Ile ofiar pochłonęła katastrofa w Fukushimie? Tysiące, ale z nieoczywistego powodu

2752
0
Podziel się:

Dziś mija 11 lat od awarii japońskiej elektrowni jądrowej Fukushima Daiichi. Prawdziwa liczba ofiar śmiertelnych Fukushimy jest znacznie większa niż pokazują oficjalne dane, choć wciąż nie wiemy dokładnie jaka. Dużo większy, i zupełnie inny niż się na ogół sądzi jest też jej wpływ na środowisko naturalne. Negatywne skutki awarii dotyczą nie tylko Japonii, w dodatku będą odczuwalne jeszcze bardzo długo.

11 marca 2011 roku Japonię nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Było to najsilniejsze trzęsienie zarejestrowane w tym kraju i jedno z najsilniejszych na świecie od początku prowadzenia pomiarów.

Wstrząsy sejsmiczne spowodowały bardzo wiele zniszczeń. W japońskich miastach wybuchły liczne pożary, w tym w przynajmniej jednej rafinerii i zakładach petrochemicznych. Uszkodzone zostały drogi i linie kolejowe, w wielu miejscach brakowało energii elektrycznej.

Ale najgorszym skutkiem trzęsienia ziemi było powstanie fali tsunami. Pochłonęła ona znacznie więcej ofiar śmiertelnych niż samo trzęsienie (łączna liczba ofiar obu kataklizmów szacowana jest na ok. 20 tysięcy) i spowodowała dużo większe zniszczenia.

Między innymi, tsunami uszkodziło położoną nad brzegiem Oceanu Spokojnego elektrownię jądrową Fukushima Daiichi („Fukushima nr. 1”).

fukushima tsunami ofiary
Najwięcej ofiar w marcu 2011 roku w rejonie Fukushimy pochłonęło tsunami, fot. Fly_and_dive/Shutterstock

Co wydarzyło się w Fukushima Daiichi?

Elektrownia bez problemu przetrwała trzęsienie ziemi, a reaktory automatycznie wyłączyły się, ale nadal potrzebowały aktywnego chłodzenia. Wkrótce potem w wybrzeże uderzyła fala o wysokości kilkunastu metrów – znacznie wyższa niż chroniące elektrownię zabezpieczenia. Zalaniu i zniszczeniu uległo awaryjne zasilanie systemu chłodzenia. Bez chłodzenia w kolejno w trzech reaktorach elektrowni – mimo że były wyłączone – doszło do reakcji chemicznej wody z prętami paliwowymi i wybuchu powstającego w ten sposób wodoru.

(Osoby zainteresowane szczegółami awarii odsyłam do artykułu na stronie Narodowego Centrum Badań Jądrowych.)

Mniejsza jednak o szczegóły techniczne – ważne jest to, że do środowiska dostały się znaczne ilości substancji radioaktywnych. To drugi najpoważniejszy w historii wypadek w przemyśle jądrowym, zaraz po katastrofie w Czarnobylu. I najgorsza taka awaria w XXI wieku.

Przez wiele dni trwała równie dramatyczna co heroiczna walka o ograniczenie skutków katastrofy. Z terenów przylegających do elektrowni ewakuowano 150-160 tys. osób.

Setki ofiar śmiertelnych

Koszt ewakuacji okazał się wysoki – w jej wyniku stracić życie mogło nawet 1500 osób. Dlaczego? Z akcją ewakuacyjną wiązały się liczne niedogodności fizyczne, utrudniony dostęp do opieki medycznej, trauma i silny stres. Tym bardziej, że wielu ewakuowanych było w podeszłym wieku. Na dodatek, akcja prowadzona była w rejonie zdewastowanym przez trzęsienie ziemi i tsunami.

Te półtora tysiąca ofiar nie ma jednak bezpośrednio nic wspólnego ze skażeniem radioaktywnym Fukushimy. Przesiedleniem objęto zresztą dużo więcej osób i dużo większy obszar niż było konieczne. Wszystko wskazuje na to, że ewakuacja przyniosła znacznie więcej strat niż korzyści.

Ofiary promieniowania Fukushimy

No właśnie, a co z promieniowaniem jonizującym i skażeniem radioaktywnym? Ile ofiar pochłonęły?

Do tej pory … dwie. W obu przypadkach bezpośrednią przyczyną zgonu była choroba nowotworowa. Promieniowanie było też przyczyną choroby nowotworowej u kilku innych osób, które wciąż żyją. Co ważne, chodzi tu o pracowników elektrowni lub osób biorących udział w likwidacji skutków awarii.

U osób które nie przebywały na terenie elektrowni w trakcie i po awarii (czyli u ogromnej większości japońskiego społeczeństwa) nie obserwuje się żadnych istotnych skutków zdrowotnych bezpośrednio związanych z promieniowaniem jonizującym.

(Zainteresowanych szczegółami odsyłam do raportu Komitetu Naukowego ONZ ds. Skutków Promieniowania Jonizującego.)

Ale liczba ofiar katastrofy w Fukushimie jest znacznie, znacznie większa niż dwie osoby zmarłe na raka i półtora tysiąca zmarłych w wyniku ewakuacji. Trzeba tylko wiedzieć gdzie ich szukać.

Jakie są skutki zamknięcia elektrowni atomowych?

Wkrótce po awarii rząd Japonii zdecydował o wyłączeniu – do odwołania – ogromnej większości reaktorów. Można to zrozumieć – zaufanie do energetyki jądrowej w społeczeństwie japońskim gwałtownie spadło.

Energia produkowana przez wyłączone bloki jądrowe została w następnych latach zastąpiona głównie przez energię z elektrowni spalających paliwa kopalne – węgiel, ropę lub gaz.

A dlaczego nie przez energię z dużo bardziej przyjaznych dla środowiska i klimatu odnawialnych źródeł energii, takie jak wiatr i słońce?

Ani w roku 2011, ani dziś, ani nawet w najbliższej przyszłości nie będzie dało się zastąpić sterowalnego, stabilnego źródła energii takiego jak „atom” wyłącznie przez zależne od pogody źródła niesterowalne jakimi są wiatraki i panele słoneczne. Potrzebna jest też niestety stara, sprawdzona, brudna energetyka.

Wzrost produkcji energii elektrycznej z węgla, ropy i gazu ma jednak kilka poważnych konsekwencji.

Zanieczyszczenie powietrza

W przeciwieństwie do elektrowni jądrowych, elektrownie węglowe – nawet te nowoczesne – w trakcie pracy emitują zanieczyszczenia szkodliwe dla zdrowia: pył oraz tlenki azotu i siarki.

Większość tych zanieczyszczeń jest wyłapywana przez odpowiednie instalacje i filtry. Niestety, to co przez filtry przejdzie i tak wystarczy, by zauważalnie pogorszyć jakość powietrza.

Można więc podejrzewać, że po zastąpieniu elektrowni jądrowych przez elektrownie spalające paliwa kopalne w Japonii zwiększył się poziom zanieczyszczenia powietrza, przez co zdrowie wielu osób pogorszyło się, a część z nich przedwcześnie zmarła. O jak dużych liczbach mówimy?

Na to pytanie odpowiedzieli autorzy pracy „Implications of energy and CO2 emission changes in Japan and Germany after the Fukushima accident”. Dla uproszczenia, analizowali następujący hipotetyczny, ale w pełni realny scenariusz: co by się stało, gdyby zamiast wyłączać elektrownie jądrowe, Japończycy zamknęli część elektrowni spalających węgiel? A bardziej precyzyjnie, gdyby zmniejszyć produkcję energii z węgla o tyle, ile produkowały jej zamykane w rzeczywistości elektrownie jądrowe.

Okazuje się, że w takim wypadku tylko w latach 2011- 2017 udało by się w Japonii uniknąć w sumie ok. 23 tysięcy przedwczesnych zgonów związanych z zanieczyszczeniem powietrza. A także trudnej do określenia, ale zapewne dużo większej liczby nie kończących się zgonem zachorowań i dolegliwości układu oddechowego i układu krążenia.

Ale to jeszcze nie koniec.

Jak awaria Fukushima Daiichi wpłynęła na zdrowie mieszkańców Niemiec?

Wydawało by się, że w kraju oddalonym o tysiące kilometrów od miejsca awarii nie powinna mieć ona żadnego wpływu na życie i zdrowie ludzi, ani na stan środowiska. Nic bardziej mylnego.

Zacznijmy od tego, że awaria japońskiej elektrowni wzbudziła w Niemczech bardzo duże emocje. Wielu ludzi kupowało liczniki Geigera, a także preparaty zawierające jod – bali się skażenia promieniotwórczym izotopem jodu: jodem-131!

Pod wpływem wydarzeń Japonii (a raczej bardzo silnej reakcji na nie niemieckiego społeczeństwa, w tym ogromnych manifestacji i protestów) rząd RFN, którym kierowała wtedy Angela Merkel, bardzo przyspieszył plany odejścia od energetyki jądrowej.

Tak naprawdę jednak o likwidacji energetyki jądrowej do końca roku 2022 zadecydowała dekadę przed katastrofą w Fukushimie koalicja SPD-Zieloni, która rządziła w Niemczech w latach 1998–2005. Kanclerzem Niemiec był wówczas niesławny Gerhard Schröder z SPD, obecnie rosyjski lobbysta. Merkel, będąca wtedy w opozycji zapowiedziała, że po dojściu do władzy jej partii – CDU – decyzja poprzedników zostanie cofnięta.

Jednak po awarii w Fukushimie, Merkel uległa presji społecznej i politycznej, zmieniając zdanie o 180 stopni. Już w sierpniu 2011 roku wyłączono 8 reaktorów o łącznej mocy ok. 8.5 GW.

I podobnie jak w Japonii, elektrownie jądrowe zostały zastąpione nie tylko przez źródła odnawialne, ale też przez elektrownie węglowe. Skutki też są podobne, choć wzrost zużycia paliw kopalnych był w Niemczech był mniejszy, i dużo szybciej niż w Japonii zwiększano tam produkcję energii ze źródeł odnawialnych.

berlin protest fukushima
Protest przeciwko energetyce jądrowej. Berlin, maj 2011 roku, fot. Julia Reschke/Shutterstock

Strach jest złym doradcą

Co nie zmienia faktu, że należało w pierwszej kolejności wyłączyć elektrownie węglowe a nie jądrowe. W cytowanej wcześniej pracy oszacowano, że wyłączenie wszystkich niemieckich elektrowni jądrowych do końca 2022 (co jest dziś praktycznie pewne) zamiast elektrowni węglowych spowoduje w sumie 20 tys. przedwczesnych zgonów, rozłożonych na lata 2011-2035.

W rozważanym przez autorów scenariuszu alternatywnym niemieckie elektrownie jądrowe pracują do 2035 roku, a wyłączane są elektrownie węglowe produkujące równoważną ilość energii.

Można powiedzieć, że podobnie jak w przypadku Japonii, to nie są szokująco wielkie liczby – w Niemczech (podobnie jak w Polsce) z powodu oddychania zanieczyszczony powietrzem dużo więcej osób umiera przedwcześnie każdego roku.

(I u nas, i u naszych zachodnich sąsiadów większym niż emisje z elektrowni zagrożeniem dla zdrowia są zanieczyszczenia emitowane przez samochody i domowe paleniska spalające węgiel lub drewno.)

Ale z drugiej strony warto te w sumie kilkadziesiąt tysięcy przedwczesnych zgonów związanych z wyłączeniem reaktorów jądrowych w Japonii i Niemczech porównać z kilkudziesięcioma (!) potwierdzonymi śmiertelnymi ofiarami promieniowania po największej w historii katastrofie elektrowni jądrowej – tej w Czarnobylu.

Wpływ na środowisko

Kilkadziesiąt tysięcy przedwczesnych zgonów w Japonii i w Niemczech to jednak wciąż nie wszystkie konsekwencje związane z katastrofą w Fukushimie. Bardzo silny jest też jej wpływ na środowisko.

Czy mówimy tu o radioaktywnym skażeniu okolicy elektrowni? Nie, nie jest ono aż tak duże jak mogliby Państwo sądzić, choć z drugiej strony nie należy go zupełnie bagatelizować.

To może chodzi o wylanie do oceanu radioaktywnej wody, długo przechowywanej w zbiornikach na terenie elektrowni? Też nie. Wylanie tej wody nie stanowi żadnego poważnego problemu ani zagrożenia dla środowiska i żywych istot.

Chodzi o coś dużo bardziej poważnego.

Czytaj także: Fukushima: eksperci zalecają wylanie radioaktywnej wody do oceanu

Emisje CO2

Zarówno Niemcy, jak i Japonia to jak wiadomo jedne z największych gospodarek świata. I co zwykle idzie w parze, zarazem jedni z największych globalnych emitentów najważniejszego gazu cieplarnianego: dwutlenku węgla (CO2).

W obydwu krajach udział energetyki jądrowej w miksie energetycznym był przed rokiem 2011 bardzo znaczny. Dekadę temu stanowił około ćwierci całkowitej produkcji energii elektrycznej. Nic więc dziwnego, że zastąpienie elektrowni jądrowych (które praktycznie nie emitują gazów cieplarnianych) przez elektrownie spalające paliwa kopalne doprowadziło do znaczącego wzrostu emisji CO2. Jak dużego?

Znów, popatrzmy na problem od drugiej strony. Co by było, gdyby zamiast zamykać bloki jądrowe zamknięto bloki węglowe produkujące tą samą ilość energii? Tylko w latach 2011- 2017 Japonia wyemitowałaby w sumie o ok. 2.2 miliarda ton CO2 mniej. Japońskie emisje byłyby więc każdego roku mniejsze o ponad 300 milionów ton CO2 – to prawie tyle, ile każdego roku emituje nasz kraj.

Czytaj także: Niemcy wyłączą ostatnie reaktory. Generują więcej energii niż wszystkie panele

W Niemczech podobnie. Całkowity „koszt klimatyczny” odejścia od energetyki jądrowej (a ściślej – zamknięcia ostatniej elektrowni atomowej do końca 2022 zamiast do końca 2035 roku) to 1.4 mld ton CO2 dodatkowo wypuszczonych do atmosfery.

W rzeczywistości ten koszt jest zapewne jeszcze wyższy. Przecież przynajmniej niektóre niemieckie elektrownie jądrowe mogłyby pracować dłużej niż do 2035. Zamiast nich będą dalej pracować elektrownie gazowe i/lub węglowe.

No i jeszcze jeden szczegół – od końca lat osiemdziesiątych w Niemczech nie powstała żadna nowa elektrownia jądrowa, która mogłaby zastąpić starzejące się, wcześniej zbudowane siłownie.

Dlaczego? Polityka. Wspomniana wyżej koalicja SPD-Zieloni z lat 1998–2005 zadecydowała nie tylko o stopniowej likwidacji istniejących niemieckich elektrowni jądrowych, ale zabroniono też budowy jakichkolwiek nowych reaktorów.

Japończycy wracają do energii jądrowej, Niemcy nie

Co ciekawe i być może zaskakujące, Japonia stopniowo przywraca do użytkowania swoje reaktory jądrowe, wyłączone po katastrofie w Fukushimie. Dzieje się tak, choć to przecież kraj który doświadczył przecież realnej, poważnej awarii elektrowni atomowej. Proces ten jest boleśnie powolny, ale i tak dziś działają tam elektrownie jądrowe o łącznej mocy ponad 8 GW.

Tyle samo mocy „w atomie” jeszcze w grudniu 2021 roku mieli do dyspozycji Niemcy. Mieli – ponieważ, po wyłączeniu trzech bloków na przełomie 2021 i 2022 roku zostało im już tylko 4GW.

Japończycy doskonale zdają sobie sprawę że w przypadku ich kraju, pozbawionego praktycznie własnych surowców energetycznych, atom jest bardzo dobrym rozwiązaniem. A przede wszystkim, wiedzą że bez energetyki jądrowej dużo trudniej będzie im osiągnąć cele klimatyczne – zmniejszenie emisji CO2.

Całkowita moc japońskich bloków jądrowych, które mogą być przywrócone do użytkowania (ale z których jak widać większość jest póki co wyłączona) to 33 GW. Wciąż jest jednak dla nich nadzieja – japońscy politycy zapowiadali niedawno uruchomienie 30 reaktorów jądrowych wyłączonych po awarii w Fukushimie.

Czytaj także: Japonia ponownie uruchomi 30 reaktorów jądrowych wyłączonych po Fukushimie

Niemcy, gdzie nigdy nie wydarzył się żaden poważny wypadek w przemyśle jądrowym, postanowili natomiast ostatecznie i całkowicie pozbyć się swoich elektrowni jądrowych.

Wyburzenie wieży chłodniczej przy zamkniętym reaktorze w Muelheim-Kaerlich w niemieckiej Nadrenii, fot. Jokue-photography/Shutterstock

Wymarzony prezent dla przeciwników „atomu”

Przeciwnikom energetyki jądrowej awaria w Fukushimie wprost „spadła z nieba”, dając im argumenty trafiające do wielu osób i bardzo skutecznie podważające zaufanie do energetyki jądrowej. A zaufanie to było i tak mocno nadwątlone już przed rokiem 2011, nie tylko przez awarię w Czarnobylu, ale też przez trwające przynajmniej od lat siedemdziesiątych sianie strachu przed elektrowniami atomowymi i promieniowaniem.

Na całym świecie miały miejsce protesty przeciwko „atomowi”. Politycy w wielu krajach – bynajmniej nie tylko w Japonii i w Niemczech – pod naciskiem opinii publicznej zapowiedzieli rezygnację planów budowy elektrowni atomowych lub szybsze zamknięcie istniejących reaktorów.

W realnym świecie możemy tylko wybierać mniejsze zło

W dyskusji na różnymi rozwiązaniami technicznymi w energetyce często umyka nam jednak, że nie istnieją źródła energii zupełnie nieszkodliwe dla środowiska i naszego zdrowia. Ale niektóre są dużo bardziej niebezpieczne niż inne.

I warto pamiętać, jak naprawdę wygląda ten „ranking (nie)bezpieczeństwa”. Wbrew pozorom, a przynajmniej wbrew temu, co twierdzą jej przeciwnicy, energetyka jądrowa jest jednym z najbezpieczniejszych źródeł energii. Według niektórych źródeł wręcz najbezpieczniejszym. Przynajmniej jeśli popatrzymy na ilość zgonów przypadających na wyprodukowanie jednostki energii elektrycznej.

Powtórka z Fukushimy jest bardzo mało prawdopodobna

Katastrofa o skali Czarnobyla czy nawet Fukushimy nie jest raczej w większości miejsc na świecie możliwa. Choćby z przyczyn czysto technicznych (dużo bezpieczniejsze reaktory), a także geologicznych i geograficznych. W Niemczech czy w Polsce raczej nie mamy co liczyć na trzęsienie ziemi o magnitudzie 9 i kilkunastometrowe tsunami.

Po za tym, jak widać, nawet po awarii w Fukushimie skażenie radioaktywne nie spowodowało dużej liczby ofiar. Okazało się ono znacznie mniejszym zagrożeniem i problemem niż można by w pierwszym momencie sądzić. Brytyjski dziennikarz George Monbiot krótko po wydarzeniach w Japonii napisał:

Nie będziecie zdziwieni, słysząc, że wydarzenia w Japonii zmieniły mój punkt widzenia na energetykę jądrową. Będziecie za to zdziwieni, w jaki sposób go zmieniły. Nieszczęśliwy wypadek w Fukushimie sprawił, że mój stosunek do atomu nie jest już obojętny. Teraz popieram tą technologię.

Dlaczego? Monbiot tak tłumaczył swój punkt widzenia:

Gówniana stara elektrownia z niewystarczającymi zabezpieczeniami została uderzona przez potworne trzęsienie ziemi i potężne tsunami. Padło zasilanie, a przez to i system chłodzenia. Reaktory zaczęły eksplodować i się topić. To nieszczęście pokazało dobrze znane każdemu konsekwencje słabego projektowania i 'dróg na skróty’. Jednak o ile wiemy, nikt nie otrzymał śmiertelnej dawki promieniowania.”

Faktycznie, nikt nie umarł na chorobę popromienną wkrótce po awarii, tak jak to miało miejsce w Czarnobylu. Choć dziś już wiemy – czego Monbiot wiedzieć jeszcze nie mógł – że dwie zmarłe na raka osoby swoją dawkę śmiertelną jednak otrzymały.

Korupcja, nepotyzm i obchodzenie BHP

Warto też pamiętać, że do tak poważnej awarii pośrednio przyczyniły się również inne czynniki, bez których nawet potężne tsunami być może nie dało by rady znokautować elektrowni. Na przykład korupcja i nepotyzm na styku japońskich koncernów energetycznych i japońskiej polityki. A także – choć może w przypadku Japończyków trudno w to uwierzyć – łamanie procedur bezpieczeństwa na naprawdę porażającą skalę. To właśnie te 'drogi na skróty’ o których wspomina Monbiot.

Oczywiście wypadki w przemyśle jądrowym, także poważne, mogą się zdarzyć nie tylko w Japonii i Związku Radzieckim. Dobrze jest jednak widzieć skalę różnych zagrożeń i problemów we właściwej perspektywie.

Unikając jednego zagrożenia można narazić się na znacznie większe

Na przykład problem składowania odpadów radioaktywnych z elektrowni atomowych (często przywoływany jako argument przeciwko energetyce jądrowej) można stosunkowo łatwo, tanio, pewnie i bezpiecznie rozwiązać. I dlatego takie odpady nie stanowią dla nas żadnego istotnego zagrożenia, w przeciwieństwie choćby do zanieczyszczeń powietrza.

Niestety, jako ludzkość mamy na głowie bardzo dużo o wiele poważniejszych, trudniejszych do rozwiązania i znacznie pilniejszych wyzwań niż odpady jądrowe.

Czytaj również: Tunele 500 metrów pod ziemią – tak Szwecja poradzi sobie ze zużytym paliwem jądrowym

W dobie ostrego kryzysu klimatycznego najważniejsze jest jednak to, że w przypadku energetyki jądrowej „ślad węglowy” (emisja CO2 przypadająca na wyprodukowanie jednostki energii elektrycznej) jest bardzo niski – mniej więcej taki jak w przypadku energetyki słonecznej czy wiatrowej. Ten ślad węglowy jest związany z budową elektrowni, a także z wydobyciem uranu, jego przeróbką i transportem paliwa jądrowego.

Jednak podczas pracy elektrownie atomowe, podobnie jak panele fotowoltaiczne i wiatraki, nie emitują ani gazów cieplarnianych. Nie emitują też substancji szkodliwych dla zdrowia takich jak pył, tlenki azotu czy tlenki siarki.

Czytaj także: Czy energetyka jądrowa jest ekonomicznie opłacalna?

Dlatego energetyka jądrowa nie tylko jest nieporównywalnie mniejszym zagrożeniem dla nas i Planety niż energetyka węglowa, gazowa czy ta oparta o spalanie biomasy.

Jest też jedną z naszych najskuteczniejszych broni w walce ze zmianami klimatycznymi.

Postscriptum – 10 marca 2022 roku

Tekst, który właśnie Państwo przeczytali, napisałem wiele tygodni temu – na długo przed agresją Rosji na Ukrainę. Jakkolwiek dziwnie mogłoby to zabrzmieć, krwawa wojna za naszą wschodnią granicą też ma coś wspólnego z awarią Fukushima Daiichi.

Jak już wiemy, parę miesięcy po awarii japońskiej elektrowni w RFN zdecydowano o całkowitym odejściu od energetyki jądrowej do końca 2022 roku.

Ta decyzja bardzo ucieszyła Rosjan. Wkrótce po głosowaniu w Bundestagu, w którym przyszłość „atomu” przepadła ogromną większością głosów, rosyjski ambasador w Niemczech „przyjaznym głosem” wzniósł taki oto toast: „Za zdrowie rządu niemieckiego! Jest to dobry dzień dla rosyjskiej polityki energetycznej, jest to dobry dzień dla Rosji.”

A dobry dzień dlatego, że rezygnacja z energii jądrowej oznaczała jeszcze większe uzależnienie RFN od rosyjskiego gazu ziemnego i rosyjskiego węgla kamiennego.

Niemcy są jednym z tych krajów Unii, które najmocniej uzależniły się od dostaw surowców energetycznych z Rosji. Co w przypadku tak potężnej gospodarki jest dużo istotniejsze niż nawet większa (procentowo) zależność w przypadku choćby Węgier czy Bułgarii.

Czytaj także: Niemcy w temacie energii popełnili poważne błędy. Po ataku Rosji na Ukrainę lepiej je widać [KOMENTARZ]

Konsekwencje uzależnienia od rosyjskich surowców

W ostatnich dniach szczególnie dobrze widać, jak poważne są konsekwencje uzależnienia RFN od rosyjskich surowców. I że dotyczą one nie tylko Niemiec.

Zaraz po rosyjskiej inwazji na Ukrainę szefowa niemieckiego MSZ i członkini niemieckich Zielonych, Annalena Baerbock powiedziała w wywiadzie telewizyjnym że jest przeciwna wykluczeniu Rosji z systemu rozliczeń międzybankowych SWIFT, bo może to zaszkodzić dostawom energii do Niemiec. Przypomniała, że połowa węgla kamiennego importowanego do RFN pochodzi z Rosji. Zaznaczyła także: „jeśli nie będziemy mieli tego węgla, elektrownie węglowe w Niemczech nie będą w stanie pracować”.

Jest jasne, że problem zależności od rosyjskiego węgla kamiennego w ogóle by nie istniał gdyby nie pozbyto się energetyki jądrowej. Tylko te reaktory, które zostały wyłączone krótko po awarii w Fukushimie (o łącznej mocy aż 8.5 GW) pozwoliłyby Niemcom zrezygnować ze wszystkich bloków energetycznych spalających węgiel kamienny. I jeszcze z części tych spalających węgiel brunatny.

(Uran na paliwo do niemieckich reaktorów pochodzi przede wszystkim z Kanady i Australii.)

Oczywiście problemem nie jest tylko węgiel. Parę dni temu kanclerz Olaf Scholz (SPD) powiedział „nie” wstrzymaniu importu rosyjskiego gazu ziemnego i ropy naftowej. W tym samym tonie wypowiedział się też minister gospodarki Robert Habeck (Zieloni).

Krótko mówiąc, po wielu dniach zbrodni wojennych dokonywanych przez rosyjską armię w Ukrainie politycy rządzący dziś w RFN wciąż są przeciwni wprowadzeniu sankcji, które szczególnie zabolałyby Rosję.

Czytaj również: „Czas skończyć z karmieniem bandytów pieniędzmi”. Koalicja Klimatyczna apeluje do rządu ws. importu z Rosji

Od wielu lat reżim Putina zarabia miliony euro dziennie na sprzedawanych Niemcom surowcach energetycznych.

Gdyby po awarii elektrowni Fukushima Daiichi Merkel nie zmieniła zdania co do przyszłości energetyki jądrowej w RFN, to przez ostatnią dekadę Rosjanie dostaliby od Niemców dużo mniej pieniędzy. I o tyle mniej środków mieliby do wydania na broń. Broń, za pomocą której barbarzyńska armia Federacji Rosyjskiej morduje dziś na Ukrainie bezbronnych ludzi.

Podziel się: