We wrześniu ubiegłego roku Olga Prus z Jejkowic kupiła 2 tony pelletu. Zapłaciła za niego ponad 5 tys. zł. Uprzednio, żeby nie truć siebie i sąsiadów, wymieniła stary kocioł potocznie zwany kopciuchem na piec na pellet. Warto przy tym dodać, że pani Olga mieszka z mamą i wychowuje niepełnosprawnego syna. Niestety, pellet okazał się wadliwy, a bohaterka tekstu długo musiała odbijać się od instytucji do instytucji, zanim trafiła na Polski Alarm Smogowy.
Jak przyznaje w rozmowie ze SmogLabem, późno zorientowała się, że z materiałem coś jest nie tak. – Paliłyśmy ten pellet, ale od początku czułam w rękach, że on jest lżejszy, niż 15 kg, które zapisano na worku. Poszłam więc go zważyć – waga pokazała 14,3 kg. Zadzwoniłam do hurtowni. Ta stwierdziła, że fabryka ma nowe maszyny i może tak wychodzić. Do listopada spaliłyśmy tonę. Moja mama codziennie otwierała popielnik i było w nim pełno spieków. Fakt jest taki, że z dobrego pelletu będzie jedna szufladka popiołu tygodniowo, a z tego była jedna dziennie. Świecąco-błyszczące kulki – opisuje.
Machina ruszyła
– Pierwszy kontakt, który poczyniłam to była Polska Rada Pelletu. Cisza była przez dwa miesiące – opowiada pani Olga.
Zdzisław Kuczma z Rybnickiego Alarmu Smogowego komentuje: – Jakie jest zadanie tej Polskiej Rady Pelletu? To jest jakieś towarzystwo wzajemnej adoracji. (…) Jeżeli pojawia się sygnał, że coś jest nie w porządku, to robimy wszystko, żeby niezwłocznie tę sprawę wyjaśnić. A pani Olga wypisywała, wydzwaniała i wszyscy ją ignorowali.
– Dzwoniłam do Inspektoratu Ochrony Środowiska. A inspektorat powiedział, że nie ma możliwości sprawdzenia tego w fabryce i zalecił mi skontaktowanie się z Państwową Izbą Handlową. Ta pytała, skąd ja to wiem [że pellet jest wadliwy] i odesłała mnie do Rzecznika Praw Konsumenta oraz sądu polubownego. Następnie odezwałam się do organizacji certyfikującej ENplus, gdzie podano mi namiar do poznańskiego laboratorium. Okazało się, że pełne badania kosztują 5 tys. zł, ale te, których ja najbardziej potrzebuję 1020 zł.
Nasza rozmówczyni zatelefonowała do lokalnego medium Rybnik.com. Redaktor porozmawiał z nią i opublikował na ten temat pierwszy materiał. Następnie skierował panią Olgę do Polskiego Alarmu Smogowego, a konkretnie do Emila Nagalewskiego. Ten kontakt był przełomem w sprawie. Sfinansowane przez PAS badanie kosztowało ponad 1 tys. zł. Po kilku tygodniach przyszły wyniki. Poznański Instytut Technologiczny wykazał w badanym pellecie kilkukrotne przekroczenie norm zawartości azotu i popiołu.
Instytut zbadał pellet. Przekroczenia widać gołym okiem
Rezultaty nie pozostawiły złudzeń. Po badaniach pelletu i wynikach otrzymanych z laboratorium było wyraźnie widać przekroczenia pewnych norm.
Jak wyjaśnia nasz rozmówca, na zanieczyszczenie wskazują dwa parametry:
– zawartość popiołu: powinno być do 0,7 proc., jest 3,88 proc.
– zawartość azotu: powinno być do 0,3 proc., jest 0,52 proc.
Co było dalej? – Hurtownia nie wiedziała o co chodzi, a fabryka zaproponowała mi wymienienie towaru – relacjonuje SmogLabowi pani Olga.
Emil Nagalewski skontaktował się ze Zdzisławem Kuczmą, działaczem Rybnickiego Alarmu Smogowego. Cała trójka udała się do Rzeczniczki Praw Konsumenta. Gdy petenci byli już w posiadaniu wyników z poznańskiego instytutu, rzeczniczka wysłała do firmy odpowiednie pismo.
– Wtedy firma zadzwoniła do mojej mamy w lekkiej panice. Pytali, gdzie mam ten towar, ile mi tego zostało i kiedy mogą go odebrać. Ale nie chodziło mi o to, a o zwrot pieniędzy. Próbowano podważać rzetelność badań, o czym świadczy ostatnie pismo, które wysłali do nas i do rzecznika – mówi nasza rozmówczyni.
Zwróciliśmy się do sprzedawcy. Ten odesłał nas do producenta. Gdy zapytaliśmy podmiot, którego nazwą sygnowane są worki tego pelletu – o materiał pani Olgi, powody przekroczeń zawartości popiołu i azotu oraz pochodzenie towaru, pracownica firmy odpowiedziała nam następująco: – Pani Olga wysłała pellet do laboratorium w zwykłym worku, więc nie jest to żadnym dowodem, że wysłała nasz pellet. Powinna to zrobić w oryginalnym opakowaniu. Druga rzecz, my nie chcemy mieć zwad z klientami. Na cały tir pelletu, tylko ona miała problem, co też nam daje do myślenia. Tylko ta pani zgłosiła jakiekolwiek nieprawidłowości. Klientka nie chciała nowego pelletu, tylko pieniądze. Zwróciliśmy je, więc nie rozumiem, o co pani Oldze chodzi i w jakim ona kierunku idzie.
Firma również przeprowadzi badania? „Nie wiemy, czy to nasz pellet”
Pracownica wyjaśnia SmogLabowi: – Jeżeli ona chce iść z nami nie po ugodzie, to nie ma problemu. Ja ten pellet mam zabezpieczony. Wysyłam w tym momencie próbkę do laboratorium w Poznaniu. I jeżeli wyjdzie dobrze, a jesteśmy pewni, że wyjdzie, to ją nawet posądzimy, żeby zwróciła nam pieniądze. (…) My jak najbardziej jesteśmy firmą ugodową. Pani Olga została przeproszona za to wszystko, chociaż nie powinniśmy przyjąć takiej reklamacji.
Skąd wzięły się takie spieki i przekroczenia azotu oraz popiołu? Czy firma sugeruje, że to wina nieodpowiedniego worka, w którym materiał został wysłany do badań?
– Nie wydaje mi się, żeby to miało coś wspólnego z tym – odpowiedziała przedstawicielka. – My jesteśmy traderami i na chwilę obecną nie potrafię pani odpowiedzieć, skąd on się tam wziął. Dla nas nie jest wiarygodne, że pani Olga wysłała naszą próbkę pelletu. My staramy się ufać firmom, z którym współpracujemy. Jeżeli pellet skupujemy i pakujemy, ufamy, że certyfikowany jest zgodny z normami. Na chwilę obecną kupujemy go od certyfikowanych producentów i jeśli o to chodzi współpracujemy tylko z polskimi producentami. Żeby też pani nie zrozumiała, że my tę sprawę chcemy uciszyć – zapewnia pracownica, która pragnie pozostać anonimowa.
Nie tylko pani Olga miała problem z pelletem
– Jeśli chodzi o piec wszystko było w porządku – mówi Emil Nagalewski z Polskiego Alarmu Smogowego. Przechodził przeglądy techniczne. Po zleconych przez nas badaniach wyszło, że pellet jest marnej jakości. Wtedy razem udaliśmy się do Rzeczniczki Praw Konsumenta, która wysłała pismo do producenta i sprzedawcy. Oni napisali dosyć szybko, że zwrócą pieniądze za pellet, ale – co ciekawe – za badania już nie.
Nagalewski dodaje: – Poznański Instytut Techniczny poinformował mnie, że oni cały czas mają takie zlecenia na badanie pelletu. Dopiero mając wyniki takich badań można działać dalej i kierować się do Rzeczniczki Praw Konsumenta. I sprzedawca i producent wzięli tę winę na siebie i zapłacili za pellet. Gdyby tak nie było, skierowalibyśmy sprawę do sądu. Badania, na które oni się powoływali mogły być organoleptyczne (śmiech).
Błędne koło. Kupiła pellet, żeby nie truć, a zastała czarne, błyszczące spieki
Przede wszystkim, jak zauważa Kuczma, z jednej strony państwo namawia do likwidacji kopciuchów (to jego zdaniem bardzo dobrze) i daje dofinansowania. Tak też postąpiła pani Olga. – A później państwo nie chroni takich ludzi. Dobrze, że pani Olga jest osobą waleczną, ale gdyby trafiło na innych ludzi, którzy nie zwróciliby się do PAS-u, to nie wiem, co oni by zrobili.
5 tys. zł to dla wielu osób wysoka kwota. Tyle właśnie wydały na pellet nasze rozmówczynie. – Kupiły pellet uradowane, że nie będą truć. Zaczęły palić i następuje blokada kotła, bo pellet jest zły. I czym ogrzać dom, skąd wziąć pieniądze? – mówi Kuczma. – To jest porażka systemu. Wydaje mi się, że tutaj państwo zawiodło.
– Normy na pellet są określone – jak mówi Nagalewski – to są standardy pelletu. Okazało się, że ten pellet nie tylko nie spełnia tych parametrów z opakowania, ale też standardu ENplus. I to nam pomogło ruszyć tę sprawę. Teraz kupowanie pelletu to jest jakieś wyzwanie – dodaje. – Każdy kupuje kota w worku. To jest szczególnie przykre, bo często dotyczy ludzi, którzy z ekologicznych pobudek nie chcą truć, odchodzą od najbrudniejszych sposobów ogrzewania swojego domu. Kupują piece na pellet, a potem okazuje się, że on ma domieszki zmielonych mebli i plastiku. Myślę, że takich przypadków będzie coraz więcej, jeśli państwo się tym nie zajmie. W ostatnich miesiącach liczba kotłów na biomasę rośnie.
Co nie zadziałało?
– Jeżeli pomocy kobiecie skrzywdzonej przez potężną firmę (…) udziela organizacja społeczna i wykłada pieniądze na badania, żeby udowodnić, że to, co kupiła jest trefnym towarem, to jak to świadczy o państwie? Jeśli ono ma niewydolne organy, to niech powierzy część swoich działań organizacjom społecznym – proponuje Kuczma.
Wysnuwa też pewien postulat. – Ja bym proponował, żeby państwo dało fundusze na badania. Organizacje społeczne doprowadzą do tego, że na rynku nie będzie takiego pelletu. Niech część swoich kompetencji przekaże PAS-owi, da pieniądze, a my ten rynek wyczyścimy z trefnego pelletu.
Zwraca uwagę na zasięg i skalę tego zjawiska oraz brak pomocy z każdej ze stron.
– Pani Olga zwracała się do Państwowej Inspekcji Handlowej z prośbą o pomoc. Jak była już podkładka, to pani rzecznik pomogła pani Oldze. Ale wydaje mi się, że w cywilizowanym kraju osoba, która znajduje się w takiej sytuacji jak pani Olga ze swoją mamą, powinna dostać od państwa skuteczną pomoc. Jeszcze raz powiem, że to nie jest byle jaka sprawa. Skoro firma o ogólnokrajowym zasięgu sprzedaje towar, który nie jest tym, co reklamuje i zapisuje na worku, to sprawa jest już chyba na poziomie krajowym.
Dodaje, że powinny się tym zająć państwowe instytucje. – A niestety nikt się tym nie zajął, tylko Polski Alarm Smogowy, który wyłożył pieniądze i udowodnił oszustwo.
Krajowe organy nie pomogły. Pomógł Alarm Smogowy
Co w tej sprawie zrobiła Państwowa Inspekcja Handlowa? Jak pomogła pani Oldze?
– Kontaktowałam się z nimi kilka razy. Przed badaniem i po badaniu. Wcześniej, czyli przez zbadaniem pelletu, rozmawiałam na temat tego, że po porażce u rzecznika mogę u nich zgłosić się do sądu polubownego. Ale istnieje „szansa” że firmy nie podejmą tematu i tak skończy się w normalnym sądzie. Po badaniu chciałam w jednym z działów zgłosić, że czuję się oszukana. Pani podała mi dwa maile, do Katowic i do Krakowa. Generalnie powiedziano mi, że oni się tym sami nie zajmą, ale jak chce to ewentualnie mogę sobie tego maila wysłać – opowiada pani Olga.
– O sprawie wiedział organ państwowy. To czym oni się zajmują? Tak państwo traktuje osoby w potrzebie – komentuje Kuczma.
Państwo nie pomoże
Nasza rozmówczyni nie kryje trudnych emocji, których przysporzyła jej sprawa wadliwego pelletu.
– Szokujące było kilka rzeczy. Raz, że w Polsce nie ma norm na pellet, a dwa, że ludzie potrafią patrzeć w żywe oczy i kłamać. „To pani wina, pani ma zły piec”. A ten piec jest nowiutki, z gwarancją, przeglądami i ustawiony na pellet drzewny – opowiada SmogLabowi pani Olga.
Jak uniknąć kupna trefnego towaru? – Najlepiej nauczyć się jak wygląda dobry pellet. To ma pachnieć jak drewno – opisuje. Iść do sprzedawcy, obejrzeć ten towar, powąchać. Państwo przecież nie pomoże, a nie każdy może trafić na taką organizację jak Polski Alarm Smogowy. Ja jestem wdzięczna lokalnej prasie i PAS-owi, bo odzyskałam moje pieniądze za pellet.
Lokalna prasa, podobnie jak nasza redakcja, nie podaje konkretnej nazwy firmy odpowiedzialnej za wadliwy materiał. – Chodziło mi o to, żeby ten towar sprawdzić i żeby ludzie dowiedzieli się, czego nie warto kupować – ubolewa pani Olga.
Z drugiej strony Zdzisław Kuczma zauważa zaletę zachowania w tajemnicy, który pellet jest wadliwy. Jego zdaniem ma to kształtować swego rodzaju odpowiedzialność zbiorową. – To, że nazwa firmy nie została podana, ma bardzo szerokie oddziaływanie prewencyjne, bo teraz każda firma może się bać, że będzie sprawdzona.
–
Zdjęcie: Olga Prus