Benzyny ołowiowej nie zatankujemy już nigdzie na świecie, a ograniczenia dotyczące wykorzystania ołowiu w różnych gałęziach produkcji wprowadza się od lat 70. ubiegłego wieku. Wciąż jednak pozostajemy narażeni na działanie tego groźnego pierwiastka. Jego związki obecne są w ziemi, wodzie i powietrzu.
Na zanieczyszczenie środowiska naturalnego ołowiem ludzkość „pracowała” od tysięcy (sic!) lat. Szczególnie intensywnie w okresie Cesarstwa Rzymskiego, rewolucji przemysłowej i przez większą część XX w. Choć „ołowiówki” nie zatankujemy już nigdzie na świecie (przynajmniej do samochodu osobowego), to jednak związki Pb wciąż trafiają do naszych płuc i układów pokarmowych, o czym przekonują kolejne badania.
Stężenie 11 razy wyższe niż naturalne
Naukowcy z Uniwersytetu w Illinois przeanalizowali próbki ziemi pobrane z podwórek i dróg w różnych lokalizacjach na terenie Chicago. W każdej z nich wykryli ołów na poziomie przekraczającym 20 ppm – stężenie, w jakim ten pierwiastek występuje naturalnie w przyrodzie. Średnia wartość wyniosła aż 220 ppm,
– W poprzednim badaniu tego typu pobrano raptem 57 próbek. Dlatego postanowiliśmy przeprowadzić kolejną analizę, zwiększając liczbę próbek o dwa rzędy wielkości. Jednak całościowy wynik okazał się zbliżony do poprzedniego. Przeciętne stężenie ołowiu w pobranych próbkach ponad dziesięciokrotnie przekraczało naturalne stężenie tego pierwiastka w ziemi – mówi prof. Andrew Margenot, główny autor badania.
Większa urbanizacja, więcej ołowiu
Naukowcy pobrali prawie tysiąc próbek ziemi z pasów oddzielających chodniki od jezdni i 156 z miejskich podwórek. W obu przypadkach uśrednione wyniki były podobne. – Ołów wykryty na podwórkach pochodzi prawdopodobnie z farb. Z kolei ten zawarty w próbkach pobranych przy jezdniach to najprawdopodobniej pozostałość emisji z benzyny ołowiowej – mówi Margenot.
Co ciekawe wyższe stężenia ołowiu wykryto m.in. w bogatszych dzielnicach Chicago. Wynika to z ich wyższego poziomu zurbanizowania, powiązanego z bardziej intensywnym ruchem samochodowym – w czasach dostępności benzyny ołowiowej – a także gęstszą zabudową. W tym drugim przypadku źródłem ołowiu są stare farby ołowiowe wykorzystywane do malowania domów i innego typu infrastruktury.
Wycofywanie benzyny ołowiowej trwało 50 lat – skutki odczuwamy do dziś
W Stanach Zjednoczonych proces ograniczania zawartości ołowiu w benzynie zaczął się w 1973 r. i podzielony był na wiele faz. W 1996 r. na mocy ustawy o czystym powietrzu zakazano sprzedaży „ołowiówki” dla samochodów poruszających się po drogach publicznych, jednak wciąż można było nią „zalewać” maszyny rolnicze i samochody wyścigowe. Dyspensa objęła także lotnictwo i transport wodny. Również obecnie większość gatunków tzw. avgasu, czyli benzyny stosowanej do napędu samolotów wyposażonych w silniki tłokowe, zawiera czteroetylek ołowiu.
W Unii Europejskiej benzynę ołowiową wycofano z obrotu 1 stycznia 2000 r., choć większość krajów członkowskich wprowadziła podobny zakaz wcześniej. W Polsce, wówczas jeszcze nienależącej do UE, produkcję etyliny zakończono dopiero w grudniu 2020 r. Aż do połowy zeszłego roku z podobnym krokiem zwlekała Algieria – ostatni kraj, w którym można było zatankować „ołowiówkę”. 30 sierpnia 2021 r. UNEP, środowiskowa agenda ONZ, ogłosiła oficjalny koniec sprzedaży benzyny z toksyczną domieszką.
- Czytaj także: Dla zysku zatruli miliony ludzi. W Polsce też
Ołów w powietrzu i wodzie
Proces wycofywania paliwa z tetraetyloołowiem zajął aż 50 lat. Proces eliminacji nadwyżki ołowiu ze środowiska może potrwać znacznie dłużej. Badanie naukowców z Illinois jest jednym z ostatnich, ale nie pierwszym, które wskazuje na nadmiarowe stężenia tego groźnego pierwiastka w naszym otoczeniu. W zeszłym roku eksperci z Imperial College London wykryli cząsteczki ołowiu w londyńskim powietrzu. Jak wynika z ich ustaleń, nawet 40 proc. tej toksyny może pochodzić z benzyny ołowiowej – mimo że zakaz jej sprzedaży w Wielkiej Brytanii obowiązuje od 1999 r.
Ołów obecny jest również w wodzie pitnej. Stosowanie tego materiału do budowy instalacji wodociągowych jest od dawna zakazane po obu stronach Atlantyku. Jednak w wielu starych budynkach, również w Polsce, wodę do kranu wciąż doprowadza się rurami wykonanymi z ołowiu lub zawierającymi luty ołowiowe, służące do łączenia elementów instalacji. Źródłem Pb i jego związków w przyrodzie, w tym w naszym najbliższym otoczeniu, są również wspomniane już farby z domieszką ołowiu – wycofane ze sprzedaży, ale wciąż pokrywające wiele zabudowań – a także akumulatory i baterie, zawierające także szereg innych toksycznych metali, jak rtęć, kadm czy lit. Dodatkowo do skażenia środowiska, a w szczególności wód ołowiem przyczyniają się górnictwo rud cynkowo-metalowych i przemysł metalowy.
(Nie)bezpieczne stężenia ołowiu
Opinie na temat tego, jakie stężenia ołowiu są bezpieczne dla zdrowia, są podzielone. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) za górny próg, w przypadku ziemi, przyjęła 400 ppm, czyli powyżej średniego wyniku uzyskanego przez zespół prof. Margenota. Jednak niektóre stany stosują bardziej restrykcyjne przepisy. Przykładowo Kalifornia i Minnesota ustaliły dopuszczalną wartość maksymalną na poziomie, odpowiednio, 80 i 100 ppm. Tymczasem w 93 proc. próbek pobranych w Chicago stężenie ołowiu przekraczało 80 ppm, a w niektórych przypadkach wskazania były wyższe niż… 3000 ppm. Również w przypadku stężenia ołowiu w wodzie nie zdefiniowano jednoznacznie bezpiecznych limitów. Rekomendacja Światowej Organizacji Zdrowia z 1984 r. jako górną granicę zakładała 50 µg/L. W 1996 r. limit obniżono do 10 µg/L – taki też obowiązuje w Unii Europejskiej. Z kolei norma EPA wynosi 15 µg/L.
Jak szkodzi ołów
W praktyce granica szkodliwego stężenia ołowiu – szczególnie w aspekcie długofalowego oddziaływania tego pierwiastka na zdrowie – jest niemożliwa do precyzyjnego określenia. Zależy ona od szeregu czynników, takich jak masa ciała, wiek, ogólny stan zdrowia czy styl życia. Wiadomo, że narażenie na ołów wykazuje najwyższą szkodliwość na etapie rozwoju – może powodować zaburzenia funkcji poznawczych, a nawet uszkodzenia mózgu. Z danych udostępnionych niedawno przez UNICEF wynika, że w Polsce podwyższony poziom ołowiu we krwi ma ponad 260 tys. dzieci.
Badania wskazują, że organizm młodego człowieka absorbuje nawet do 50 proc. tego pierwiastka przyjmowanego wraz z jedzeniem i wodą. W przypadku osób dorosłych ten odsetek zwykle nie przekracza 10 proc. Ołów ma zdolność kumulowania się w kościach, zębach, włosach i paznokciach, gdzie nie ulega już rozkładowi.
Do długofalowych skutków narażenia na ołów należą uszkodzenia układu nerwowego, schorzenia układu krążenia, m.in. nadciśnienie i uszkodzenia naczyń krwionośnych, obniżona odporność, podwyższone ryzyko rozwoju nowotworów, obniżona płodność. Skrajnym przypadkiem narażenia na ołów jest ołowica (saturnizm). Jest to zatrucie objawiające się poważnym osłabieniem i zaburzeniami widzenia, a także dolegliwościami nerek i wątroby, wywołanymi przez uszkodzenia tych organów.
–
Zdjęcie: KimTieng Tow/Shutterstock