Władze brytyjskiego Leicester stawiają na ochronę zapylaczy. W ramach nowej strategii zarządzania terenami miejskimi, “do dyspozycji” pracowitych owadów ma zostać oddanych ponad 100 hektarów. Teren, obejmujący m.in. pobocza dróg, będzie rzadziej koszony.
Leicester, leżące nad rzeką Soar, to jedno z najstarszych miast w Wielkiej Brytanii. Jego historia sięga czasów sprzed panowania Rzymian, a współcześnie jest to największy ośrodek regionu East Midlands. W ostatnim czasie o tym historycznym miejscu zrobiło się głośno z powodu wydarzeń bieżących, a mianowicie troski o bioróżnorodność i klimat. Niedawna decyzja lokalnych władz ma bowiem na celu wsparcie ochrony owadów zapylających.
„Chcemy, aby ludzie byli świadomi, że jeśli zobaczą dłuższą trawę w naszych parkach i na poboczach, to jest to celowa zmiana. Wesprze ona dziką przyrodę i owady zapylające. A także pomoże miastu osiągnąć cel zerowej emisji dwutlenku węgla netto” – powiedział w oświadczeniu Adam Clarke, zastępca burmistrza. “Nowa strategia odzwierciedla rosnące uznanie dla wartości użytków zielonych. I wkładu, jaki mogą one wnieść w różnorodność biologiczną naszego miasta” – podkreśla Clarke.
105 hektarów dla zapylaczy
Łącznie pod zarządem Rady Miasta Leicester znajduje się 1030 hektarów użytków zielonych. Obejmują one m.in. parki, place publiczne, łąki, pobocza, czy też zieleń na terenach osiedli mieszkaniowych. W ramach nowej strategii wyznaczonych zostało 105 hektarów terenów, które podlegać będą specjalnemu traktowaniu ze względu na zapylacze.
Wybrane obszary zielone, w zamyśle władz, mają ułatwić owadom przemieszczanie się w obrębie miasta. W wydanym oświadczeniu Rada Miasta podaje, że tereny te będą koszone rzadziej. Harmonogram prac zostanie dostosowany do specyfiki poszczególnych gatunków roślin, w tym do czasu ich kwitnienia.
Czy koszenie ma sens?
W ostatnich latach coraz częściej mówi się o tym, że koszenie trawników “na krótko” to moda, która nie sprzyja przyrodzie. Miasta także w Polsce decydują się ograniczyć lub zawiesić tego rodzaju praktykę na swoich terenach. “Koszenie to czyste marnotrawstwo. ‘Wimbledony’, czyli wymuskane trawniczki, to tylko dążenie za modą przywiezioną zza oceanu, która tam trafiła z Wielkiej Brytanii. Daliśmy się wszyscy wkręcić w to, że tak to ma wyglądać” – mówiła w rozmowie ze SmogLabem Agnieszka Nowak z Fundacji Łąka.
Wskazuje się przy tym szeroką gamę zalet zawieszenia koszenia. “Jeśli roślina ma szorstkie, lepkie liście, jest bardziej rozłożysta, to lepiej wyłapuje pyły, powstrzymuje parowanie, zacienia glebę. Może więc pomóc zapobiegać smogowi i suszy” – zwracała uwagę Nowak. Więcej na ten temat przeczytać można TUTAJ.
_
Zdjęcie: Olha Trotsenko / Shutterstock.com