Zacząć razem
Komunikacja zapośredniczona przez media jest bardzo dzieląca. Od pewnego czasu widać to bardzo mocno. Z jej pomocą podgrzewa się podziały. Wymyśla nowe. Dzieli się ludzi na obozy i plemiona. Robi się to, by później móc je wykorzystać w celach politycznych.
Na żywo okazuje się, że ludzie mają dużo bardziej zniuansowane poglądy, większą zdolność do kompromisu i są gotowi pomagać w akcjach, z którymi nie do końca by się zgodzili osobiście. Etykietki dzielą. Najbardziej zależy na nich politykom. Chcą, żebyśmy się z nimi utożsamiali.
Ale ludzie potrafią współpracować. Jak już się odlepią od internetu.
Można się z kimś nie zgadzać, ale lubić.
Albo nawet nie lubić, ale uznawać rację. Świetnie układa się też współpraca międzypokoleniowa. W Strajku są licealiści i są ludzie po sześćdziesiątce.
Co najmocniej łączy pokolenia?
Wspólny problem i przypomnienie, że wszyscy mamy krewnych w różnym wieku. Wysłuchanie tego, co kto inny ma do powiedzenia. Tak samo działa to w CAS-ach, gdzie wyszła ciekawa rzecz. Ja jestem wegetarianką i wegetarianami straszą. Postanowiłam powiedzieć o tym trochę bardziej dyplomatycznie, że nikogo nie namawiam, by przestał jeść mięso. Nie chodzi bowiem o tożsamość i naklejkę. Ostatecznie dla zmian klimatu znaczenie ma to, ile konsumujemy, a nie co o tym myślimy i jak to nazywamy. Mówiłam, że mój dziadek pościł przez 40 dni na wsi i to był ostry weganizm. I wtedy doszliśmy do tego, że kiedyś nie jadło się tyle mięsa, konsumpcja rzeczywiście wzrosła i może trzeba coś z tym zrobić. Tym bardziej, że nikt nie lubi ferm przemysłowych.
Jak protestujecie i dlaczego tak?
Staramy się protestować widowiskowo. Pewnie wszyscy widzieli protesty Extinction Rebellion w Wielkiej Brytanii. Niektórzy mogą myśleć, że to szaleństwo, pozowanie lub głód uwagi, ale tak nie jest. Bardzo dużo osób, które w tym uczestniczą, nie są artystami, nie lubią tego i najchętniej siedziałyby w domu z herbatką. Jeżeli jednak nie zwróci się uwagi mediów, to na pierwszych stronach będą historie o tym, który polityk się poprztykał z innym, o losach Kim Kardashian albo ostatnim sezonie „Gry o tron”.
Ten naprawdę długo wisiał na stronie główniej BBC, bo takie rzeczy tam wiszą. Mimo że w tym samym czasie na przykład 1/3 plonów jest stracona albo ludzie umierają od upałów. Widowiskowość tych protestów to konieczność, by media zaczęły o nas mówić. Nie o nas osobiście, ale o problemie. Sądzę, że tutaj wszystkie ruchy odniosły sukces, bo coś się ruszyło. W każdym razie dla części to może być występ artystyczny. Ja się w tym nie czuję komfortowo.
Zanim włączyłem dyktafon, powiedziałaś mi, ze na jednej z demonstracji niosłaś z Zofią Prokop transparent z hasłem: „Jest już tak źle, że nawet introwertyczki chodzą na demonstracje”. A na początku mówiłaś, że świat ma świadomość kryzysu. Mam wątpliwości.
Tutaj ujawnia się to, że człowiek nie jest istotą konsekwentną i dwie sprzeczne idee mogą spokojnie funkcjonować obok siebie w jego głowie. To jest podobno objawem geniuszu, ale niekoniecznie. Są na przykład takie starsze panie, które chciałyby mieć prawnuki, a 15 minut później mówią, że ten świat nie przetrwa. Nie jest to spójne. Sądzę, że teraz kiedy więcej się mówi o kryzysie klimatycznym, więcej ludzi go widzi. Może nawet bardziej na wsi, gdzie można go już odczuć bezpośrednio. Dobrą analogią jest tutaj być może świadomość kryzysu demograficznego.
Nikt w moim pokoleniu, kogo znam, a mówię o ludziach o różnych poglądach, nie wierzy, że dostanie emeryturę. Czy to nie jest świadomość kryzysu?
Jest. Ale obecna już od dłuższego czasu.
A mimo wszystko płacimy pokornie ZUS. Częściowo dlatego, że uważamy, że nasze babcie powinny dostać emeryturę, a częściowo dlatego, że nie mamy innego pomysłu. Z kryzysem klimatycznym jest podobnie. Tylko, że on przyjdzie szybciej i uderzy mocniej. Na przykład jedzenie zdrożeje. Albo zabraknie wody w kranie. Lub będą wyłączać prąd, bo takie będą konsekwencje suszy przy energetyce węglowej. Naszym, jako ruchów klimatycznych, celem jest też to, żeby taka sytuacja nie przerodziła się w ślepy gniew, agresję i bezmyślną walkę o zasoby, a takie mamy tendencje jako homo sapiens. Historia uczy, że tak się to odbywa. Chcemy się więc przygotować do tego, żeby kryzysem zarządzać mądrze. Tak żeby nikt nie umarł, nikt nie został zabity, żeby nie zabrakło leków. Nawet jeżeli przez pół dnia nie będzie prądu.
To jest perspektywa, o której nie myślałem. Ludzie też chyba o niej rzadko myślą, kiedy widzą protesty. Myślę, że widzą je raczej jako coś, co ma uświadomić problem, z którym tak naprawdę nie za bardzo wiadomo, co zrobić. A ty mówisz, że zajmujecie się nie tylko tym, żeby kryzysu uniknąć, ale również sposobami zareagowania na to, kiedy ten uderzy z całą siłą.
W aktywizmie dużo się o tym mówi. Przywołując na przykład spółdzielnie, które się podobno źle kojarzą, więc są zamaskowane jako kooperatywy. Czyli o tym jak współpracując, zapewnić sobie zasoby. Także o permakulturze, czyli uprawianiu swojego poletka. Zastanawiamy się, jak budować więzi społeczne, żeby mieć grupę wsparcia i nie być zdanymi na samych siebie. Kiedy ludzie się zaangażują we wspólną rzecz, zaczynają się przyjaźnić i przestają w innych widzieć adwersarzy. Przestajemy być dla siebie katolami, lewakami, a zaczynamy być ludźmi, którzy nie muszą się we wszystkim zgadzać, ale mimo to możemy współpracować. To najlepsza obrona przed kryzysem.
W kryzysie, by utrzymać społeczność, ludzie muszą rozumieć, co się dzieje i wiedzieć, co robić.
Najlepiej się zawsze działa przez przykład. Jest taka sieć transition towns, w której miasta przygotowują się na kryzys. To oddolny ruch, który nad tym pracuje. My jeszcze nie jesteśmy na tym etapie, ale może będziemy. Polska to dziwny kraj i jak przyspieszy, to już idzie.
Najlepszą obroną jest nie leczenie, a zapobieganie. Można mu jeszcze zapobiec?
Przede wszystkim miasto musi się przygotować, bo bez współpracy miasta, to nie wyjdzie. Ale na przykład transformacja energetyczna w Krakowie już się zaczęła i powiedziałabym, że ruszyła z kopyta. Nie uważam, że to nasza zasługa, ale pokazanie poparcia społecznego pewnie pomogło. Inwestycja w odnawialne źródła energii daje większe bezpieczeństwo energetyczne w lecie. Jeżeli więc będzie na przykład straszna susza i elektrownia węglowa będzie musiała zmniejszyć wytwarzanie prądu, to OZE będą mogły to rekompensować. Na poziomie miasta to są takie rzeczy, a też można się uniezależniać od węgla, opierając transport publiczny na elektryczności ze źródeł odnawialnych. Jeżeli chodzi o inne aspekty, takie jak zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego, jeszcze tam nie dotarliśmy. Ja sobie to wyobrażam tak, że instytucje publiczne mogłyby zacząć więcej kupować lokalnie. Publiczne zamówienia to potężne narzędzie kształtowania gospodarki i polityki, a także jej wdrażania.
W tej chwili prawodawstwo europejskie daje duże możliwości robienia przetargów, które nie są oparte na najniższej cenie. Są zielone klauzule. Są klauzule społeczne, które już stosujemy. Moim prywatnym marzeniem jest to, by miasta promowały lokalne firmy z lokalnymi łańcuchami dostaw, zapewniając poczucie stabilności ludziom, którzy w nich pracują.
To propozycja, która politykom zjedna wyborców. Dziwię się, że jeszcze tego nie robią.
Nie jest tak, bo dużo przetargów wygrywają korporacje. Dużo się mówi na poziomie europejskim i polskim, że pomaga się małym i średnim przedsiębiorcom. Warto sprawdzić, jak to naprawdę wygląda. Mają trudno. Też dlatego, że nie posiadają takiego dostępu lobbingowego jak korporacje.
Prosta rzecz, która bardzo dużo zmienia. Ostatnie pytanie. Jak naprawić świat?
Zacząć razem.
Natalia Matuszak
Aktywistka krakowskiego Strajku dla Ziemi.