– Okresy świąteczne sprzyjają marnowaniu jedzenia. To taki nasz polski zwyczaj: chcemy pokazać się rodzinie z jak najlepszej strony, więc suto zastawiamy stoły. Niby nic w tym złego, ale przecież nie rozciągniemy naszych żołądków. Sporo jedzenia zostanie i skończy w koszu – mówi w rozmowie ze Smoglabem Beata Ciepła, prezes Federacji Polskich Banków Żywności.
Tradycyjny wigilijny stół nie może obyć się bez 12 potraw. Jak będzie u pani?
Myślę, że na moim stole znajdzie się miejsce na 12 potraw, ale np. barszcz z uszkami zostanie policzony jako dwa dania. Wraz z rodziną kierujemy się bowiem paroma ważnymi zasadami: żeby się nie przejeść, i żeby jedzenie się nie zmarnowało. Zadbamy o to, żeby porcje były małe. Po to, by każdy mógł spróbować wszystkiego, bez ryzykowania, że skończy z bólem brzucha.
Słusznie, ale zawsze zostanie trochę pierogów, kawałek karpia. Co pani z tym zrobi?
Zapakuję i dam na wynos moim gościom. Zjedzą następnego dnia. Część rzeczy zamrożę. Zalecam też, by jedzeniem, które zostanie nam z całego okresu świątecznego, podzielić się np. z sąsiadami. Możliwe, że tuż obok mieszka osoba samotna, której nie stać na przygotowanie kolacji wigilijnej, nawet takiej, która składa się z jednego dania. Z pewnością ucieszy się z naszych podarunków.
„Święta sprzyjają marnowaniu jedzenia. To taki polski zwyczaj…”
Pytam, ponieważ to właśnie w czasie świąt marnowanie żywności jest na porządku dziennym. Choć wyniki państwa badań wskazują, że ten problem rozkłada się na cały rok…
Okresy świąteczne sprzyjają marnowaniu jedzenia. To taki nasz polski zwyczaj: chcemy pokazać się rodzinie z jak najlepszej strony, więc suto zastawiamy stoły. Niby nic w tym złego, ale przecież nie rozciągniemy naszych żołądków. Sporo jedzenia zostanie. Oczywiście część rzeczy można zamrozić, a inne przekazać potrzebującym, sąsiadom, bliskim. Starajmy się jednak nie przesadzać. Podejdźmy do świąt zdroworozsądkowo, aby jak najmniej żywności wylądowało na śmietniku. Faktem jest również, że niestety jedzenie marnujemy przez cały rok. Bywają oczywiście okresy, kiedy wyrzucamy do kosza mniej produktów. Z pewnością jednym z nich są wakacje, kiedy wielu z nas wyjeżdża na zasłużony odpoczynek i korzysta np. z oferty hotelowych restauracji. W czasie takich wyjazdów nie robimy też raczej dużych zakupów. Zaopatrujemy się jedynie w to, co przyda nam się w danym momencie, np. na śniadanie czy kolację.
Marnowanie żywności w Polsce. „Produkty trafiały do nas kartonami”
Ciekawym okresem była pandemia Covid-19. Przykładowo młodzi ludzie, którzy dotychczas jedli poza domem, przeszli na pracę zdalną i musieli sami sobie gotować. Brak doświadczenia sprawiał, że nie potrafili racjonalnie zaplanować, jaka ilość danego produktu będzie im potrzebna do przygotowania posiłku. Kończyło się na tym, że część rzeczy marnowała się. Były też osoby, które kupowały na zapas, np. ryż czy cukier. Tendencję do robienia zapasów obserwowaliśmy w bankach żywności. Wspomniane produkty trafiały do nas kartonami, bo okazywało się, że ludzie zbyt daleko szli w robieniu zapasów. Niektórych produktów nie udałoby się wykorzystać przed końcem ich ważności.
Dobrze, że pani o tym wspomniała, bo chciałem zapytać, czym różnią się określenia: „należy spożyć do”, a „najlepiej spożyć przed”? Niektórzy ich nie rozróżniają.
Pierwsze określenie oznacza, że dany produkt należy zjeść do dnia, który został wskazany na opakowaniu. Po tej dacie żywność staje się niezdatna do spożycia. Może nam zaszkodzić. Określenie „należy spożyć do” stosuje się w przypadku m.in. wędlin oraz nabiału. To produkty aktywne mikrobiologicznie, czyli dość szybko się psują. Drugie określenie wskazuje termin minimalnej trwałości produktu. Najczęściej przypada on na ostatni dzień miesiąca. Producent deklaruje, że do tego czasu jego żywność ma optymalną jakość. Po wskazanej dacie może być gorsza, ale to nie oznacza, że produkt nie jest zdatny do spożycia. Jako przykład niech posłużą kawa i herbata, które nie zepsują się przecież od razu po upłynięciu terminu na opakowaniu. Część społeczeństwa faktycznie nie rozróżnia tych dwóch określeń. W efekcie w koszach lądują produkty, które można byłoby jeszcze zjeść. Bez ryzyka, że się nimi strujemy.
Prawie 5 mln ton jedzenia do kosza
Najnowsze dane, przedstawione przez Federację Polskich Banków Żywności, nie napawają optymizmem. W Polsce każdego roku marnuje się 4,8 mln ton jedzenia. Jakie są tego główne przyczyny?
Pierwszy powód: robimy zbyt duże zakupy. Jest na to proste rozwiązanie, znane od lat: należy chodzić do sklepu z listą produktów, które są nam niezbędne. Bywa też, że nie patrzymy na daty, drukowane na opakowaniach, przez co kupujemy jedzenie, którego ważność kończy się np. następnego dnia. Kiedy wyciągamy te produkty z lodówki, są już nieświeże bądź zepsute. Lądują więc w koszu. Bywa też, że w ramach oszczędności kupujemy tańsze produkty, które niejednokrotnie są gorsze jakościowo, a jednocześnie mniej smaczne od tych droższych. Bywa, że one również są wyrzucane, bo nie sprostały naszym oczekiwaniom.
Ze wspomnianych danych wynika też, że jako naród przystopowaliśmy nieco z marnowaniem jedzenia, bo z powodu wysokiej inflacji ceny niektórych produktów poszły w górę. W efekcie kupujemy mniej. Pilnujemy też bardziej, by nic się nie zmarnowało, bo po co wyrzucać pieniądze do kosza? Szkoda jednak, że najbardziej przemawiają do nas kwestie finansowe, a nie np. fakt, że co najmniej 1,8 mln Polaków żyje w skrajnym ubóstwie.
Aspekt finansowy jest bardzo istotny, ponieważ najszybciej go odczuwamy. Marnując jedzenie, marnujemy tym samym to, co zarobiliśmy. Z naszych wyliczeń wynika, że czteroosobowa rodzina za pieniądze, wydane na jedzenie, które następnie jest przez nią marnowane, mogłaby kupić sobie telewizor bądź zafundować wakacyjny wyjazd. Trzeba jednak zaznaczyć, że coraz więcej osób zwraca uwagę np. na kwestie środowiskowe. Wyrzucanie jedzenia do kosza jest równoznaczne z marnowaniem zasobów naturalnych, a te należy przecież chronić. Jako Federacja Polskich Banków Żywności uczulamy społeczeństwo również na głód, który faktycznie dotyka sporą część naszych rodaków.
Boże Narodzenie a marnowanie żywności. Co z tym pieczywem?
Co ciekawe, coraz więcej Polaków przyznaje się do tego, że marnowanie żywności ich dotyczy. Dlaczego?
Bardzo prawdopodobne, że edukacja przynosi efekty i coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, że problem marnowania żywności istnieje również w ich domach. Jeszcze do niedawna było tak, że jeśli ktoś wyrzucił do kosza przeterminowany produkt, nie uznawał tego za marnotrawstwo. Przecież był zepsuty, więc co miał z nim zrobić? Nie jego wina. To nieprawda. Mógł przecież wykorzystać produkt w określonym terminie. Obecnie to się zmienia. Uświadamiamy sobie, że marnotrawienie jedzenia to poważny problem. Oby za zwiększającą się świadomością społeczną poszły konkretne działania. Edukacja wciąż jest potrzebna. Na różnych poziomach. Trzeba uczyć ludzi m.in. tego, jak przechowywać jedzenie. Okazuje się, że w tym zakresie też popełniamy błędy. Przykładowo trzymamy pieczywo w foliowym worku, który nie zapewnia odpowiedniej cyrkulacji powietrza, a więc np. chleb szybciej się psuje. W efekcie ląduje w koszu.
Naszym babciom czy prababciom nawet do głowy by nie przyszło, żeby wyrzucić chleb…
…gdy upadł na ziemię, nasze babcie go całowały. Poprzednie pokolenia podchodziły do pieczywa z większym szacunkiem. Może dlatego, że był mniej dostępny. Dziś ciepłe bułki czy chleb kupimy w piekarni za rogiem. Kiedyś ich wypiekanie odbywało się niejednokrotnie w domach: własnymi rękami, z własnych produktów. Obecnie pieczywo jest jednym z najczęściej marnowanych rodzajów żywności. Nie jest drogie. Bułka jest nieświeża? Rano kupi się nową, jeszcze ciepłą. Tak myślą niektórzy. Tymczasem ogólnodostępność pieczywa powinna mobilizować nas do tego, by nie kupować go na zapas. Skoro mamy piekarnię blisko naszego domu, kupmy tyle bułek czy chleba, ile w danym dniu nam potrzeba.
„Sklepy powinny raportować, ile żywności marnują”
Należy wspomnieć, że marnowanie żywności odbywa się nie tylko w domach, ale też w zakładach produkcyjnych oraz w sklepach.
Z wyników naszych badań wynika, że w 60 procentach za marnowanie żywności odpowiadają gospodarstwa domowe. W pozostałych przypadkach producenci oraz sklepy. W tych ostatnich jest bardzo duża gama produktów z krótkimi datami ważności i to jest główna przyczyna marnotrawstwa. Co istotne, ważne są tutaj nawyki samych konsumentów. Niezależnie od tego, czy przychodzimy do sklepu o 8 rano czy o 20 wieczorem, chcemy mieć świeże produkty. Sklepy starają się sprostać naszym oczekiwaniom, dlatego niektóre wypiekają pieczywo na miejscu. Dbają również o regularne dostawy owoców i warzyw. W ich przypadku bardzo liczy się aspekt wizualny.
Kiedyś przeprowadziliśmy akcję ratowania samotnych bananów. Proszę zauważyć, że jeśli na półce zostanie jeden banan, a obok leży cała kiść, ludzie sięgną po owoc właśnie z niej. A przecież ten jeden, bardziej dojrzały, wciąż jak najbardziej nadaje się do zjedzenia. Oczywiście nasze przyzwyczajenia w żaden sposób nie usprawiedliwiają marnowania żywności przez sieci handlowe. Do walki z tym zjawiskiem sklepy są zobowiązane ustawą z 2020 roku. Zgodnie z nią produkty, o których wiadomo, że raczej nie zostaną już sprzedane – przykładowo wspomniany banan – powinny być przekazywane na cele charytatywne.
Ratowanie jedzenia to korzyści dla wszystkich
Co w przypadku, gdy sklep tego nie zrobi? Grożą za to jakieś kary?
Sklepy powinny raportować, jaka jest wartość jedzenia, które zmarnowały w ciągu roku. W zależności od tych danych, naliczane są opłaty, przekazywane następnie na rzecz organizacji takich jak nasza, z którymi sieci handlowe mają podpisane porozumienia o współpracy. Największe sięgają nawet 200 tys. zł, najmniejsze kilkudziesięciu groszy. Jednak liczby, raportowane przez sklepy, nie zawsze w stu procentach obrazują to, ile żywności zostało zmarnowane. Od wartości takiego jedzenia sieci handlowe mogą sobie bowiem odliczyć koszty realizacji ustawy. Sklepy zaliczają do nich np. pieniądze, przeznaczone na organizowanie akcji edukacyjnych, dotyczących tego, jak nie marnować jedzenia, jak również na wypłaty dla pracowników, którzy zostali zatrudnieni do sortowania produktów pod kątem tego, które z nich powinny się jeszcze sprzedać, a które należy oddać już na cele charytatywne.
Marnowanie żywności pod kontrolą? Potrzebna zmiana przepisów
Co w ustawie jest do poprawienia?
Zgodnie z przepisami, dotyczącymi bezpieczeństwa żywności, przeterminowany produkt… nie jest już jedzeniem. Skoro tak, to nie został zmarnowany. Według ustawy nie trzeba więc za taki produkt uiszczać opłaty. Ten zapis jest do pilnej zmiany. Ponadto sieci handlowe domagają się, by podobnie jak one byli traktowani również producenci, którzy na razie nie są objęci ustawą, a przecież też marnują jedzenie.
W jaki sposób?
Bywa, że jakaś informacja o produkcie nie została podana na opakowaniu. Nie nadaje się on więc do tego, by trafić na sklepową półkę. Staramy się odzyskiwać taką żywność od producentów, ponieważ brak jakichś danych na opakowaniu nie oznacza, że jedzenie nie nadaje się do spożycia. Może zostać przekazane potrzebującym. Zdarza się również, że wyprodukowana zostanie żywność, która miała być hitem. Tymczasem okazała się wielką klapą. Tak było z batonikami o smaku jabłkowym, które wyprodukowała jedna z firm. Trafiały do naszych banków żywności w setkach tysięcy sztuk, bo nowy smak nie przypadł do gustu klientom! Wszędzie w naszych magazynach pachniało zielonym jabłuszkiem.
Wracając do ustawy: może poza opłatami, które muszą uiszczać sklepy, przydałby się system nagradzania za dobre nawyki?
Myśleliśmy nad tym. Można by np. wprowadzić ulgi podatkowe dla sklepów, które marnują najmniej żywności.
Zaczęliśmy od świąt. Czego pracownicy banków żywności życzą sobie oraz Polakom w tym czasie?
Życzymy sobie i wszystkim Polakom niezmarnowanych świąt!
***
Ciekawostka: w Krakowie Bank Żywności działa od 25 lat. Jego pracownicy codziennie odbierają ze sklepów i od producentów niesprzedane, dobre jakościowo produkty, które następnie trafiają do 207 partnerskich organizacji pomocowych, mających pod swoją pieczą prawie 75 tys. osób w regionie. W 2022 roku Bank Żywności w Krakowie uratował przed zmarnowaniem 2 147 541 kg żywności.
Czytaj także: W ciągu roku jedzenie za 2,5 tys. zł ląduje w koszu. Kilka kroków pozwala to zmienić
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/JeniFoto