo z dykty vel kartonu tak szybko i tak dobrze przyjęło się w odniesieniu do polskiego państwa. Jest to bowiem doskonałe określenie dla państwa, które uchwala prawo i nie robi nic, by je wdrożyć lub robi wiele, by go nie wdrażać.
Jest to coś, co degeneruje prawodawców i jest problemem dla tych, którzy prawa powinni przestrzegać. Dla tych ostatnich, bo jak nie wiadomo, których przepisów należy przestrzegać, to zaczyna się to robić na chybił trafił lub wybierając, to co dla nas wygodne. Czasami się trafi, a czasami się nie trafi. A trudno się odnaleźć, bo takie podejście degeneruje ludzi odpowiedzialnych za tworzenie prawa. Kiedy wie się bowiem, że tworzy się przepisy puste, będące sztuką dla sztuki, jest znacznie mniej powodów, by robić to porządnie i z rozwagą. Zamiast więc pisać ustaw mało, ale wtedy, kiedy jest to niezbędne i tak, żeby działało, tworzy się setki nie mających znaczenia przepisów, które nowelizuje się później wielokrotnie łatając i szyjąc istniejące, i ciągle pojawiające się dziury.
Ale jest to też problem dla państwa.
Taki, że państwo, które tak robi, trudno szanować i obdarzać zaufaniem.