Przepisy „lex Szyszko” zmieniły krajobraz wielu polskich miejscowości. Piły poszły w ruch, a drzew zaczęło ubywać. W jakim tempie? Sprawdził to zespół naukowców z Uniwersytetu Łódźkiego. Okazało się, że straty w łódzkim drzewostanie można liczyć w tysiącach. 40 proc. wyciętych w ciągu dekady drzew ubyło w 2017 roku, czyli w czasie obowiązywania „lex Szyszko”.
Mianem „lex Szyszko” media ochrzciły zmiany w prawie ułatwiające wycinkę. Przepisy forsowane przez ówczesnego ministra środowiska Jana Szyszko obowiązywały w 2017 roku. Piły poszły w ruch na wielu prywatnych działkach. Ile dokładnie drzew straciliśmy? Badania łódzkiego zespołu przybliżają nas do tej wiedzy. Opowiada o nich dr. hab. Jakub Kronenberg z Katedry Gospodarki Regionalnej i Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego.
Straty z „lex Szyszko” liczone drzewo po drzewie
Dużo mówiło się o tym, jak wiele drzew ubyło w wyniku wprowadzenia „lex Szyszko”. Do tej pory brakowało chyba jednak twardych danych. Państwo je dostarczyli – w jaki sposób?
Dr hab. Jakub Kronenberg*: Liczyliśmy w sposób łatwy i dostępny niemal dla każdego. Więcej osób może więc na własną rękę sprawdzić liczbę drzew, które zniknęły z ich okolicy. Po prostu porównaliśmy zdjęcia satelitarne.
Wszystko liczyli państwo zwyczajnie na piechotę? Przypuszczam, że to ogrom pracy.
Właśnie tak. Ta metoda jest dokładna, łatwa i tania – jeśli mamy dużo czasu, to nic nie stoi na przeszkodzie, by ją wykorzystać. Trzeba obrazek po obrazku sprawdzać ubytek drzew – oczywiście w sposób uporządkowany, tak, by prześledzić te same miejsca rok po roku. W przypadku „lex Szyszko” wystarczyłoby wziąć pod uwagę dwa lata, ale postanowiliśmy sprawdzić to na znacznie większą skalę. Chcieliśmy mieć szerszy punkt odniesienia, by zobaczyć, jak zmiana, związana z wprowadzeniem tego prawa, wygląda na tle ubytków w drzewostanie z innych lat.
„Lex Szyszko” umożliwiło wycinki „na zaś”
O jakim czasie mówimy i jak wygląda rzeczywistość po „lex Szyszko” w porównaniu z wcześniejszym okresem?
Wykorzystywano tę okazję, by usunąć drzewa „na zaś”, na wszelki wypadek. Tak interpretujemy wyniki naszych badań. Analizowaliśmy 10 lat – całą dekadę od 2010 do końca 2019 roku. Nasze badania pokazują, że z drzew, które usunięto w ciągu dekady, ok. 40 proc. wycięto w czasie obowiązywania „lex Szyszko”.
Ile dokładnie drzew wtedy zniknęło?
Wzięliśmy pod uwagę ubytki drzew na powierzchni 8,5 proc. powierzchni miasta Łodzi. To jednak 11 bardzo zróżnicowanych obszarów, reprezentatywnych dla różnych struktur urbanistycznych, typów zabudowy, pokrycia terenu. Możemy powiedzieć, że powinno to odzwierciedlać sytuację w całym mieście. Z tej części Łodzi w ciągu dekady zniknęło 20 700 drzew – w tym 8 tys. w czasie obowiązywania zliberalizowanego prawa.
Najwięcej wycinek na terenach, o które nikt nie dba
Skąd ubyło ich najwięcej?
80 proc. tego ubytku zanotowano na terenach prywatnych. Analizowaliśmy nie tylko status prawny nieruchomości – czyli to, czy należy do gminy, państwa, czy jest prywatna. Wzięliśmy pod uwagę również różne typy terenu zieleni. Niektórzy twierdzili, że prawo pozwala ludziom uporządkować swoje ogródki bez zbytnich formalności. Oczywiście tak też się działo, ale na znacznie mniejszą skalę. Najwięcej zieleni zniknęło z terenów zieleni nieformalnej, nieuporządkowanej, nieużytków. To obszary niezagospodarowane, z których właściciele w ogóle nie korzystają, nie mają wobec nich planów. Trzymają je jednak na przykład jako lokatę kapitału.
Czyli można się spodziewać, że drzewa te mogły przeszkadzać w inwestycjach? Że, jak Pan to określił, wycięto je „na zaś”, a za chwilę wyrosną tam osiedla i biurowce?
Takie mamy wrażenie. Niekoniecznie muszą to być biurowce i bloki, ale prawdopodobnie powstanie tam kiedyś zabudowa. Inwestycje budowlane w Polsce bardzo często rozpoczyna się od oczyszczenia terenu z drzew i krzewów. Jest takie przekonanie wśród właścicieli nieruchomości, którzy traktują je jako lokatę kapitału, że łatwiej sprzedać teren bez drzew. Że na gołej ziemi łatwiej jest przeprowadzić inwestycję. Musimy pamiętać, że formalnie „lex Szyszko” nie obejmowało celów komercyjnych. W tym przypadku nadal trzeba było występować o pozwolenia. Okres wyłączenia tych terenów z inwestycji to pięć lat. Od 2022 roku możemy więc spodziewać się, że część z nich będzie dostępna do zabudowy.
Drzew wciąż ubywa, a miasta tracą „zieloną infrastrukturę”
O jakich stratach dla miast możemy więc mówić?
Zieleni w miastach rzeczywiście ubywa, i to stale. Na podstawie analiz zdjęć satelitarnych, robionych w odstępie dekady możemy jednoznacznie powiedzieć, że jest jej coraz mniej. Oznacza to, że tracimy pewien potencjał. Chociaż z drugiej strony wciąż mamy sporo terenów zieleni, ale są one nieuporządkowane, niezagospodarowane. Taka niezagospodarowana zieleń stanowi większą część systemu przyrodniczego miasta. Jako urbaniści powinniśmy tak zagospodarować te tereny, by wykroić z nich to, co jest kluczowe, szczególne ważne do zachowania. Nie wiemy, w którym momencie przekroczymy punkt, kiedy przyroda przestanie nam dostarczać korzyści. W Łodzi formalnie uporządkowana, chroniona zieleń stanowi zaledwie kilkanaście procent powierzchni miasta. Tymczasem włączając pola, łąki, nieużytki, zieleń pokrywa aż 70 proc. powierzchni miasta. Właśnie na tych terenach odnotowano większość ubytku drzew.
Nie traktujemy więc tej zieleni jako infrastruktury – która daje korzyści, cień, zapewnia schronienie dzikiej przyrodzie, zatrzymuje wodę w gruncie? Drzewa to u nas problem.
To na razie potencjalny system zielonej infrastruktury, planiści w niektórych miastach starają się te miejsca zagospodarować i ochronić, ale wciąż mamy pod tym względem chaos. Nadal mało mamy terenów pokrytych planami zagospodarowania przestrzennego. O wiele łatwiej je wykorzystać pod zabudowę. Nie ma kontroli, spójnego systemu, który pozwoliłby na ochronę, zarządzanie tymi terenami.
Jak chronić miejską zieleń? Przykład idzie z Norwegii i Niemiec
Jakie rozwiązania pomogłyby nam w tym, żeby chronić zieleń lepiej? Powinno się szybciej uchwalać plany zagospodarowania, które biorą pod uwagę ochronę drzew?
Trzeba zaplanować zieloną infrastrukturę w skali miasta. Jeśli tego nie zrobimy, to stracimy możliwość działania bardziej lokalnego – na poziomie dzielnic, wspólnot mieszkaniowych. One muszą być wpisane w większy plan. W naszym artykule o „lex Szyszko” wspomnieliśmy o wskaźnikach pokrycia terenu koronami drzew. Niektóre miasta stosują taki system. To odgórne wskaźniki, którymi muszą kierować się zarządzający działkami w mieście. Niektóre metropolie idą szerzej, określając udział różnych form zieleni w danych miejscach. Ma to zapobiec procesowi betonowania miast. Po angielsku mówi się na to „blue-green factor”, czyli „współczynnik wody i zieleni”. Używa się tego wskaźnika między innymi w Oslo.
Czytaj również: Człowiek zniszczył niemal wszystkie rzeki na świecie. Tylko w 14% jest w dobrym stanie
W jaki sposób się go określa?
Przyjmuje się go dla każdej nieruchomości. W stolicy Niemiec mamy też „biotop area factor”. Bierze się w nim też pod uwagę jakość tej zieleni, bo przecież trawnik ma inną funkcję niż mały lasek czy park porośnięty drzewami. W Łodzi organizacje pozarządowe regularnie proszą władze o to, by sprzedając miejskie działki na inwestycje, wydzielały z nich fragmenty, które mają zostać zachowane – na przykład jako parki kieszonkowe. Te tereny powinny pozostać własnością gminy. Trudno liczyć na to, by prywatni inwestorzy realizowali te cele. Chętnie nazywają swoje osiedla „zielonymi”, ale często są takie jedynie na reklamowych wizualizacjach.
*Dr hab. Jakub Kronenberg – Doktor habilitowany nauk ekonomicznych, Naukowo zajmuje się badaniem związków gospodarki, społeczeństwa i środowiska, zwłaszcza z perspektywy ekonomii ekologicznej.
Wyniki badania efektów lex Szyszko w Łodzi zostały przedstawione w artykule: Kronenberg, J., Łaszkiewicz, E., Sziło, J., 2021. Voting with one’s chainsaw: What happens when people are given the opportunity to freely remove urban trees? Landscape and Urban Planning 209, 104041.
Źródło zdjęcia: Artur Szczybylo / Shutterstock