Czy można być eko i nadal kupować nowe ubrania? Jeśli robisz to z umiarem – jasne! Po pierwsze, są firmy zero waste, które jeżdżą po kontenerach i ratują wyrzucone ubrania, potem tworząc z nich nowe. Inne przerabiają to, co znajdą na wymiankach lub w second handach. Możesz też kupić coś u lokalnego projektanta mody. O tym rozmawiam z Rafałem Stanowskim, wykładowcą Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru SAPU:
Mogę ufać polskim projektantom w kwestii ekologii?
Rafał Stanowski: Polscy projektanci szyją w Polsce, często własnoręcznie albo w polskich szwalniach. Szyją z lokalnych, dobrej jakości materiałów, które nie są transportowane na dalekie odległości. Mamy dużo dobrych tkanin, które nie są barwione dziwnymi chemikaliami, bo takie ograniczenia w przemyśle odzieżowym nakłada Unia Europejska. Nasz organizm nie absorbuje więc toksyn, więc choćby dlatego warto inwestować w rzeczy od polskich projektantów. Poza tym, wspieramy wtedy nasz, lokalny biznes, a nie wielki, bezosobowy koncern.
Sieciówki też mówią, że są eko.
Moda zrównoważona to bardzo nośny temat, więc wielkie koncerty to wykorzystują, mówiąc coraz częściej, że dbają o ekologię. Wielkie akcje zbierania jeansów, przerabiania ich na nowe, są fajne, ale nie mam złudzeń, że to w dużej mierze działania PR-owe. Cieszę się, że ZARA zapowiedziała, że do 2025 roku będzie szyć tylko z materiałów recyklingowych, ale musimy pamiętać, że przed nami jeszcze długa droga. Skoro sieciówki reagują pod wpływem zachowań konsumentów, tym bardziej powinniśmy pokazywać, na czym nam zależy.
Tylko że większości nie stać na kupowanie u projektantów
To nieprawda, że jest aż tak drogo, bo polscy projektanci nie utrzymaliby się na rynku. Wiadomo, że ich rzeczy nigdy nie będą kosztować po kilkadziesiąt złotych, ale musimy mieć świadomość, że niskie ceny nie biorą się znikąd: to pochodna słabych tkanin, chemicznych barwników, bardzo niskich stawek pracowników. Tę wysoką cenę zapłacił ktoś na drugim końcu świata, niekiedy poświęcając nawet swoje zdrowie i życie. A my idziemy na łatwiznę, bo znamy wielkie firmy, wiemy gdzie mają swoje sklepy. Wystarczy chwila researchu, by znaleźć coś od lokalnego projektanta w naszym zasięgu cenowym. Tym bardziej, że „lepsze” linie w sieciówkach to przecież często też niemały wydatek. Wszystko tak naprawdę zależy od nas, czy będziemy chcieli zmieniać świat.
Prawdziwa cena szybkiej mody
Iza oglądała ostatnio film “True cost”. Mówi, że ryczała jak bóbr, bo nie mogła zrozumieć, dlaczego takie sytuacje w ogóle mają miejsce w XXI wieku. Ale póki sami nie poczujemy prawdziwej chęci zmiany, to żaden najbardziej drastyczny film czy książka tego nie zmienią.
Julia podsumowuje: “Produkcja mody ma wiele grzechów zarówno wobec ludzki, jak i wobec środowiska. Jeśli chodzi o planetę, najbardziej drżę o to, ile wody i chemii przeznacza się na produkcję i farbowanie tkanin. Wszystkie sztuczne barwniki i pestycydy wracają potem do wody i zabijają ekosystem, którego częścią jesteśmy też my. Ale nie chodzi o to, żeby się załamywać, bo jednak wyraźnie widać, że świat zaczyna iść w dobrym kierunku – wszyscy to chyba czujemy. To poczucie solidarności ułatwia większości z nas zmianę nawyków”.
FOT: Lolostock/Shutterstock