Światowa Organizacja Zdrowia ostrzegała w ubiegłym roku: „Świat zmierzy się z kolejną pandemią grypy – jedyna rzecz, której nie wiemy, to kiedy to nastąpi i jak poważna będzie.” Jednocześnie ostrzegano także o ryzyku pojawienia się nowych koronawirusów. Gdyby posłuchano naukowców, w magazynach leżałyby maski i środki ochrony osobistej. Informacje potraktowano jednak jak ciekawostkę. Podobnie jak pozostałe ostrzeżenia WHO.
Na listy amerykańskich bestsellerów trafiła właśnie książka „Nasi śmiertelni wrogowie” [„Deadliest Enemy. Our War Against Killer Germs. ”]. To nietypowe, bo opublikowano ją w 2017 roku. Ale też nie powinno dziwić, bo rzecz czyta się jak reportaż z obecnych wydarzeń.
Prof. Michael T. Osterholm (pomagał mu dziennikarz Mark Olshaker) napisał ją, by ostrzec ludzi przed tym, co ich czeka i skłonić rządzących do przygotowania się na nadchodzącą pandemię. W tym celu opisał między innymi słabe punkty systemu i to, jak rozsypie się on w starciu ze śmiercionośnym wirusem. Pokazał, jak brak przygotowania zrodzi panikę, której efektem mogą być nieracjonalne decyzje i zapaść gospodarcza.
Nie pomylił się nawet, co do źródła problemów. Prognozował, że najbardziej prawdopodobnym sprawcą groźnej pandemii będzie zmutowana w kontakcie ze zwierzętami grypa lub któryś z koronawirusów. Najciekawsze w prognozach Osterholma jest to, że nie były wróżeniem z fusów. Mechanizmy, których efektem są dzisiejsze problemy, są znane od lat i wielokrotnie ostrzegano, że kwestią czasu jest zrealizowanie się czarnego scenariusza. Ostrzegał nie tylko Michael Osterholm.
W 2015 roku robił to na przykład Bill Gates.
A przede wszystkim robiła to Światowa Organizacja Zdrowia.
Ebola i inne groźne patogeny
Kiedy chodzi o tę ostatnią, nie trzeba daleko szukać. Wystarczy wziąć listę największych zagrożeń dla zdrowia ludzkości, którą opublikowano na początku 2019 roku. Jednym z punktów jest tam „Ebola i inne groźne patogeny”. Przy czym w kategorii innych groźnych patogenów wymieniano wirusy MERS i SARS. Ich obecność na tej liście jest oczywista. O tym, że pojawienie się zmutowanych wersji starych wirusów oraz nowych zagrożeń [te dla podkreślenia, że nie wiemy, co na nas czeka, są nazywane „Chorobą X”] jest kwestią czasu, wiadomo od dawna.
Uczy o tym między innymi historia HIV. Wirusa w afrykańskiej dżungli dało się znaleźć na długo, zanim przeniósł się na ludzi. To stało się dopiero po II wojnie światowej, kiedy upowszechniły się polowania na naczelne.
„Wirus najprawdopodobniej” – tłumaczy prof. Osterholm – „przeskoczył między gatunkami, kiedy ludzie wchodzili w kontakt z krwią zarażonych naczelnych w czasie ich zabijania i ćwiartowania. Później przenosił się na drodze kontaktów seksualnych między ludźmi, by wreszcie z małej, izolowanej grupy w afrykańskiej dżungli, odnaleźć się w wielkim świecie.”
To istotne, bo – tłumaczy Osterholm – „stanowi model instruktażowy rozwoju innych chorób zakaźnych, kiedy zwiększa się ludzka populacja, a »postęp« tworzy lepsze drogi i większą mobilność, jednocześnie zmniejszając powierzchnię dżungli i lasów. Efektem jest to, że mikroby, które być może przez stulecia lub dłużej pozostawały w niszach, zmieniają się dziś w wielki problem.”
Tym większy, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu ich podróż kończyła się często na jednej wiosce lub społeczności. Obecnie – za sprawą tego, jak wiele podróżujemy i jak dużo mamy kontaktów – potrzebują kilku dni, by dotrzeć do najdalszych zakątków świata. Koronawirus świetnie to pokazuje.
Wiemy o tym do dawna.
Nic nie robimy, by temu zapobiec, bo się to podobno nie opłaca.
Kogo z nas zabije grypa?
Nie zrobiliśmy też nic, by się przygotować. Kolejne ostrzeżenia Światowej Organizacji Zdrowia są traktowane jak ciekawostka medialna, która zabawia ambitniejszych odbiorców mediów. Najlepiej widać to w braku podstawowych środków ochrony osobistej, z którą w ostatnich tygodniach musiała zmierzyć się większość krajów tzw. pierwszego świata. Gdyby ostrzeżenia naukowców traktowano poważnie, wszystko leżałoby w magazynach, czekając na moment, w którym będzie potrzebne. Nie ze względu na koronawirusa. Ze względu na zapowiadaną pandemię grypy.
Ta na liście największych zagrożeń dla zdrowia ludzkości zajmuje wysokie miejsce. Jednym z powodów jest to, że śmiertelność związana z sezonową grypą liczy się w setkach tysięcy ofiar rocznie – w złych latach ma być to kilkaset tysięcy zgonów na świecie. Drugim jest to, że grypa łatwo się przenosi i jeżeli zmutuje, zwiększając śmiertelność, to grozi pandemią podobną do „hiszpanki”. Czy to naprawdę może się powtórzyć? Oczywiście, że może – pisał Osterholm w 2017 roku i dodawał, że zapewne za naszego życia. A Światowa Organizacja Zdrowia ostrzegała: „Świat zmierzy się z kolejną pandemią grypy – jedyna rzecz, której nie wiemy, to kiedy to nastąpi i jak poważna będzie.”
To cytat z informacji, którą na początku 2019 roku opublikowały wszystkie ważne światowe media. Minął rok, sprzęt okazał się potrzebny, ale magazyny świeciły pustkami i brakowało podstawowych środków ochrony osobistej. Gdyby uważniej słuchano ostrzeżeń naukowców, mielibyśmy je.
Superbakterie
Kolejnym zagrożeniem dla każdego na świecie są tak zwane superbakterie. To chorobotwórcze mikroby, które zmutowały w taki sposób, że nie reagują na znane antybiotyki. Mamy więc na przykład antybiotykooporną gruźlicę. W Europie zdążyliśmy już o niej zapomnieć, ale suchoty wciąż zabijają 1,5 miliona ludzi rocznie i mogą wrócić także do pierwszego świata. Każdego roku pojawia się około 500 tys. przypadków lekoopornej formy choroby. Na razie najczęściej w Trzecim Świecie, ale pałeczki gruźlicy mutują. Pojawiają się też inne bakterie, które stanowią zagrożenie dla ludzkiego zdrowia i nie reagują na dostępne formy leczenia. Wśród nich są gronkowce, rzeżączka, E. Coli i pałeczka zapalenia płuc. Mają teraz doskonałe warunki do ewoluowania i mogą się szybko rozprzestrzeniać.
Warunki zapewniają im nadużywanie antybiotyków przez ludzi oraz przemysłowa hodowla zwierząt. Jako przykład podaje się tutaj choćby Indie, które zużywają tysiące ton leków rocznie i cieki wodne, do których trafiają tam odpady z farm hodowlanych. Te realnie zmieniają się w antybiotykowy ściek, który bakteriom daje okazję do zyskania odporności na używane lekarstwa. Dlatego jeden z enzymów, dzięki któremu zwykła i wyleczalna bakteria zmienia się w superbakterię, nazwano „na cześć” New Delhi. Ale nie tylko Indie przesadzają z antybiotykami.
Już dziś pojawienie się jednego takiego przypadku, potrafi sparaliżować cały szpitalny oddział. Wyobraźcie więc sobie, że jedna z tych bakterii mutuje w sposób, który powoduje, że łatwo się nią zarazić, a będący nosicielem „pacjent zero” wsiada w samolot z New Delhi do Londynu.
W zrozumieniu skali zagrożenia mogą pomóc wyliczenia naukowców. Kilka lat temu Wielka Brytania we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi powołała zespół badawczy, mający określić to, jak duże jest niebezpieczeństwo. Sprawę badano przez dwa lata, a wyliczenia mówią, że jeżeli nic nie zrobimy, to w przez następne 35 lat lekooporne bakterie mogą zabić około 300 milionów ludzi.
Światowa Organizacja Zdrowia świadoma skali zagrożenia, próbuje coś zdziałać, ale propozycje nie padają na podatny grunt. Dlaczego? Najważniejszy powód to oczywiście pieniądze. Potrzebne są ograniczenia, a zwierzęta hodowane na antybiotykach rosną szybciej i dają zarobić więcej. Jednocześnie rosnąca ludzka populacja, potrzebuje taniego jedzenia, a to prosty sposób, by go dostarczyć i zmiana form produkcji wymaga inwestycji. Na to nie ma jednak wielu chętnych.
Między innymi dlatego, że zyski są prywatne, a koszty będą społeczne. Pieniądze zarabiają producenci. Nad śmiercionośnym mikrobem zapanować będą musiały państwa.
Nie jesteśmy gotowi
Na liście Światowej Organizacji Zdrowia jest jeszcze kilka ostrzeżeń.
Pierwsze miejsce zajmują zanieczyszczenia powietrza, którym fachowcy przypisują 7 milionów przedwczesnych zgonów rocznie oraz zmiany klimatu, która między 2030 i 2050 rokiem mają powodować 250 tys. zgonów rocznie. Między innymi dlatego, że zwiększą zasięg występowania malarii oraz częstotliwość i dotkliwość fal upałów. Takich jak ta, która w 2003 roku przeszła przez Europę, zabijając od 50 do 70 tys. ludzi. I z której nie wyciągnęliśmy lekcji, co było widać w ubiegłym roku, kiedy rekordowe upały pokazały, że – z wyjątkami – nie wyciągnęliśmy wniosków.
Nie jesteśmy gotowi na żadne z zagrożeń, o których alarmują naukowcy.
Zwykle powodem jest to, że przygotowanie na nie wymaga inwestycji, które podobno mają się nie opłacać. To, co się dzieje obecnie, pokazuje jednak, jak bardzo nie opłaca się ignorowanie zagrożeń. Ale nie jestem optymistą, kiedy chodzi o to, czy z wyciągniemy z tej katastrofy jakiekolwiek wnioski.
Historia uczy, że prędzej popełnimy te same błędy.
PS. Prof. Michael T. Osterholm opisuje, jak wyglądały prace nad szczepionką przeciwko SARS. Te rozpoczęto, kiedy w 2003 roku wszystkim interesowały się media i politycy czuli się w obowiązku zadeklarować, że zapewnią konieczne wsparcie dla naukowców. Kiedy zainteresowanie opinii publicznej przeniosło się na inne sprawy, po cichu się wycofano, bo inwestowanie pieniędzy miało się nie opłacać. Rozdział o koronawirusach Osterholm kończy tak: „To nasze pierwsze wyzwanie [szczepionki m.in. przeciwko SARS]. Jeżeli mu nie sprostamy (…), to pożałujemy naszego braku działań. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.”
Zdjęcie: SeedamProject/Shutterstock