Do końca tego roku mają być wyłączone trzy z sześciu ostatnich działających niemieckich reaktorów jądrowych. Pozostałe – do końca 2022. Pogłębiający się kryzys energetyczny nie jest najlepszym momentem na odchodzenie od atomu. Jednocześnie Niemcy są już w większości przeciwni likwidacji elektrowni jądrowych. Nie ma jednak dużej nadziei na zmianę tej decyzji. Co gorsza, niemieccy politycy zabiegają o to, by od atomu odchodziły też inne kraje Unii Europejskiej.
Proces wygaszania niemieckiej energetyki jądrowej jest już prawie zakończony. W tym roku do historii przechodzą elektrownie jądrowe (EJ) Brokdorf, Grohnde i Gundremmingen C. Z niemieckiego i europejskiego systemu energetycznego znikną 4 gigawaty (GW) mocy. Czynne pozostaną tylko: elektrownia Emsland, drugi blok elektrowni Isar oraz EJ Neckarwestheim – ich łączna moc to również ok. 4 GW.
Ale i one nie popracują zbyt długo – zostaną zamknięte do końca 2022. W Niemczech nie będzie wtedy ani jednej działającej elektrowni atomowej. Tych sześć elektrowni jądrowych (a także te, które Niemcy zdążyli już wyłączyć) mogły by pracować jeszcze długo – przynajmniej kilkanaście lat.
Jeszcze w roku 2000 energetyka jądrowa produkowała w Niemczech 29.5% energii elektrycznej. W 2020, już po zamknięciu większości bloków jądrowych – tylko 11.4%.
Niemcy zamykają elektrownie jądrowe w najgorszym momencie
Ceny węgla kamiennego, gazu ziemnego i energii elektrycznej są w całej Europie rekordowo wysokie. Równolegle Rosja szantażuje Niemcy przerwaniem dostaw gazu przez Ukrainę. I ni stąd, ni zowąd zakręca kurek jamalskiego gazociągu. W dodatku zaczęła się zima.
Naprawdę trudno wyobrazić sobie gorszy moment na pozbycie się resztek energetyki jądrowej. Te „resztki” to przecież i tak niemało – 4 GW to z grubsza moc największej niemieckiej elektrowni węglowej. A za rok zniknie drugie tyle mocy w atomie. Wszystko to może bardzo negatywnie wpłynąć na bezpieczeństwo energetyczne RFN, a być może i innych państw.
Czytaj również: Ceny energii w dwa miesiące skoczyły o 300 proc. Co rządy zrobiły w 1973 roku?
Tym bardziej że w Niemczech, w porównaniu z rokiem 2020, w 2021 udział atomu w produkcji energii elektrycznej nieco wzrósł – do prawie 12%. Po raz pierwszy od prawie dekady wzrósł też udział węgla kamiennego (który Niemcy w całości importują, odkąd trzy lata temu zamknęli ostatnią kopalnię) i brunatnego.
Troszkę spadł natomiast udział gazu ziemnego (do 15.3%). Również gaz praktycznie w całości pochodzi z importu – Niemcy kupują go przede wszystkim od Rosji i Norwegii.
Większa produkcja energii ze stabilnych, sterowalnych źródeł energii takich jak atom i węgiel wiązała się ze słabymi warunkami pogodowymi, ograniczającymi w 2021 roku produkcję z niesterowalnych źródeł odnawialnych: paneli fotowoltaicznych i wiatraków. A to na nich ma opierać się Energiewende – słynna niemiecka transformacja energetyczna.
Na pogodę wpływu nie mamy
W tym roku, po 3 dekadach nieprzerwanego wzrostu, w Niemczech udział odnawialnych źródeł energii spadł. Po raz pierwszy wyprodukowały one mniej energii elektrycznej niż w roku poprzednim. Co przypomina o oczywistym na pozór fakcie: na pogodę wpływu nie mamy. Ale kiedy nie wieje i nie świeci (a to zdarza się całkiem często, zwłaszcza w w zimie) to prąd dalej skądś trzeba brać, prawda? A magazynować wystarczająco dużych ilości energii wciąż nie umiemy.
Faktem jest, że również uran, z którego Niemcy produkują paliwo do swoich reaktorów, pochodzi obecnie w całości z importu. Jednak ceny uranu nie podlegają ostatnio aż tak dużym wahaniom i wzrostom jak ceny gazu ziemnego czy ceny węgla. Ważniejsze jest jednak to, że Niemcy nie są tu tak uzależnieni od Rosji jak w przypadku gazu. Uran sprowadzają głównie z Kanady i Australii. A co najważniejsze, koszt paliwa jądrowego jest mały w porównaniu z kosztem węgla czy gazu:
„Koszt całego cyklu paliwowego stanowi 10–15% łącznego kosztu wytwarzania energii elektrycznej w EJ. (…) Są to proporcje odwrotne w stosunku do gazu ziemnego, gdzie 70-80% kosztów produkcji energii stanowią koszty paliwa, zatem wszystkie większe wahania cen gazu na rynku światowym wyraźnie odbijają się na kosztach produkcji energii w blokach gazowych.”
(Cytat pochodzi z dokumentu Program polskiej energetyki jądrowej – wersja z 2020 r.)
Relatywnie bardzo niewielka objętość, jaką zajmuje paliwo jądrowe potrzebne do zasilenia elektrowni jądrowej przez, powiedzmy, jeden rok daje też możliwość zgromadzenia zapasów paliwa na dłuższy okres. W przypadku gazu czy węgla byłoby to niezwykle trudne.
Działanie szkodliwe dla klimatu i jakości powietrza
Likwidacja energetyki jądrowej to kompletny absurd nie tylko z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego i cen energii. Jest to równie działanie nieracjonalne i szkodliwe z punktu widzenia polityki klimatycznej, a także walki ze smogiem.
W trakcie pracy elektrownie atomowe nie emitują szkodliwych dla zdrowia substancji, takich jak pył czy tlenki azotu. A co najważniejsze, nie emitują gazów cieplarnianych. Wpływ energetyki jądrowej na jakość powietrza (smog) jest więc zerowy, a na klimat – minimalny. Mniejszy nawet niż w przypadku energetyki słonecznej czy wiatrowej.
Nie od dziś dobrze wiadomo, że bez energii jądrowej Niemcom o wiele trudniej będzie osiągnąć cele klimatyczne. Warto przytoczyć tu parę liczb.
Szacuje się, że zastąpienie sześciu ostatnich niemieckich elektrowni jądrowych (tych zamykanych w 2021 i 2022) przez bloki opalane węglem (bez udziału gazu) przełożyłoby się na dodatkowe emisje 60 milionów ton dwutlenku węgla rocznie. Uwzględniając fakt, że atom zostanie zastąpiony nie tylko węglem, ale i gazem, przedłużenie czasu eksploatacji tych sześciu reaktorów do roku 2045 pozwoliło by oszczędzić emisji ok. miliarda ton CO2 – to tyle, ile cała Polska emituje przez trzy lata.
Czytaj również: Stanisław Lem o atomie: studenci powinni byli demonstrować za budową elektrowni
Tysiące zgonów do uniknięcia
Według innych szacunków, gdyby Niemcy w ogóle nie zamykali elektrowni jądrowych aż do roku 2035, a zamiast tego zmniejszyli produkcję energii elektrycznej z węgla o tyle, ile produkowały jej zamykane w rzeczywistości elektrownie jądrowe, to tylko w latach 2011- 2017 można by uniknąć łącznie emisji 300 mln ton CO2.
A także 4600 przedwczesnych zgonów, związanych z gorszą jakością powietrza – elektrownie węglowe poza CO2 emitują też m. in. właśnie pył i dwutlenek azotu. Choć trzeba tu podkreślić, że zanieczyszczenia emitowane przez samochody mają znacznie większy wpływ na zdrowie Niemców niż te emitowane przez elektrownie węglowe.
Planowe wyłączenie wszystkich niemieckich elektrowni atomowych w latach 2011 – 2022 przełoży się w sumie na ponad 20 tys. przedwczesnych zgonów i 1.4 mld ton CO2 dodatkowo wypuszczonych do atmosfery.
Odejście od atomu szybsze niż od węgla i od gazu
Jednak RFN w pierwszej kolejności pozbywa się elektrowni jądrowych, a nie najbardziej destrukcyjnych dla klimatu elektrowni węglowych, ani niewiele pod tym względem lepszych elektrowni gazowych. Bloki energetyczne opalane węglem i gazem ziemnym będą w Niemczech pracować jeszcze wiele lat.
Kiedy Niemcy odejdą już także od węgla, wciąż będą potrzebowali elektrowni gazowych, co przyznają nawet politycy Zielonych. Jak dużej mocy? Według Markusa Krebbera, dyrektora niemieckiego koncernu energetycznego RWE – nawet 20-30 GW. (Dla porównania, wszystkie elektrownie na węgiel kamienny w Polsce pod koniec 2020 roku miały 25 GW, a rekordowe zapotrzebowanie na moc w naszym kraju jest w dalszym ciągu mniejsze niż 30 GW.)
„Wciąż nie doceniamy tego, jak wielu nowych elektrowni gazowych będziemy potrzebować w Niemczech” powiedział Krebber w wywiadzie dla tygodnika Wirtschaftswoche.
Zamiast najpierw wyeliminować energetykę węglową, a potem gazową, Niemcy zaczęli od zastąpienia jednego przyjaznego dla klimatu, niskoemisyjnego źródła energii (atomu) innymi przyjaznymi dla klimatu źródłami niskoemisyjnymi – energetyką słoneczną i wiatrową.
Czytaj również: Francuska Akademia Nauk: zamykanie elektrowni jądrowych nie ma sensu
Rozwijanie energetyki wiatrowej i słonecznej to oczywiście dobry krok, który powinniśmy w Polsce naśladować (choć nie bezkrytycznie). Tyle że w przeciwieństwie do wiatraków i paneli, elektrownie jądrowe dostarczają prądu w sposób przewidywalny, ciągły i stabilny. I dzieje się to niezależnie od pogody.
Warto też pamiętać, że elektrownie jądrowe o mocy 4 GW są w stanie wyprodukować znacznie więcej energii niż tej samej mocy farmy wiatrowe lub panele fotowoltaiczne.
Dlaczego Niemcy zamykają elektrownie jądrowe?
Kwestia bezpieczeństwa? Wbrew temu, co twierdzą jej przeciwnicy energetyka jądrowa jest jednym z najbezpieczniejszych źródeł energii (według niektórych źródeł – najbezpieczniejszym).
Powtórka z Czarnobyla czy Fukushimy nie jest w Niemczech możliwa. Choćby dlatego że Niemcy mają inne, dużo bezpieczniejsze elektrownie jądrowe niż Japonia, nie mówiąc już o elektrowniach radzieckich.
Najgroźniejsze zdarzenie w niemieckim przemyśle jądrowym miało miejsce w połowie lat siedemdziesiątych i było klasyfikowane jako „poważny incydent”. Była to „trójka” w siedmiostopniowej międzynarodowej skali zdarzeń jądrowych i radiologicznych. Przez kilka dekad działania energetyki jądrowej w RFN jakichkolwiek incydentów było w sumie trzy, ostatnie 2 w latach osiemdziesiątych. Nikt nie stracił życia w wyniku promieniowania.
Odpady jądrowe? Ich ilość jest relatywnie bardzo mała i są składowane w bezpieczny sposób. Zagrożenie z ich strony jest śmiesznie małe, zupełnie pomijalne w porównaniu z zagrożeniem katastrofą klimatyczną. A ona nastąpi tym szybciej, im więcej spalimy węgla, ropy i gazu ziemnego.
Argumenty ekonomiczne? Podobnie jak w przypadku straszenia odpadami, są one zwykle bardzo naciągane. Zarzut że „atom się nie opłaca” można jeszcze potraktować poważnie w przypadku elektrowni, które dopiero są planowane – ale przecież nie w przypadku tych istniejących i działających od lat.
Czytaj również: Czy energetyka jądrowa jest ekonomicznie opłacalna?
Dlaczego zatem stereotypowo kojarzeni z pragmatyzmem Niemcy postanowili pozbyć się czystego, przyjaznego dla klimatu i bezpiecznego źródła energii? Żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się przynajmniej o 2 dekady.
Historia niemieckiego rozwodu z atomem
O odejściu od atomu zadecydowała koalicja SPD-Zieloni rządząca w Niemczech w latach 1998–2005. Kanclerzem Niemiec był wtedy Gerhard Schröder z SPD, o którym więcej za chwilę.
W roku 2000 zawarto porozumienie („Atomkonsens”) z największymi niemieckimi koncernami energetycznymi. Czas życia elektrowni jądrowych został ograniczony do 32 lat – bynajmniej nie z powodów technicznych. Ostatnia elektrownia miała być więc zamknięta w roku 2022.
Porozumienie to – czyli de facto plan likwidacji niemieckiej energetyki jądrowej – stało się prawnie obowiązującym dokumentem w roku 2002. Bardzo istotne jest to, że zabroniono też budowy jakichkolwiek nowych elektrowni jądrowych.
(Bardzo podobne ustalenia w podobnym czasie miały miejsce w Belgii, gdzie belgijscy Zieloni weszli w skład pierwszego gabinetu Guya Verhofstadta. Podobna jest nawet data odejścia od atomu: rok 2025)
Czytaj również: Belgia wyłączy swoje elektrownie jądrowe. W ich miejsce powstanie kilka elektrowni na gaz
Już w roku 2003 w Niemczech została odłączona od sieci elektrownia EJ Stade, a w 2005 EJ Obrigheim. Co ciekawe, proces wygaszania energetyki jądrowej okazał się ponoć zbyt wolny dla niektórych niemieckich Zielonych. Było to źródłem rozczarowania i skłoniło do odejścia wielu działaczy tej partii.
Wolta Merkel
Dwadzieścia lat temu Angela Merkel (wówczas szefowa opozycyjnej CDU) sprzeciwiała się likwidacji energetyki jądrowej, którą określiła jako błąd. Zapowiedziała, że po dojściu CDU do władzy decyzja poprzedników zostanie cofnięta.
W 2005 koalicja CDU/CSU wygrała wybory, a Merkel została kanclerz Niemiec, ale do rządu weszło też SPD. W 2009 CDU i CSU uzyskały lepszy wynik, i partie te nie musiały już wchodzić w koalicję z SPD. Wtedy też Angela Merkel spełniła swoją obietnicę. Ogłoszono wówczas, że czas eksploatacji elektrowni jądrowych zostanie wydłużony – dla jednych obiektów o 8, dla innych o 14 lat.
Merkel, z wykształcenia fizykochemiczka (pracowała w Centralnym Instytucie Chemii Fizycznej Akademii Nauk NRD) nie ugięła się w obliczu antyatomowych demonstracji, jakie miały miejsce w 2010, kiedy na ulicę wyszło nawet 40 tysięcy osób.
Jednak po awarii w Fukushimie (marzec 2011), w obliczu dużo większych, masowych protestów, Pani Kanclerz uległa presji społecznej i politycznej i zmieniła zdanie o 180 stopni. Już w sierpniu 2011 roku wyłączono 8 reaktorów o łącznej mocy ok. 8.5 GW. Ogromna większość Niemców chciała wtedy zamknięcia elektrowni jądrowych.
Czytaj także: Japonia ponownie uruchomi 30 reaktorów jądrowych wyłączonych po Fukushimie
O nastawieniu dużej części niemieckiego społeczeństwa do energetyki jądrowej w tamtym czasie wiele mówi chyba to, że po katastrofie w Fukushimie wielu ludzi kupowało liczniki Geigera. Masowo wykupywano w aptek preparaty zawierające jod, bo obawiano się się skażenia promieniotwórczym jodem-131 z odległej o tysiące kilometrów Japonii!
Niechęć do energetyki jądrowej i ruch antyatomowy mają zresztą w Niemczech długą historię. Nie zaczęły się bynajmniej w reakcji na awarię w Fukushimie ani nawet na katastrofę w Czarnobylu. Pierwsze masowe protesty przeciwko budowie elektrowni jądrowej miały miejsce jeszcze w latach 70-tych.
Schröder i Rosjanie
Dalej jednak nie jest pewnie dla Państwa całkiem jasne, dlaczego dwie dekady temu w RFN postanowiono „zaorać” atom. Przyjrzymy się więc przez chwilę dalszym losom Gerharda Schrödera, w czasach kiedy polityk ten przestał już być kanclerzem Niemiec. Być może rzuci to trochę światła na niektóre pozornie? irracjonalne decyzje i wypowiedzi części niemieckich polityków – te dawne i te dzisiejsze.
Nawet z Wikipedii bez trudu dowiemy się, że w ostatnich tygodniach sprawowania urzędu kanclerza, Schröder podpisał z Rosją umowę o budowie Gazociągu Północnego (Nord Stream), a niedługo po opuszczeniu urzędu objął stanowisko w radzie nadzorczej kontrolowanego przez Rosjan konsorcjum Nord Stream, które budowało ten gazociąg.
Nie zdziwi też Państwa zapewne, że po uruchomieniu Gazociągu północnego import gazu do Niemiec mocno wzrósł.
Schröder jest również znany z serdecznych relacji z Władimirem Putinem. Pod koniec kwietnia 2014 w Petersburgu zorganizowano imprezę z okazji 70-tych urodzin byłego kanclerza Niemiec. Zdjęcia Putina i Schrödera, obejmujących się i obściskujących przed pałacem, w którym odbywało się party, obiegły wtedy świat, budząc w wielu osobach bardzo negatywne odczucia. Nic dziwnego, było to już po „hybrydowym” ataku Rosji na Ukrainę i aneksji Krymu.
Od 2017 Schröder jest też szefem rady dyrektorów w rosyjskim koncernie naftowym „Rosnieft”.
Niemcy nie chcą atomu nie tylko u siebie
Wróćmy do bieżącej polityki energetycznej. Niemieccy politycy nie chcą atomu nie tylko w Niemczech, ale też w pozostałych krajach Unii. Zdarza im się wypowiadać w ostry sposób o polityce energetycznej innych państw.
Rok temu plany budowy nowych reaktorów jądrowych w Holandii wywołały gwałtowną reakcję ministra środowiska niemieckiego landu Dolna Saksonia, Olafa Liesa. Lies zapowiedział wtedy że „zrobi wszystko, co w jego mocy” by powstrzymać Holandię przed rozwojem energetyki jądrowej.
Lies oświadczył też, że został zaskoczony decyzją Holendrów i nazwał ją „wielkim krokiem wstecz”. Być może uważał, że Holandia powinna skonsultować z jego resortem swoje plany rozwoju energetyki. Także członkowie partii Zielonych zasiadający w parlamencie Dolnej Saksonii zapowiedzieli że będą działać razem holenderską Zieloną Lewicą, by powstrzymać „ekonomiczny i ekologiczny obłęd”, jakim według nich jest budowa nowych elektrowni atomowych. (Na szczęście Holendrzy nie przejęli się groźbami niemieckich polityków i wciąż planują budowę nowych reaktorów).
„Obciążenie dla przyszłych pokoleń”
We wspomnianym dokumencie znajdziemy też taki fragment (cytuję za artykułem Jakuba Wiecha):
„Federalne Ministerstwo Środowiska będzie aktywnie promować – wraz z podobnie myślącymi państwami w Europie – włączenie się do procesu wygaszania energetyki jądrowej przez inne europejskie kraje (…). Finansowane przez państwo nowe elektrownie jądrowe w UE nie leżą w interesie Niemiec, ani w interesie ochrony klimatu i transformacji energetycznej.”
Dalej mamy standardowy zestaw zarzutów wobec atomu: energetyka jądrowa nie jest już ekonomicznie opłacalna, i co prawda emituje mało CO2, (dlaczego więc finansowanie jej nie leży w interesie ochronie klimatu?) ale nie jest czysta. A nie jest czysta, bo generuje odpady, które „obciążają przyszłe pokolenia” a ich utylizacja „jest złożona, długotrwała i droga.”
A dlaczego „finansowane przez państwo nowe elektrownie jądrowe w UE nie leżą w interesie Niemiec”? Tego możecie dowiedzieć się Państwo z tekstu redaktora Wiecha.
Zwracam Państwa uwagę na fakt, że zarówno Olaf Lies, jak Svenja Schulze są politykami SPD. Tej samej partii, której niegdyś najważniejszym politykiem był Gerhard Schröder.
Ministerstwo dziwnej nazwy
W tym miejscu warto też zwrócić uwagę na inny drobny, acz znaczący szczegół. Pełna nazwa ministerstwa, którym do 8 grudnia 2021 roku kierowała Schulze to obecnie „Ministerstwo Środowiska, Ochrony Przyrody, Bezpieczeństwa Jądrowego i Ochrony Konsumentów” (Bundesministerium für Umwelt, Naturschutz, nukleare Sicherheit und Verbraucherschutz, czasem trzecia część nazwy tłumaczona jest jako „bezpieczeństwa reaktorów”).
Co chyba sporo mówi o nastawieniu państwa niemieckiego do energetyki jądrowej.
Dla porównania – we Francji, gdzie ogromna większość energii elektrycznej pochodzi z elektrowni atomowych, odpowiednik polskiego Ministerstwa Klimatu i Środowiska nazywa się Ministère de la Transition écologique.
W Belgii, która niebawem tak jak Niemcy pozbędzie się całej swojej energetyki jądrowej, szefowa ministerstwa środowiska (obecnie jest nią Zakia Khattabi) to „ministre du Climat, de l’Environnement, du Développement durable et du Green Deal”. W jej tytule jak widać nie ma ani słowa o „bezpieczeństwie jądrowym”.
Wywalić atom z unijnej taksonomii
Podczas niedawnego szczytu klimatycznego COP26 w Glasgow, Schulze stwierdziła, że włączenie atomu do „zielonej taksonomii” podważy jej wiarygodność, spójność i użyteczność. Taksonomia określa, jakie inwestycje i rodzaje działalności gospodarczej można uznać za zgodne z celami polityki klimatycznej, a szerzej: zgodne z zasadą „nie wyrządzania znaczącej szkody” środowisku.
Nie powinno nas to dziwić: Niemcy, wraz z Austrią, Portugalią, Danią i Luksemburgiem już od jakiegoś czasu zabiegają o to, by atom „wyleciał” z taksonomii.
Jednocześnie politycy niemieckiej SPD chcą, by w ramach taksonomii finansowano inwestycje w gaz ziemny! (Niemieccy Zieloni byli temu przeciwni, ale obawiam się że raczej nie będą już mocno protestować i „umierać za gaz” – a raczej jego brak w taksonomii.)
Tego samego co SPD niestety chce także polski rząd, i wiele innych krajów unijnych. Jednak większość z tych państw, w tym Polska, chce również włączenia to taksonomii atomu. Można powiedzieć, że jest to postawa w pełni pragmatyczna, choć z punktu widzenia ochrony klimatu także cyniczna. Natomiast to, czego chce SPD – tak dla gazu, nie dla atomu – nawet trudno jest komentować.
Losy zarówno gazu, jak i atomu w taksonomii wciąż się ważą, a decyzja o tym, czy zostaną uznane za przyjazne dla klimatu nastąpi zapewne na początku przyszłego roku.
Poparcie dla energetyki jądrowej jest w Niemczech coraz wyższe i przekroczyło 50% …
Pomimo tak wrogiego nastawienia do atomu sporej części niemieckiej sceny politycznej, obecnie już ponad połowa (53%) obywateli RFN popiera pozostawienie energetyki jądrowej. Pokazują to niedawne badania brytyjskiej sondażowni Yougov, a także wcześniejszy sondaż<