Najpierw był dąb z Białowieży. Od tego czasu rozmawia z roślinami

631
0
Podziel się:

– Przyjaciele, rodzina, zakochani czasem komunikują się bez słów. Rośliny też tak robią. Kiedy są podjadane przez szkodniki lub gryzonie, wysyłają sobie ostrzeżenia i zaczynają wytwarzać substancje, które odstraszają. Mają wiele różnych strategii przetrwania – mówi nam Robert Rient, pisarz i aktywista. Właśnie wyszła jego nowa książka „Wizje roślin”: barwna, pełna ludowej magii i najnowszych badań naukowych opowieść o drzewach, kwiatach, ziołach oraz roślinach mocy. Rozmawiamy też o trwającej akcji uznania Odry za osobę prawną.

Karolina Gawlik: Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś roślinę?

Robert Rient: Zwracasz uwagę na to, co jest niezbędne, żeby naprawdę usłyszeć roślinę — nie wystarczy być i mówić, trzeba słuchać. Tak jak wielu ludzi, z którymi teraz pracuję, chodziłem często do lasu, by wyrazić siebie, wyciszyć się, uspokoić, coś odpuścić, wyrzucić, mówić do drzew. Jednak, gdy zacząłem szukać tego momentu, kiedy pierwszy raz to roślina mówiła do mnie, nie mogłem go znaleźć. Pamiętam za to, kiedy pierwszy raz ją usłyszałem. To był dąb z Białowieży. Przemówił spektakularnie i wyraźnie. 

Co powiedział?

Zatrzymał mnie w trakcie spaceru i kazał zabrać kawałek swojej kory. Było to na tyle silne, że zacząłem podważać swoje zdrowie psychicznie. Potrafimy odróżnić cudzy głos od wyobrażeń, afirmacji, majaków. Dąb przemówił. By zrozumieć, co się stało po powrocie do cywilizacji, zacząłem czytać opracowania naukowe o korze dębu, jej właściwościach leczniczych. Piłem ją przez trzy tygodnie i okazała się lekarstwem, którego potrzebowały moje jelita. Zafascynowany tym spotkaniem zaproponowałem „Przekrojowi” cykl artykułów pod tytułem „Wizje roślin”. Przez ponad dwa lata, co miesiąc, wybierałem jedną roślinę – albo to ona wybierała mnie – opisywałem ją, a żeby być uczciwym, często wsadzałem także do Ziemi. Uczyłem się każdej z nich, dbałem o nią. Dąb był pierwszy.  

„Gdy zbieram dziurawiec, nie zbieram pierwszego, którego spotykam. To zdanie uczy mnie dyscypliny szacunku”. Fot. Larisa Bakina/Shutterstock

Najstarszy znaleziony przepis

Efektem tego cyklu jest książka „Wizje roślin, czyli pięćdziesiąt roślin leczniczych i jeden grzyb”.

Efektem pogłębionym, bo w książce opisałem 25 zupełnie nowych roślin, które nie trafiły do „Przekroju”. Pisząc tę książkę, poza osobistymi spotkaniami z roślinami, przeczytałem setki prac naukowych, ale też mnóstwo zielników, starych ksiąg dotyczących ajurwedy, medycyny chińskiej, czy polskich przedruków sprzed kilkuset lat. Stamtąd wziąłem np. informację o eliksirze z czosnku w Tybecie, najstarszym znalezionym przeze mnie przepisie, sięgającym dwóch tysięcy lat wstecz. Komunikację z roślinami w ogóle można porównać do podróży do dalekiego kraju.

Dlaczego?

Bo wymaga od nas, ludzi, opuszczenia tego, co znane, bezpieczne, racjonalne, wygodne. To przejście przez ekscytację i trwogę, otwarcie się na zupełnie nowy świat. W tym dalekim kraju nie znamy języka, nie mamy znajomych, nigdy wcześniej w nim nie byliśmy, ani o nim nie czytaliśmy. Dla mnie podróż w stronę rozmów z roślinami była właśnie taką wyprawą, gdzie jako młody adept musiałem od nowa nauczyć się ich języka i podążać za ich wskazówkami. Na początku popełniasz więc dużo błędów, bo nie wiesz, nie rozumiesz, czasami wydaje ci się, że coś usłyszysz. A one cały czas mówią, pięknie mówią.

Ja mam wątpliwości, czy one rzeczywiście do mnie mówią, czy ja dzięki nim słyszę samą siebie.

To też jest w porządku. Często słyszę od ludzi: „nie wiem, czy mi się to wydaje”. Jeśli ta rozmowa samego ze sobą w obecności drzewa robi ci dobrze, zostań z tym poczuciem. Jeśli to rozmowa, która wznosi, karmi, powoduje, że jest więcej światła, miłości, zdrowia, niech pozostanie taka, jaka jest. Może drzewo po prostu świadczy twojej rozmowie, bo widzi, że nie przyjmiesz więcej na dany moment, bo na przykład boisz się, albo opowieść umysłu jest zbyt silna. To trochę jak obecność mądrego dorosłego na ławce, gdy na placu zabaw bawią się dzieci. Dzieci są zafascynowane swoją zabawą, mogą o dorosłym zapomnieć, ale właśnie dlatego, że ten jest, czujny, patrzy, to zupełnie wystarczające. Czasami właśnie tak robi drzewo. Długość życia drzew zwykle przekracza nasze ludzkie, więc mamy szansę spędzić z taką obecnością sporo czasu.

To chyba pierwsza twoja książka, w której tak jasno mówisz o swoich relacjach z roślinami.

Faktycznie, wcześniej krygowałem się. W książce „Przebłysk. Dookoła świata – dookoła siebie” tylko wspominałem o spotkaniach z drzewami, które przypominały orgazm, szaleństwo lub wzruszenie. Teraz piszę wprost. Potrzebuję odważnie mówić o mądrości dzikiej natury. I tym, co wydarza mi się w życiu, i co usłyszałem już od setek osób, z którymi pracowałem na kursach szamańskich. Osób bardzo wrażliwych, które społeczeństwo niekiedy nazywa nadwrażliwcami i nakazuje im się uspokoić i nie histeryzować. Często mają połączenie ze światem ducha natury, które nie jest oczywiste, więc są zmuszane przez racjonalny świat do ukrywania, wypierania tego lub lęku. Jeśli ten głos jest wyraźny, a wyparty, może kończyć się zaburzeniem, bo nie było na niego miejsca. Ta książka opowiada także o tym, że jest nas wiele. Świeżo po premierze dostałem wiadomości od czytających, że mieli dreszcze, bo to ich doświadczenia – drzewo ich uratowało, oczyściło, odebrało lęki, albo po prostu ukoiło. 

Tylko czy to wrażliwość zmienia świat, czy może jednak realne działanie?

Połączenie! Dla mnie wrażliwość to nie tylko tonięcie w swoim wnętrzu, ale szacunek do różnorodności oraz unikatu, którym jesteśmy, a to bezpośrednio łączy się z rozpoznaniem, że stanowimy część dzikiej natury. Nie możemy w pełni chronić przyrody i działać na rzecz jej dobra, dopóki nie damy sobie jasnego przyzwolenia na swoją dzikość, swój sposób wyrażania siebie i tworzenia życia. 

Mówimy o nim chwast, a to skomplikowany cud

Opowiesz o paru dzikich przyjaciołach z tej książki?

Jest tam babka zwyczajna, którą część z nas dobrze pamięta z podwórka, kiedy przykładaliśmy ją sobie do ran. Zawarte w niej garbniki uszczelniają naczynia włosowate, a aukubina działa bakteriostatyczne. Napar z liści to potężne lekarstwo przy chorobie wrzodowej. Uwielbiam mniszka lekarskiego, którego korzeń może sięgać czasami nawet do dwóch metrów w głąb ziemi. To taki polski żeń szeń, który ma w sobie silne substancje wzmacniające odporność. Jedno ziarenko mniszka, z tak zwanego dmuchawca, to skomplikowany cud, który zasysa i wypuszcza powietrze, dzięki czemu potrafi przelecieć 150 kilometrów! A my mniszka nazywamy chwastem. Piszę też o ibodze narkotycznej, potężnej roślinie, której korzeń i kora potrafią przerwać najsilniejsze uzależnienia dotykające ludzi, nawet od heroiny. Próbuję w książce przedstawić świat roślin na nowo. 

Wiedza o leczniczych właściwościach babki zwyczajnej była powszechna na podwórkach, fot. Elena Rodalis/Shutterstock

Na nowo, czyli jak?

Z książkami o roślinach miałem taki problem, że te merytoryczne i naukowe były nudne. A te pasjonujące często były bajaniem osoby, która odrzuca naukę. A ja lubię łączyć ducha z umysłem. Dlatego w książce jest kilkaset przypisów, a konstrukcja każdego rozdziału książki podzielona jest na cztery części. Wstęp bogaty w podania, legendy, odkrycia archeologiczne, ale też literaturę, poezję. Następne dwie części to charakterystyka i właściwości – a zatem nauka, badania, przepisy, zastosowanie roślin w leczeniu chorób czy kuchni. I ostatnia część to tytułowe wizje podarowane od roślin lub uzyskane dzięki nim, na przykład podczas ceremonii. 

Wspomniałeś o ibodze, piszesz o San Pedro, czy Ayahuasce, czyli roślinach o działaniu psychodelicznym, stosowanych w ceremoniach. Jednak z tej książki wynika również, że roślina wcale nie musi mieć takich właściwości, żebyśmy mogli wejść w jej świat. 

Oczywiście! Komunikacja polega na rozpoznaniu, czyli umiejętności usłyszenia, a następnie zinterpretowania otrzymanego znaku. U ludzi najczęściej jest to słowo, ale nie tylko, bo przecież jesteśmy w stanie wyczuć emocje drugiej osoby. Przyjaciele, rodzina, zakochani czasem komunikują się bez słów. Rośliny też tak robią. Kiedy są podjadane przez szkodniki lub gryzonie, wysyłają sobie ostrzeżenia i zaczynają wytwarzać substancje, które odstraszają. Gdy niecierpek rośnie wśród innych niecierpków, dba o korzenie i nie rozpycha się liśćmi. Jednak, gdy rośnie wśród niespokrewnionych roślin, więcej zasobów kieruje w liście, by zapewnić sobie dostęp do światła. Mimoza wstydliwa składa liście, gdy czuje się zagrożona. Ślazówka kornwalijska jeszcze w ciemności zwraca się w stronę, z której pojawi się światło. A takie buki potrafią przez długie dekady dzielić się cukrami ze swymi zranionymi krewnymi, poharatanymi drzewami. Rośliny mają wiele różnych strategii przetrwania. Spójrz na czereśnię – to, co zapewnia jej życie, pestkę, otoczyła czymś absolutnie pysznym, żeby ptaki i ludzie ją jedli i o nią dbali. Mówi nam, jak się dzielić tym, co jest cenne. 

Łączyć świat nauki ze światem ducha

Strategie roślin to akurat przedmiot badań naukowych.

Nieustannie, co pokazują chociażby badania prof. Urszuli Zajączkowskiej, która zarekomendowała moją książkę. Profesor wytrwale badała ruch mięty. Okazało się, że bez dostępu do wiatru, mięta zaczynała tańczyć. Co więcej, taniec wyraźnie zmieniał się w odpowiedzi na ruch księżyca. Nauka próbuje czytać język roślin przez badania, często w laboratorium, dla mnie istotne jest uczenie się tego języka w miejscu ich naturalnego występowania. Oczywiście nasz umysł potrzebuje racjonalnego wyjaśnienia, ale można pójść dalej i słuchać roślin tak, jak drugiego człowieka. 

Komunikacja międzygatunkowa to jedno, ale my mamy problem z tą wewnątrz naszego gatunku, gdzie nauka i duchowość rywalizują ze sobą. Gdzie mogą się spotkać?

To dla mnie jedno z największych wyzwań, które też stawiam przed samym sobą. Wiem, że tracę ludzi z określonych grup, mówiąc tylko w jeden sposób. Nauka i duchowość łączą się, ale nauka i religia już niekoniecznie. Dlatego świadomie rozdzielam te rzeczy. Religia to dla mnie system wierzeń, podążanie za guru, wydeptana ścieżka, a zatem zadeptana Ziemia. Duchowość to indywidualna i dzika droga, do której każdy z nas ma dostęp, jeśli rozpozna siebie jako naturę. Ta książka jest też po to, żeby łączyć świat nauki ze światem ducha. Również z tego powodu w sierpniu zeszłego roku, zainicjowałem kampanię uznania Odry za osobę prawną. Różni się ona od moich poprzednich działań jako aktywisty.

Mięta potrafi „tańczyć” w zależności od fazy księżyca, fot. darksoul72/Shutterstock

Czym?

Wcześniejsze działania często były w opozycji do niszczenia i dewastacji przyrody, oparte na żałobie z powodu utraty bioróżnorodności albo wściekłości z powodu bezczynności rządzących. Świetnie, że są osoby, które dalej to robią, ale mój obecny kierunek to droga budowania, nie tylko protestowania. Mam wrażenie, że oferta duchowa tego świata opiera się na tym, że albo jesteś wierzący, albo nie. Tym samym wpadasz w kolejną ściemę, bo gdy mówisz, że jesteś ateistą, wciąż pozostajesz w jakiejś konfrontacji z wierzącymi w doktrynę rzymskokatolicką. A duchowość to coś poza tym, bo odnajdujesz siebie nie w opozycji do czegokolwiek, ale spotkaniu z tym, co żywe i zdrowe w dzikiej naturze.

Aktywizm uznania Odry za osobę prawną wynika z racjonalnych, naukowych powodów, bo woda w rzece jest zasolona, traktowana jak ściek, jak droga transportu, w tonach wyławiano martwe istoty. Jednocześnie sięga po głęboko zakorzenione w duchowości rozwiązanie stworzone przez plemię Maori w Nowej Zelandii, które jako pierwsze w 2017 roku uznało rzekę za osobę prawną, za czym poszły inne kraje świata. To ten moment namacalnego łączenia dwóch światów, o który pytasz. Uznanie rzeki za osobę prawną to uznanie jej za kogoś, kto zasługuje na ochronę, ale nigdy nie był i nie będzie człowiekiem. 

Gdy pisaliśmy, że Olga Tokarczuk wsparła twoją akcję, pojawiło się wiele prześmiewczych komentarzy. Jak się z tym masz? 

Pociechę znajduję w tym, co spotkało plemię Maori, gdy po raz pierwszy powiedzieli do białych sędziów: rzeka Wanganui jest naszą przodkinią. Sędziowie ich wyśmiali i to jest bardzo powszechna reakcja. Gdy widzę ten rechot, śmiech, wyszydzanie, żarty, staram się pamiętać, że ta osoba reaguje w ten sposób, bo nie wie lub nie ma świadomości, co to znaczy osobowość prawna dla rzeki. Ostatnio założyłem fundację. Zrobiłem to z poziomu laptopa, wszystko online, czyli powołałem osobę prawną, ot tak. Firma, spółka, fundacja może ją mieć i to nie czyni z niej człowieka. Rzeka uznana za osobę prawną nie zyskuje praw człowieka tylko narzędzie, które ją chroni. 

Tak samo jak dla ciebie ważne jest spotkanie z rzeką jako duchem, siostrą, dla kogoś innego ważna jest jako droga transportu.

Oczywiście, transport rzeką to działalność od zarania dziejów człowieka, ale jeśli umiesz czytać raporty naukowe lub po prostu wąchać, czy obserwować rzekę, wiesz, że ta droga wyczerpała się. Inaczej mówiąc, to załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych w miejscu, w którym mieszkasz. Można się spryskiwać silniej dezodorantem, żeby nie było czuć, ale nie zmienia faktu tego, co się dzieje. Od jakości rzek i wody zależy jakość naszego życia oraz mieszkających w niej sumów, raków, traszek, żab. Ponad 500 ton martwych ciał wyłowionych z rzeki – taki był bilans katastrofy na Odrze. To my zanieczyściliśmy ten dom i my go możemy posprzątać. Wyobrażam sobie i widzę, że to już się stało.

Co to za widok?

Odra z czystymi brzegami, nad którymi latają ważki i ptaki. Odra, do której mogę wejść, popływać, napić się z niej. Odra, która pachnie. To jest realna wizja, bo znamy ją z innych krajów. Polska przez którą płynie czysta Odra zyskuje na mapie świata. Zyskują na tym wszyscy. I pomaga w spełnieniu tej wizji duchowość, która nie jest systemem wierzeń, lecz przywróceniem dawnej mądrości i szacunku, do której wszyscy mieliśmy kiedyś dostęp. 

Nauczyliśmy się brać na zapas jak w supermarkecie

A jak możemy szanować rośliny?

Gdy zbieram dziurawiec, nie zbieram pierwszego, którego spotykam. To zadanie, które sam sobie daję, bo je kocham. To zdanie uczy mnie dyscypliny szacunku. Nie wszystko jest dla mnie i nigdy nie będzie. Jestem częścią, żyję w kręgu na okrągłej planecie. Pierwsza spotkana roślina nie może zostać ścięta i zerwana, za to może być powitana. Pierwszy grzyb również, gdy przychodzi czas na grzybobranie. Wszyscy możemy zaczynać od takich małych kroków i obserwować, jak zaczynają działać, a niekiedy przeobrażać się w rozmowę. Można powiedzieć roślinie: witam cię, widzę cię, chcę cię poznać. Przez supermarkety nauczyliśmy się brać na zapas i tak samo traktujemy naturę. Gdy idę po dziurawca, zostawiam na łące połowę, co uczy mnie dyscypliny.

Pytamy o to, które rośliny można zjeść, które leczą, a gdzie jest ten moment, kiedy pytamy, co my im możemy dać?  

Ten moment jest teraz. Nie czekam na później. Zmieniam świat przez to, jak się zachowuję, jak jestem, jak idę. To ma ogromne znaczenie. Jeśli jako człowiek uważam, że nie mam wpływu na świat to, czym jest świat? I czy ja jestem tylko poddanym? Pomysł uznania Odry za osobę prawną poparło ponad 9 tysięcy osób, zaraz rusza wielki marsz dla Odry. Każdy może dołączyć, zapraszam! Zadaję sobie pytanie, na czym koncentruję się w swoim życiu i po co tu jestem. Uważam, że każdy z nas, żyjących dzięki naturze powinien, chociaż w części życia być aktywistą, aktywistką. Mogę zabierać głos, podpisywać petycje, chodzić na marsze, podejmować działania w lokalnym środowisku.

Nasz dom to nie tylko cztery ściany, ale świat, po którym chodzimy. Ta książka jest także po to, żeby sięgnąć do aktywizmu wypływającego z miłości, a nie dlatego, że wypada, trzeba, czy boli. Najbardziej długofalowe i skuteczne działania, jakie widziałem na Ziemi, wypływały z miłości. Planeta to nie supermarket i mówi już nam: dosyć. To nasze życie i zdrowie zależy od tego, co teraz zrobimy. Nawet jeśli dewastacja rzeki nie zostanie powstrzymana, ona odżyje, nawet jeśli zajmie jej to stulecia, ale możliwe, że nie będzie już wokół niej miast i nas. 

Może to podejmowanie próby zatrzymania nieuniknionego procesu?

Przyjmuję, że tak może być, ale ten scenariusz napisaliśmy my, ludzie, więc jako człowiek mam na niego wpływ. Dopisuję do niego swoje zwrotki i refreny. W tym stwierdzeniu, że „może tak ma być” jest dla mnie niebezpieczne i pachnące pieśniami ciemności przyzwolenie na lenistwo, brak dyscypliny i zaangażowania, który zwalnia mnie z działania, pocieszając się uproszczoną duchowością. Chociaż potrafię dojść do głębokiego miejsca w sobie, w którym czuję, że wszystko jest tak, jak ma być, to jednak w czasie rzeczywistym wiem: gdy są sprawy, które można poprawić, biorę się do roboty. Jako człowiek pojawiłem się tutaj po coś. Jako człowiek lubię mieć zdrowe jedzenie, czyste powietrze i czystą wodę. 

Która roślina najbardziej cię zaskoczyła w trakcie pracy nad tą książką?

Chyba najbardziej konopie, marihuana, choć wydawało mi się, że już dużo o niej wiedziałem. Gdy opisywałem rośliny, które są nielegalne w naszym kraju, poświęcałem im trochę więcej czasu z perspektywy naukowej, wiedząc, że dotykam tematu kontrowersyjnego.

Dowiedziałem się, że 94 proc. badań naukowych nad marihuaną zostało skonstruowanych w taki sposób, żeby poszukiwać jej skutków ubocznych, a od konstrukcji badania, zależy jego wynik. Nauka skupiła się zatem na szukaniu tego, co negatywne.

Nie wiedziałem, dlaczego roślina, z której nalewki sprzedawano jeszcze w XVIII wieku w polskich aptekach, która była wykorzystywana we włókiennictwie, powszechnie używana jako lekarstwo, stała się nagle nielegalna. Wówczas dotarłem do tego, co wydarzyło się w Ameryce: jak koncerny związane z celulozą, alkoholem i brukowcami rozpoczęły silną propagandę, żeby uczynić ją nielegalną i mieć z tego tytułu konkretne zyski. W Polsce legalne są konopie siewne oraz lekarstwo z THC na receptę, ale nie można jej w Polsce uprawiać, trzeba sprowadzać, prawo jest absurdalne. A im głębiej szukałem właściwości medycznych olejów z marihuany w leczeniu bóli, nowotworów, tym bardziej byłem zaskoczony obecną rzeczywistością. Wisienką na torcie okazał się Sanjay Gupta, neurochirurg, który przez lata negował tę roślinę, po czym w telewizji CNN publicznie przeprosił za to, przyznając, że dał się nabrać na badania skoncentrowane na zagrożeniach. W uczciwym rozpoznaniu zobaczył, że to niezwykłe lekarstwo. Moglibyśmy mieć do niego legalny dostęp i zrobić bardzo dużo dobrego, ale na razie zamiast edukacji na ten temat, kwitnie czarny rynek. 

Robert Rient – aktywista, inicjator uznania Odry za osobę prawną, pisarz, dziennikarz, szaman. Właśnie pojawiła się jego najnowsza książka „Wizje Roślin, czyli pięćdziesiąt roślin leczniczych i jeden grzyb”. Autor książek: „Przebłysk. Dookoła świata – dookoła siebie”, „Świadek”, „Chodziło o miłość” i powieści „Duchy Jeremiego”. Prowadzi Szkołę Szamanizmu, Kursy Podstaw Praktyki Szamanizmu dla początkujących i zaawansowanych. Autor podcastu „Spokojna Miłość”. Więcej na www.robertrient.pl 

Zdjęcie tytułowe: Robert Rient, fot. Anita Suchocka

Podziel się: