„The Guardian”, ale także kilka innych gazet, donosi o nowej modzie, która rozprzestrzenia się w Azji oraz Europie. Chodzi o sadzone w miastach szybko-rosnące lasy kieszonkowe. Mówią o nich lasy Miyawaki i największą popularnością cieszą się w Japonii, Malezji, Holandii i Francji.
Nazwa lasów pochodzi od nazwiska japońskiego biologa Akiry Miyawaki, który opracował metodę i skład roślinny małych lasów. Te jednocześnie szybko rosną i zapewniają dużą różnorodność biologiczną. Sadzi się je nawet na powierzchniach wielkości boiska tenisowego i w krótkim czasie można cieszyć się bujną roślinnością. Ich adwokaci – pisze „The Guardian” – przekonują, że rosną 10 razy szybciej. Są też 30 razy bardziej gęste i zapewniają 100 razy większą różnorodność biologiczną niż te sadzone tradycyjnie.
Czytaj także: Betonową rewitalizację w Mszanie Dolnej przetrwało jedno stare drzewo. Powaliła je wichura
Z adwokatami spraw bywa jednak różnie i zdarza im się skłonność do przesady w zachwalaniu swoich pomysłów. Aż tak dobrze może więc nie być, ale ponoć rzeczywiście jest lepiej niż normalnie. A wśród największych plusów wymienia się to, że specjalnie dobrana mieszkanka roślin pozwala na znacznie szybszą regenerację gleby. Zapewniają także przestrzeń dla migrujących ptaków oraz pokarm dla zapylaczy. Niekiedy można nimi zastępować także ekrany akustyczne – robi się to na przykład we Francji.
Ruch nabiera rozpędu. W Holandii planuje się właśnie 100 takich lasów. Kilkadziesiąt ma powstać w Belgii, a także we Francji.
Pomysł spotyka się z zachwytami prasy i internautów, co nie powinno dziwić. Jest to bowiem ładne i trudno, żeby się taki pomysł nie podobał.
Lasy kieszonkowe to nie lek na betonozę
Ciesząc się pomysłem, warto jednak pamiętać, że odkąd włodarze polskich miast zorientowali się, że więcej wyborców można zyskać, sadząc drzewa, niż je wycinając, zieleń zaczęli traktować jak inwestycję marketingową.
A to oznacza, że robią rzeczy, które nie mają realnego znaczenia, ale łatwo je pokazać, sprzedać i łatwo nimi w medialnym przekazie przykryć ogólne zaniedbania, betonozę i brak pomysłu na głębszą adaptację miast do zmian klimatu. Przykładów jest sporo, a spotykamy się z nimi też na SmogLabie.
W zasadzie za każdym razem, kiedy pokazujemy jakiś ciekawy „zielony” pomysł z polskiego miasta, odzywają się jego mieszkańcy i pokazują, jak ładna kwietna łąka lub ogród deszczowy maskują smutną codzienność.
Na ogół mają rację i wyłapują sedno problemu. A piszę o tym tutaj, bo lasy kieszonkowe – podobnie jak kieszonkowe parki – wydają się takim właśnie doskonałym narzędziem maskowania większych zaniedbań.
Dlatego pomysłem warto się inspirować i być może warto go nawet importować. Trzeba jednak przy tym pamiętać, by nie dać sobie wmówić, że las Miyawaki i inne tego rodzaju rozwiązania, to lek na polską betonozę.
Zobacz również: Betonowe rewitalizacje zmorą polskich rynków. Dlaczego jest tak źle?
Zdjęcie: A S Q/Shutterstock