Zaraz po II wojnie światowej zmęczone demokracje chciały spokoju. Przymykały więc oczy na nowe zagrożenia, zaniedbywały zbrojenia i zostawiły pole sowietom. Otrzeźwienie przyniosła dopiero wojna koreańska. Ta otworzyła im oczy na zagrożenie, zmusiła do mobilizacji i kazała podjąć działania, dzięki którym wygrano Zimną Wojnę. Wojna w Ukrainie w wielu aspektach przypomina tę koreańską. I musi stać się taką samą pobudką. O ile zachodnie demokracje nie chcą oddać świata autokratom, którzy rządzą Rosją i Chinami.
- Zachód po II wojnie światowej popadł w letarg. Zmęczone wojną demokracje wolały nie widzieć nowego zagrożenia, którym była Związek Radziecki.
- Z otępienia wyrwała je dopiero wojna w Korei.
- Po niej znacząco wzrosły wydatki na zbrojenia. Zbudowano też system sojuszy, które ograniczały zapędy ZSRR.
- Specjaliści porównują wojnę w Korei z atakiem na Ukrainę. I zwracają uwagę, że choć obecne Chiny i Rosja to nie ZSRR, to jest wiele podobieństw. W tym to, że wojna stwarza okazję dla wrogów Putina.
- Wśród nich to, że wojna w Ukrainie powinna na Zachód podziałać jak zimny prysznic i zmusić go do działania.
- Nowa Zimna Wojna będzie mieć nie tylko wymiar militarny, ale też ekonomiczny i technologiczny.
- Zachód musi odciąć Rosję od pieniędzy z surowców, na co może pozwolić wykorzystanie technologii związanych z OZE, w tym pomp ciepła, oraz atomu. A także powstrzymać przejmowanie swoich technologii przez Chiny.
Na łamach „Foreign Affairs” – to jeden z najbardziej prestiżowych periodyków poświęconych sprawom międzynarodowym – pojawił się artykuł zatytułowany „Powrót Pax Americana?”. Jego autorami jest dwóch profesorów Michael Beckley i Hal Brands, którzy zwracają uwagę na podobieństwo obecnej sytuacji z początkiem Zimnej Wojny. I to, że Ukraina może być nową Koreą.
A właściwie musi nią być, jeżeli Zachód ma mieć jakiekolwiek szanse w nowym starciu mocarstw.
Powojenne rozprężenie
Zaraz po II wojnie światowej Amerykanie założyli, że kluczowym zadaniem na kolejne dekady będzie skuteczne ograniczanie wzrostu siły sowietów. W tym zapewnianie wsparcia krajom, które opierały się próbom zdominowania ich przez Moskwę. Przede wszystkim w rejonach kluczowych dla światowego porządku. Takich jak Europa i Azja Wschodnia. Planowano, że dzięki polityce powstrzymywania moskiewski reżim wcześniej lub później runie lub rozpadnie się od środka. Doprowadzenie do jego upadku zajęło 40 lat. Ale obrany kurs okazał się być polityką słuszną, bo ZSRR zniknął z mapy i udało się uniknąć nuklearnego starcia. – Jednak przed czerwcem 1950 roku – piszą Beckley i Brands – powstrzymywanie pozostawało bardziej aspiracją niż strategią.
Wszystko dlatego, że dużym ambicjom nie towarzyszyła determinacja w zapewnieniu koniecznych środków. Zmęczone wojną demokracje łaknęły pokoju i nie chciały wydawać pieniędzy na zbrojenia. Na przykład wydatki wojskowe spadły w USA z 83 miliardów dolarów w roku, w którym zakończyła się II wojna światowa, do 9 miliardów trzy lata później. Niby w życie wszedł traktat NATO, ale brakowało narzędzi i organizacji, które pozwoliłyby go traktować poważnie. Sojusz nie miał na przykład wspólnego dowództwa oraz własnych jednostek wojskowych. Zdecydowano się nawet na poświęcenie Chin, które trafiły w ręce komunistów Mao Zedonga.
Ze spokojem patrzono, co się dzieje, bo poczucie bezpieczeństwa zapewniał monopol na broń jądrową. Nie chciano też wierzyć, że autokraci pójdą na nową wojnę. Odwracanie wzroku było potrzebne, żeby móc zająć się normalnym życiem. Najpierw jednak sowieci zrobili własną bombę atomową.
Wojna w Korei
A chwilę później zdecydowali, że chcą zająć półwysep koreański. Przy okazji sprawdzając na ile pozwoli im Zachód. W czerwcu 1950 wojska Korei Północnej weszły na południową część półwyspu, by wkrótce zająć Seul. To stało się bolesną pobudką dla Stanów i zmieniło wszystko.
Amerykanie weszli do Korei i obronili sojusznika. Komuniści cofnęli się na północ. A Moskwa zabrała ze sobą świadomość, że jeżeli pójdzie na jakąś wojnę, to będzie to wojna z Waszyngtonem. Być może dzięki temu było w kolejnych latach mniej konfliktów z jej bezpośrednim udziałem.
Pax Americana. Zbrojenia na turbodoładowaniu
Od samej interwencji ważniejsze było jednak to, co przyszło po niej. Wojna w Korei obudziła zachodnie demokracje z drzemki, w którą te zapadły po 1945 roku. Uświadomiła, że jest nowy wróg. I że czy tego chcą, czy nie – czeka je nowa wojna. Ta miała się tym razem okazać starciem „zimnym”, z konfliktami zastępczymi. Ale nie była przez to mniej kosztowna. Od społeczeństw Zachodu także wymagała poświęceń. Te przed napaścią na Koreę Południową broniły się przed nimi. Po agresji były już gotowe je znosić.
– Amerykańscy politycy nie tylko zdecydowali się bronić Korei Południowej – piszą Beckley i Brands – ale też rozpocząć globalną kampanię, której celem było wzmocnienie niekomunistycznego świata. Efektem było na przykład to, że pakt NATO stał się organizacją paktu NATO. Ta otrzymała nie tylko wspólny sztab, ale też 25 dywizji do dyspozycji. Do Europy wysłano amerykańskich żołnierzy, którzy mieli pokazać Stalinowi, że Stany będą bronić sojuszników. W rewanżu Europejczycy zdecydowali się dofinansować wojsko, a także na nowo uzbroić zachodnie Niemcy.
Do Tajwanu zawitała amerykańska flota, a cały Pacyfik oplotła sieć sojuszy, których celem było przeciwdziałanie ekspansji komunistów. Włączono do nich nawet Japonię, którą także uzbrojono. To wszystko kosztowało. I to bardzo dużo. Wydatki zbrojeniowe USA osiągnęły w 1953 roku aż 14 proc. PKB kraju. Podwojono liczbę żołnierzy i głowic nuklearnych. Krocie wydano na technologie.
– Sowieci nie respektują nic poza siłą. Zbudowanie takiej siły, której będą się bali, to dokładnie to, co teraz robimy. – tłumaczył amerykańskim wyborcom, którzy musieli za to płacić, Harry Truman.
Smaczny sen wolnego świata
Od tamtego czasu świat się oczywiście zmienił, a współczesne Rosja i Chiny to nie są sowieci z lat 50. ubiegłego wieku. Ale podobieństwa między wojną w Korei z tamtego czasu, a rosyjską agresją na Ukrainę nasuwają się same. Zachód od zakończenia Zimnej Wojny pogrążył się w spokojnej drzemce i oddał pole rywalom. Nie tyle Rosji, której potencjał opiera się głównie na kopalinach i odziedziczonych po ZSRR czołgach, zbrojeniówce oraz głowicach nuklearnych, co Chinom. Te wykorzystały dany im czas, by nadgonić gospodarcze i technologiczne zapóźnienia, i w krótkim okresie osiągnęły status drugiego największego światowego supermocarstwa. Z dużym apetytem na zajęcie pierwszego miejsce na podium, który próbują zaspokoić stale poszerzając strefę wpływów.
Zachód, w tym Stany Zjednoczone, na wzrost autokratów do niedawna patrzył ze spokojem. Tak dużym, że na przykład Niemcy uzależniły się od rosyjskich surowców energetycznych, a Europa finansowała machinę wojenną Putina kupując od niego ropę i dostarczając technologie potrzebne do działania posowieckich firm wydobywczych. Z kolei Stany przez lata tolerowały szpiegostwo przemysłowe i kradzież technologii, które pozwoliły Pekinowi w superszybkim tempie skrócić gigantyczny dystans dzielący go pod tym względem od Waszyngtonu. A robiły to w imię zysków amerykańskich korporacji, które produkowały w Chinach. Oraz tanich gadżetów dla wyborców.
- Czytaj więcej: Tak Europa założyła sobie na szyję energetyczną pętlę
Oświecona autokracja lepsza od demokracji?
Fatalizm poszedł tak daleko, że na Zachodzie uznanie zaczęły zyskiwać idee, mówiące, że w dzisiejszym świecie demokracja nie ma szans. Oświecona autokracja, tłumaczyli ich zwolennicy, może planować na wiele lat naprzód i dużo sprawniej rozgrywać partię szachów, którą w istocie jest geopolityka. Do tego nowe technologie komunikacyjne narażają demokracje na niebezpieczeństwa, z którymi te nie mają jak sobie poradzić. Tego miały dowodzić zmanipulowane przez Rosjan amerykańskie wybory prezydenckie oraz kampania ws. Brexitu, które pokazały jak łatwo z pomocą tzw. nowych mediów rozgrzewać społeczną polaryzację i wpływać na opinię publiczną Zachodu.
Mówiąc krótko: wyglądało na to, że Zachód nową Zimną Wojnę oddał bez walki.
Czy Ukraina może być nową Koreą?
Aż Rosja zaatakowała Ukrainę. – Władimir Putin niezamierzenie zrobił Stanom Zjednoczonym i ich sojusznikom wielką przysługę. W szokowy sposób wyrwał ich z samozadowolenia. Dał im historyczną szansę na przegrupowanie i przygotowanie przed nową epoką intensywnej konkurencji – nie tylko z Rosją, ale też z Chinami. A ostatecznie także na odbudowanie porządku światowego, który od pewnego czasu wyglądał, jakby zmierzał do rozpadu – napisali prof. Beckley i Brands.
Po prostu obudził z letargu nie tylko polityków, ale też społeczeństwa Zachodu. A to co w ostatnich tygodniach wydarzyło się na Ukrainie niesie ze sobą dwie ważne lekcje. Jedną taką, że ugłaskiwanie autokratów nie zapewnia bezpieczeństwa i nie powoduje, że stają się oni bardziej cywilizowani. Powoduje jedynie to, że stają się silniejsi, a zagrożenie z ich strony coraz większe.
Drugą taką, że zachwyty nad oświeconą autokracją mogą być przedwczesne. Wygląda bowiem na to, że kraje zarządzane w ten sposób rzeczywiście mają przewagę w normalnych czasach, gdy geopolityczne rozgrywki toczą się w cieniu. I o sukcesie decyduje długoterminowe przewidywanie oraz planowanie, sprawność w zakulisowych grach i możliwość sięgania po narzędzia, które są niedostępne dla rywala. Wspiera je to, że mogą być konsekwentne w realizacji planów. A częste zmiany rządów i nastrojów opinii publicznej, na które skazane są demokracje, to zmiany polityki.
Chcesz pokoju? Szykuj się na wojnę
Ale w czasach zagrożenia to Zachód ma przewagę. Demokracja – to prawda – gdy nie widzi niebezpieczeństwa lubi popadać w letarg. Jednak, kiedy społeczeństwo zaczyna dostrzegać zagrożenie, jej zdolność mobilizacji jest nieporównywalnie większa niż krajów rządzonych przez ludzi takich jak Putin. Wyjaśnić może to każdy psycholog, bo rzecz opiera się na tym, że ludziom znacznie więcej paliwa i siły dają motywacje płynące z wnętrza, z głębokich przekonań, poczucia wspólnoty i konieczności walki o swoje, niż te, których źródłem są zewnętrzne rozkazy.
Nigdzie dziś nie widać tego lepiej niż w Ukrainie, która z wielkim poświęceniem i nadspodziewanymi efektami broni się przed atakiem znacznie silniejszego militarnie sąsiada. Widać to też w wielu demokratycznych krajach – od Stanów, przez Europę, po Azję – gdzie bolesna pobudka zaserwowana przez Moskwę, każe mobilizować środki i narzędzia potrzebne, by się bronić. Ta mobilizacja będzie potrzebna, bo Ukraina przypomniała, że jeżeli zachodnie demokracje chcą pokoju, to muszą szykować się na wojnę. Tak jak od lat szykują się na nią Rosja i Chiny.
A to kosztuje. Będą więc potrzebne także wyrzeczenia.
Nowy Pax Americana? Zbrojenia i sojusze
Profesorowie Michael Beckley i Hal Brands podpowiadają, jak wielkie i co trzeba zrobić. Zatem po pierwsze demokracje musi czekać skokowy wzrost wydatków na zbrojenia. Nie tylko dlatego, że wojsko jest potrzebne. Także dlatego, że autokraci muszą się tego wojska bać. Potrzebny będzie więc – mówią – wielostronny program zbrojeń, który skupi się nie tylko na Europie (w tej kluczową rolę przypisują Polsce, która stała się właśnie potencjalnie „krajem frontowym”), ale też Azji. W tej kluczowe będzie zabezpieczenie Tajwanu. Przynajmniej w takim stopniu, by w razie ataku na Polskę lub Tajwan kraje te były w stanie kupić sojusznikom dość czasu na skuteczną interwencję.
Koszty będą duże. Według Beckleya i Brandsa Stany powinny co najmniej przez najbliższą dekadę wydawać na zbrojenia 5 proc. PKB (dziś to ok. 3,2 proc.). Ich sojusznicy – w tym oczywiście i my – powinni podnieść swoje budżety na zbrojenia w podobnym stopniu. Poza tym konieczne jest ożywienie sojuszy militarnych, które w ostatnich latach zapadły w sen i stały się bytami dość mocno teoretycznymi. Potencjalni agresorzy muszą wiedzieć, że tak nie jest. A Stany muszą wzmocnić swoją obecność w Azji Wschodniej, w której ostatnio jest ich dużo mniej. Demokracje muszą wreszcie wysłać jasny sygnał, że są gotowe iść na wojnę, by bronić siebie i swoich wartości. Tak by każdy, który na nią czyha, wiedział, że nie obejdzie się bez starcia z tzw. wolnym światem.
Kurs na zwycięstwo
Kluczowe będą też roztropność i cierpliwość. Konfliktów tego rodzaju nie wygrywa się, zdaniem autorów tekstu „Powrót Pax Americana?”, eskalacją konfliktów, ale rozwagą i konsekwencją długoterminowych działań. Trzeba, przypominają Trumana, wyznaczyć kurs, który pozwoli wygrać.
A ten kurs to nie tylko zbrojenia, bo nie tylko na polu militarnym rozgrywa się ten konflikt.
Surowce i technologia
Jego główne pola to gospodarka i wyścig technologiczny. Rosję zbroją zachodnie zakupy surowców energetycznych. Chiny mogły tak szybko nadgonić zapóźnienie względem zachodu, bo ten na tacy dał im swoje technologie. Sprzedając je za bezcen razem z korporacjami lub eksportując do fabryk w Państwie Środka, które zapewniają doskonałe warunki dla szpiegostwa przemysłowego oraz uzależniając Zachód od dostaw będących niemal monopolem Pekinu. Takich jak metale rzadkie.
W kontekście Rosji wiadomo, co trzeba zrobić. Trzeba bandytów odciąć od finansowania.
Lekcja kryzysu naftowego
Planu działania oraz koniecznych narzędzi dostarczył kryzys naftowy lat 70. ubiegłego wieku. Wtedy kraje arabskie zrobiły z surowców energetycznych broń i wywołały ogólnoświatowy kryzys gospodarczy. Zachód obudził się z wieloletniego letargu i podjął działania mające zapewnić mu bezpieczeństwo energetyczne. Różne kraje zrobiły to na różne sposoby, które łączyło jedno – oparcie o energię wytwarzaną na miejscu. Na przykład Francja wdrożyła tzw. Plan Messmera i w kilkanaście lat niemal całkowicie przestawiła energetykę na atom. Z czego korzysta zresztą to dziś.
A w innych miejscach duże środki przeznaczono na efektywność energetyczną i badania nad odnawialnymi źródłami energii, co bardzo mocno pchnęło do przodu energetykę wiatrową i słoneczną. Pierwotnie bowiem o transformacji energetycznej, która oparła by się o OZE i samochody elektryczne, myślano jako o metodzie na uniezależnienie od zagranicznych dostaw surowców. Aspekt ekologiczny był drugorzędny. To zmieniło się dopiero w ostatnich 20-30 latach. Akurat wtedy, gdy zakończyła się Zimna Wojna i zapomniano o bezpieczeństwie energetycznym.
Jest technologia. Trzeba ją wykorzystać
Efektem tamtych inwestycji jest jednak to, że mamy technologię potrzebną, by odciąć Rosjan od finansowania. Możemy wybierać z kilku metod produkcji energii – atomu, słońca, wiatru, a wkrótce pewnie też wodoru. Na drogach przybywa aut elektrycznych, a wkrótce powinny pojawić się i takie, które napędza wodór (to może być istotne w kontekście chińskiego monopolu na metale rzadkie, o którym pisaliśmy między innymi tutaj: Samochody ektryczne z Chin podbiją świat. Mają ponad 100 modeli).
Od dawna wiemy, jak ocieplać domy i dbać o efektywność energetyczną – w ten sposób już w latach 70. XX wieku walczono ze skutkami kryzysu naftowego. Co jest o tyle istotne, że od dostaw rosyjskiego gazu uniezależnimy się w już w tym roku, ale około połowy węgla trafiającego do kotłowni i pieców w polskich budynkach pochodzi z Rosji.
Od pewnego czasu coraz większe uznanie zdobywają też pompy ciepła, które tygodnik „Time” nazwał niedawno „bronią w starciu Europy z Rosją”. Wszystko dlatego, że te pozwalają ogrzewać domy bez potrzeby kupowania jakichkolwiek surowców. Doceniają to zresztą kolejne kraje, które wdrażają programy wsparcia dla osób, które chcą przejść na ten system ogrzewania. To może mieć dla Polski podwójną korzyść. Nie tylko spowoduje, że mniej pieniędzy popłynie do Putina, ale także pozwoli zarobić naszym firmom. Jesteśmy bowiem dużym producentem tego sprzętu.
- Czytaj także: Pięć sposobów, jak zaszkodzić Putinowi
Broń? Wiatraki, fotowoltaika, pompy ciepła, atom, wodór
„Time” pisząc o pompach ciepła jak o broni ma rację. Choć nie jest to jedyne narzędzie, które mamy. Najlepszym „karabinem” Europy w tym starciu są wiatraki, fotowoltaika, atom, wodór, nowoczesne systemy ogrzewania budynków i efektywność energetyczna. Korzyścią dodatkową jest to, że wszystkie z tych „broni” pozwalają też zadbać o ekologię i zaoszczędzić w długim terminie.
Europa ma więc wszystkie narzędzia, których potrzebuje, by wzmocnić swoją pozycję w wojnie z Rosją. Trzeba je teraz tylko wykorzystać. Jak najszybciej, bo im szybciej przejdziemy na energię wytwarzaną na miejscu i im więcej zainwestujemy w to, by zużywać jej jak najmniej, tym słabsza będzie pozycja Rosji. I tym mocniejszy będzie Zachód.
Z Pekinem sprawa jest znacznie trudniejsza, bo jest on nieporównanie silniejszy od Moskwy. Ale i tutaj czas na otrzeźwienie i zadbanie o uniezależnienie Zachodu od Chin w dziedzinach kluczowych dla bezpieczeństwa. Takich jak telekomunikacja, nowoczesne technologie i np. metale rzadkie.
- Czytaj także: Skąd Putin bierze pieniądze na zbrojenia?
Fot. Pomnik wojny koreańskiej w Waszyngtonie. Ta była ważnym krokiem w drodze do ochrony tzw. Pax Americana. Źródło: John S. Quinn/Shutterstock.