Dotychczas o zanieczyszczeniach powietrza mówiono głównie w odniesieniu do emisji szkodliwych pyłów i spalin. Tymczasem na ekologicznym (i naukowym) horyzoncie wyłania się „nowy” składnik toksycznego koktajlu: lotne związki organiczne.
O tym, że rozmaite produkty konsumenckie oraz środki chemiczne używane w przemyśle emitują szkodliwe substancje, naukowcy wiedzieli od dawna. Okazuje się jednak, że niedoszacowali powagi problemu. Nowe badania pokazują, że skala zjawiska może być dwu-, a nawet trzykrotnie większa, niż dotychczas sądzono.
Lotne związki organiczne: parująca trucizna
Lotne związki organiczne (LZO) to dosyć liczna grupa substancji, które cechuje łatwość przechodzenia w stan pary lub gazu w temperaturze pokojowej przy normalnym ciśnieniu. Występują one w rozmaitych wyrobach przemysłowych, z którymi mamy częsty kontakt, m.in. w farbach, klejach, lakierach, żywicach, powłokach ochronnych, materiałach budowlanych i pestycydach. Są także obecne w produktach codziennego użytku, w szczególności w dezodorantach, środkach czystości czy detergentach.
Lista źródeł LZO jest bardzo długa – podobnie jak samych związków. Do tych ostatnich należą m.in. rakotwórczy benzen, obecny w dymie papierosowym i spalinach samochodowych, rakotwórczy formaldehyd, znajdujący się w farbach, lepiszczach, panelach z tworzyw syntetycznych czy – prawdopodobnie również rakotwórczy – tetrachloroeten, stosowany w rozpuszczalnikach i wywabiaczach plam.
Oczywiście nie wszystkie LZO mają udowodnione właściwości kancerogenne, jednak wiele z nich ma działanie drażniące: dla oczu, śluzówki nosa, gardła i skóry. Substancje te mogą także powodować bóle głowy, nudności, zmęczenie, reakcje alergiczne, spadek nastroju, osłabienie koordynacji ruchowej, a przy podwyższonym długotrwałym narażeniu również uszkadzać wątrobę, nerki czy centralny układ nerwowy. LZO przyczyniają się też do powstawania syndromu chorego budynku (Sick Building Syndrome, SBS) – zespołu dolegliwości powiązanych z przebywaniem w źle wentylowanych pomieszczeniach o niskiej jakości powietrza.
LZO szkodzą na zewnątrz, ale wewnątrz jeszcze bardziej
Podwyższone narażenie na LZO występuje przede wszystkim w zamkniętej przestrzeni. Według szacunków amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) stężenie lotnych związków organicznych w pomieszczeniach jest przeciętnie od dwóch do pięciu razy większe niż na zewnątrz. Nie znaczy to, że na otwartej przestrzeni problem ma charakter marginalny. Jego skalę ilustruje fakt, że rocznie na świecie produkuje się 12 miliardów litrów farby. A to tylko jedno z wielu – obok wyżej wymienionych – źródeł LZO.
Wiadomo też, że LZO mają istotny udział w powstawaniu smogu fotochemicznego (typu Los Angeles). Pod wpływem działania promieniowania słonecznego reagują one z tlenkami azotu emitowanymi przez środki transportu oraz przemysł i przyczyniają się do powstania ozonu przygruntowego (troposferycznego). O tym, jak szkodzi O3, pisaliśmy TUTAJ.
Niedocenione toksyny
Niedawne badania pokazują, że udział LZO w zanieczyszczeniach powietrza – tego wewnątrz i na zewnątrz budynków – może być znacznie większy, niż dotychczas sądzono. Z opracowania zamieszczonego na łamach „Science” wynika, że LZO wydzielane przez łatwo parujące substancje chemiczne (VCP, volatile chemical products) odpowiadają za co najmniej połowę emisji tych związków w dużych miastach. Za drugą połowę odpowiada transport – bo LZO powstają również w wyniku spalania paliwa samochodowego.
Według danych prezentowanych dotychczas przez EPA proporcje rozkładały się inaczej: 75 proc. LZO trafiających do atmosfery miało pochodzić ze źródeł transportowych, a pozostałe 25 z produktów chemicznych. Przewaga paliw w tym bilansie wydawała się naturalna tym bardziej, że w ujęciu wagowym konsumenci zużywają je w ilości 15 razy większej niż VCP w przeliczeniu na osobę. Tyle tylko, że paliwa przechowywane są w szczelnie zamkniętych zbiornikach, a proces ich spalania przebiega zwykle z wykorzystaniem filtrów. Tymczasem związki chemiczne obecne w wielu produktach codziennego użytku mogą swobodnie parować. Zresztą w przypadku niektórych wyrobów, jak dezodorantów czy innych kosmetyków, takie jest ich przeznaczenie.
Więcej LZO z VCP
LZO przyciągają coraz większą uwagę naukowców i instytucji odpowiedzialnych za ochronę środowiska. Wynika to nie tylko ze stosowania nowych technologii pomiarowych, które pozwalają na dokładniejszą ocenę udziału tych substancji w zanieczyszczeniu środowiska. Chodzi również o zmianę w strukturze źródeł emisji LZO.
W latach 1990–2016 poziom skażenia powietrza LZO spadł o 42 proc., co przełożyło się również na spadek stężenia ozonu troposferycznego. Doszło do tego dzięki zaostrzeniu norm emisji spalin, zastosowaniu lepszych filtrów w samochodach, stopniowemu przejmowaniu rynku motoryzacyjnego na Zachodzie przez pojazdy elektryczne, a także rozwojowi alternatywnych źródeł energii.
Równocześnie jednak wzrósł udział VCP w emisji tych zanieczyszczeń – a prawdopodobnie również ilość zanieczyszczeń pochodzenia pozamotoryzacyjnego. Badania opisane na łamach „Science” pokazują, że problem osiąga rozmiary, które wymagają podjęcia systemowych działań zaradczych.
Fot. Brad Greenlee/Flickr.