Krótka historia pestycydów. Dlaczego żywność jest opryskiwana i jakie są tego skutki?

3420
0
Podziel się:

Nowoczesne rolnictwo nie przetrwałoby bez środków ochrony roślin (ŚOR). Te jednak nie są wynalazkiem XX w. – historia pestycydów sięga starożytności. Problem w tym, że współcześnie zatraciliśmy proporcje w ich stosowaniu, co szybko obraca się na naszą niekorzyść. Wpływ ŚOR na ekosystem i ludzkie zdrowie jest ogromny, a przy tym w dużym stopniu niezbadany.

W 2018 r. na świecie sprzedano pestycydy za łączną sumę 65,4 miliarda dolarów. W 2023 r. wartość obrotów w branży ma wynieść już 82 miliardy USD. Rynek środków ochrony roślin (ŚOR) ma się lepiej niż kiedykolwiek dotąd. Przybywa jednak wątpliwości co do tego, czy za sprawą pestycydów lepiej mają się również uprawy, żywność, środowisko naturalne i ludzkie zdrowie.

5 argumentów przeciwko pestycydom

Bez pestycydów trudno wyobrazić sobie współczesne rolnictwo. Ich producenci przekonują, że dzięki tego typu preparatom udaje się chronić świat przed klęską głodu. Przeciwnicy „chemizacji” rolnictwa podnoszą jednak szereg innych argumentów:

  1. Intensywne stosowanie pestycydów daje skutki odwrotne do zamierzonych.
  2. Wykorzystanie ŚOR wymaga tworzenia zagmatwanych regulacji prawnych, które są często dziurawe i trudne w egzekucji.
  3. Nieskuteczność prawa sprzyja rozwojowi czarnego rynku pestycydów, na którym handluje się niesprawdzonymi podróbkami i środkami niewiadomego pochodzenia.
  4. Intensywne „pryskanie” upraw zwiększa zależność rolników i rolnictwa od agrochemii i megakorporacji, takich jak BASF, Syngenta czy Bayer AG, od niedawna właściciel „znienawidzonego” Monsanto.
  5. Przede wszystkim jednak pestycydy nie są obojętne dla naszego zdrowia: składniki wielu preparatów mogą przenikać do wody i żywność, i przyczyniać się do rozwoju chorób przewlekłych, co potwierdzają liczne badania.

Do tego dochodzi kwestia sprzężenia „chemizacji” rolnictwa z popularyzacją upraw GMO w wielu częściach świata – ale to skomplikowany temat, który warto zostawić na inną okazję.

Konsumenci kontra korporacje

Złożonym zagadnieniem są również pestycydy jako takie. Nie należy ich pochopnie demonizować i odrzucać jako zła w czystej postaci. Warto jednak kontrolować ich stosowanie, badać ich wpływ na ekosystem i organizmy żywe oraz wyciągać praktyczne wnioski z tego typu ustaleń, np. w postaci wycofywania określonych substancji z użycia – co jest niezwykle trudne w warunkach lobbingu korporacji agrochemicznych. To zadanie dla naukowców i polityków, ale rolę do odegrania mają również konsumenci, którzy „głosują portfelem”.

Kupując produkty od zaufanych rolników na targach warzywnych lub w sklepach ekologicznych dajemy wytwórcom do zrozumienia, że z nadwyżką pestycydów jest nam nie po drodze. By jednak móc do kwestii pestycydów przykładać racjonalną miarę, warto wiedzieć o nich nieco więcej. Również w aspekcie historii ich wykorzystania w rolnictwie. Bo ŚOR to nie demoniczny wynalazek współczesnych korporacji – które wprawdzie za pośrednictwem agrochemii zyskują „demonicznie” rozległą władzę nad uprawami – ale rozwiązanie stosowane od niepamiętnych czasów. Tyle że na mniejszą skalę.

Siarka, arsen i trujące byliny – starożytne środki ochrony roślin

Pierwsza wzmianka na temat wykorzystania środków chemicznych do walki ze szkodnikami pochodzi z ok. 1550 r. p.n.e. W papirusie Ebersa, staroegipskim dokumencie medycznym, znajduje się fragment instruujący, jak pozbyć się pcheł z domu za pomocą określonego zestawu preparatów (Warto tu uściślić, że pestycydy są pojęciem szerszym niż ŚOR i odnoszą się do zwalczania szkodników również poza produkcją roślinną.) Podobnych wzmianek w starożytnych źródłach jest całkiem sporo. Można je znaleźć m.in. w „Historii naturalnej” Pliniusza Starszego, a nawet u Homera.

Szczególną popularnością „w owych czasach” cieszyły się siarka i arsen – prawdopodobnie najstarsze środki szkodnikobójcze stosowane na większą skalę. O toksycznych właściwościach tych substancji wiedzieli nie tylko Grecy, ale również Chińczycy. Według źródeł z IX w. mieszkańcy Państwa Środka wykorzystywali siarczki arsenu do walki ze szkodnikami grasującymi w ogrodach.

Przednowożytny repertuar ŚOR nie ograniczał się jednak do „ciężkiej chemii”. Przykładowo Rzymianie w walce z gryzoniami stosowali ciemiężycę, trującą bylinę, rosnącą również w Polsce, a Persowie skracali życie insektom za pośrednictwem sproszkowanych kwiatostanów złocieni. Przez wiele wieków popularnością cieszył się także tytoń. Wywary z tej rośliny pomagały uporać się z mszycami.

Oczywiście arsenał pestycydów zwiększał się wraz z postępami nauki. W XIX w. odkryto grzybobójcze działanie związków miedzi, a do fumigacji – czyli zwalczania szkodników za pomocą substancji w formie dymu, pary lub gazu – zaczęto wykorzystywać dwusiarczek węgla i cyjanowodór. W 1891 r. na rynek trafił chlorek rtęci, zastąpiony później przez inne związki tego wybitnie toksycznego metalu.

Pestycydy w łańcuchu pokarmowym

Rewolucja przemysłowa przyspieszyła rozwój rolnictwa – a przynajmniej skalowanie upraw, które stało się możliwe dzięki zastosowaniu maszyn. Większe areały, m.in. ze względu na ich mniejszą bioróżnorodność, były jednak bardziej narażone na szkodniki. Większe były również potencjalne koszty związane z takim zagrożeniem. To oczywiste: grzyby czy insekty nie zaprzestaną uczty po najedzeniu się do syta, ale plenią się, dopóki nie zostaną powstrzymane.

Te zależności sprzyjały coraz szerszemu zastosowaniu ŚOR i rozwojowi agrochemii. Jednak do połowy lat trzydziestych ubiegłego wieku większość pestycydów bazowała na środkach pochodzenia naturalnego oraz substancjach nieorganicznych. Dopiero kolejne dziesięciolecie przyniosło pod tym względem przełom. Rynek zaczęły zalewać związki organiczne pochodzenia syntetycznego, takie jak osławione DDT (dichlorodifenylotrichloroetan, związek chloroorganiczny) czy organofosforany. Te ostatnie sprawdzały się nie tylko w rolnictwie, ale również w zastosowaniu bojowym. Do organofosforanów zalicza się m.in. paralityczno-drgawkowy nowiczok, który posłużył do otrucia byłego rosyjskiego szpiega Siergieja Skripala.

DDT otworzyło nowy rozdział w triumfalnym pochodzie pestycydów przez rolnictwo. Zsyntetyzowane po raz pierwszy w 1874 r., dla agrobiznesu „narodziło się” w roku 1939, gdy szwajcarski chemik Paul Muller odkrył właściwości owadobójcze tego środka – za co dziewięć lat później otrzymał Nagrodę Nobla. Jedną z cech DDT, która przesądziła o zawrotnej karierze tej substancji, była jej silna toksyczność dla wielu gatunków insektów. Drugą – trwałość, w sensie zdolności do długotrwałego utrzymywania się w środowisku w niezmienionej postaci. Dzięki temu środek można było aplikować rzadziej, co przekładało się na oszczędność. To, w połączeniu z relatywnie niskim kosztem produkcji, sprawiło, że DDT zaczęło być stosowane praktycznie na całym świecie. Nie tylko zresztą w rolnictwie – również do zwalczania malarii czy odwszawiania.

Zwrot akcji nastąpił w 1949 r., gdy narażenie na DDT powiązano z zachorowaniami na chorobę Heinego-Medina. W kolejnych latach pojawiły się inne dowody na szkodliwe działanie tej substancji dla ludzi i środowiska. Środek zaczęto wycofywać z użytku w latach 70., ale proces ten rozłożył się na kilka dekad. Dziś wiadomo, że DDT jest toksyczne nie tylko dla insektów, ale również ryb i skorupiaków, istnieją także dowody na jego szkodliwość dla ludzi. Wiele zależy od stopnia narażenia. Problem w tym, że główna „zaleta” DDT, czyli trwałość, sprzyja biomagnifikacji tego związku – wzrostu jego stężenia w organizmach zajmujących wyższy poziom w łańcuchu pokarmowym. Na przykład u ludzi.

Od DDT do glifosatu. Trują nas tysiące substancji

Niestety DDT nie jest czarną owcą w funkcjonalnej rodzinie. To po prostu dobrze nagłośniony i opisany przypadek patologii, która trawi nowoczesny przemysł rolny, a szczególnie jego gałąź agrochemiczną. Pestycydy produkowane współcześnie są wprawdzie mniej trwałe niż DDT i inne związki chloroorganiczne, ale często bardziej toksyczne. W dodatku zwykle łatwiej rozpuszczają się w wodzie, co sprzyja skażeniu wód gruntowych i podziemnych.

Niektóre z nich budzą poważne kontrowersje, jak glifosat, któremu część badań przypisuje właściwości rakotwórcze. Niestety w wielu przypadkach niemożliwa jest rzetelna analiza danych i wyciąganie z niej praktycznych wniosków, w tym na gruncie prawnym. Powód? Nauka ugina się pod presją lobbingu wielkich koncernów. Dodatkowo badanie wpływu pestycydów na nasze zdrowie i środowisko jest o tyle trudne, że ŚOR są coraz bardziej złożone i wykorzystują coraz więcej związków chemicznych – nie tylko substancji aktywnych, ale także rozmaitych dodatków. Łączna liczba ŚOR sprzedawanych na świecie, szacowana jest na ok. 100 tys., choć liczba zawartych w nich substancji aktywnych wynosi „tylko” ok. 900.

Odwrócenie negatywnej tendencji i przestawienie rolnictwa „konwencjonalnego” na tory ekologiczne wydaje się dziś wizją utopijną. O przyjazny dla zdrowia i środowiska charakter upraw pozostaje nam dbać na własną rękę, a więc w skali „mikro”: w swoim ogródku lub przez wspieranie wytwórców, którzy stosują minimalne ilość oprysków oraz dbają o bezpieczeństwo wykorzystywanych substancji. Poza tym pozostaje nam pocieszać się nadzieją, że przyroda, podobnie jak nasze organizmy, ma zdolność homeostazy i radzi sobie nawet w bardzo trudnych warunkach. Oczywiście do czasu.

Zdjęcie: Fotokostic/Shutterstock

Podziel się: