Polacy pracują ciężej niż większość innych europejskich narodów. Sytuacja się jednak zmienia – głównie za sprawą pokolenia Z. Postmillenialsi chcą pracować mniej, a niektórzy z nich marzą nawet o likwidacji pracy jako takiej.
W mediach społecznościowych krąży mapka, z której wynika, że Polacy są drugim najbardziej zapracowanym narodem w Europie. W miejscu zatrudnienia spędzamy więcej czasu niż Rosjanie i ustępujemy pod tym względem jedynie – co ciekawe, zważywszy na stereotypy – Grekom. Na dole zestawienia znaleźli się Norwegowie i – kolejne zaskoczenie – Niemcy. Dane pochodzą z publikacji „The Next Generation of the Penn World Table (2019)” analizującej metodyki pomiarów realnego PKB.
Tekst jest częścią naszego nowego cyklu „Żyć wolniej”, w którym przyglądamy się idei „slow life”, polskiej kulturze pracy, alternatywnym formom edukacji i spędzania wolnego czasu. Pokazujemy miejsca, które opierają się tradycyjnym procesom, rozmawiamy z ekspertami i ludźmi, którzy postanowili zwolnić i iść wbrew głównemu nurtowi. Wszystkie teksty będzie można znaleźć pod TYM LINKIEM. Cykl we współpracy z Fundacją Better Future.
Źródło: Facebook / Simon shows you maps
Inne źródła również potwierdzają, że Polacy nie należą do leserów. Według danych OECD zajmujemy pierwsze miejsce, na równi z Portugalczykami, pod względem liczby godzin przepracowanych dla pracodawcy. Jeśli uwzględnić wszystkie formy zatrudnienia, przebijamy Portugalię i ustępujemy jedynie Grecji.
Z jednej strony pracowitość to wartościowa cecha. Z drugiej trudno nie dostrzec prostej korelacji, którą dobrze wizualizuje powyższa mapka: w krajach uboższych pracuje się więcej, w krajach bogatszych – mniej. Przyczyny tej zależności są złożone. Wynikają m.in. ze zakumulowanego kapitału, technologicznego know-how, wpływów gospodarczych i politycznych, ale również mentalności.
Ta w ostatnim czasie zmieniają się diametralnie – nie tylko w skali kraju czy kontynentu, ale całego świata zachodniego. Na rynku pracy rozgaszcza się pokolenie Z, które do obowiązków zawodowych ma zupełnie inny stosunek niż ich poprzednicy – a pracodawcy coraz bardziej muszą się z nim liczyć.
Roszczeniowi i kreatywni
Na temat zetek napisano już sporo. Również w kontekście ich podejścia do pracy i związanej z nim frustracji pracodawców. Postmillenialsom zarzuca się roszczeniowość, wygodnictwo i niski poziom odpowiedzialności zawodowej. Bardziej przychylni zetkom doceniają ich kreatywność, spontaniczność, bezpośredniość i pomysłowość w rozwiązywaniu problemów. W sytuacjach, w których pracownicy starszej daty wolą przemilczeć sprawę lub podkulić ogon, przedstawiciele „pokolenia internetowego” są bardziej skłonni do zadawania pytań, dzielenia się opiniami lub proszenia o pomoc.
– Kiedy przekazałam jednemu z członków mojego zespołu z pokolenia Z informację zwrotną, powiedział: „Doceniam, ale czy mogłabyś mi pokazać, co miałaś na myśli lub usiąść ze mną i przeanalizować to ze mną?”. Dzięki temu wiem, że potrzebują więcej pomocy w zrozumieniu czegoś – mówi Hannah Tooker, wiceprezes agencji marketingowej LaneTerralever, w rozmowie serwisem BusinessInsider.
Dodaje też, że zetki potrafią się szybko uczyć i wykazują się inicjatywą. Jeśli nie znają rozwiązania problemu, często bez trudu znajdą go w internecie. Mają też mówić i dzielić się pomysłami, gdy nie są pytani o zdanie, co niekoniecznie wychodziło przedstawicielom poprzednich pokoleń przyzwyczajonych do ścisłej hierarchii w miejscu pracy.
Podobnie jak w każdej kohorcie demograficznej, również wśród zetek poszczególne „egzemplarze” różnią się od siebie znacząco. Jednak zmiana stosunku do pracy jest wyraźną tendencją pokoleniową. Problem w tym, że w gronie postmillenialsów przybywa osób, które nie chcą pracować w ogóle.
Antiwork: po co w ogóle się wysilać?
Pomysły spod znaku „a może by rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady” nie są niczym nowym. Podobne tęsknoty wyraża włoskie powiedzenie dolce far niente czy idea slow life, nieco rozdmuchana w ostatnich czasach na użytek marketingu i sprzedaży. W każdym przypadku kluczowe założenie jest jednak takie samo: nie ma sensu się przepracowywać.
Zetki są być może pierwszym pokoleniem, przynajmniej nad Wisłą, którym nie trzeba tego tłumaczyć. Do niedawna slowlife’owe koncepcje były raczej luksusem zarezerwowanym dla mieszkańców bogatego Zachodu, osób lepiej sytuowanych czy dobrze prosperujących przedstawicieli wolnych zawodów. Obecnie, gdy coraz więcej osób funkcjonuje na „frilansie” (samozatrudnienie) i marzy o zarabianiu przez Tiktoka lub na „crypto” (kryptowaluty), upodobanie do pracy w tradycyjnym tego słowa rozumieniu zdaje się zanikać.
Takim postawom sprzyja też świadomość gigantycznych i wciąż rosnących nierówności społecznych. Według raportu Credit Suisse w 2017 r. 1 proc. najbogatszych osób na świecie posiadało 50,1 proc. światowego majątku. W dodatku ta proporcja nieustannie zwiększa się na korzyść krezusów. W efekcie wiele osób jest zwyczajnie przekonanych, że pracuje na cudzy rachunek i nigdy nie przebije szklanego sufitu. Oliwy do ognia dolała pandemia, która uderzyła w rynek pracy, a jednocześnie przyspieszyła transfer kapitału z rąk małych i średnich do najbogatszych.
To właśnie wtedy na forum Reddit, anglojęzycznym odpowiedniku Wykopu, gwałtownie rozrosła się grupa skupiona wokół wątku (tzw. subreddit) – antiwork. Jej myśl przewodnia brzmi: bezrobocie dla wszystkich, nie tylko dla bogatych. Zgodnie z opisem przeznaczona jest ona dla osób wspierających ideę likwidacji pracy i chcących cieszyć się życiem w wolności od obowiązków zawodowych. Podobne tęsknoty, w skrajnie lewicowej i antykapitalistycznej oprawie, wyraża fan page Anti-Work Polska, promujący antypracowe idee na gruncie lokalnym. W tym przypadku liczba followersów jest znacznie mniejsza, ale zainteresowanych zapewne będzie przybywać.
Quiet quitting: antiwork na pół gwizdka
Idee spod znaku antiwork wydają się utopijnie, a przynajmniej mogły się takimi wydawać do niedawna. Nadzieje na ich – choćby częściowe – urzeczywistnienie budzi przyspieszająca automatyzacja i programy z zakresu gwarantowanego dochodu podstawowego. W praktyce sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Wiąże się z kolosalnymi wyzwaniami dotyczącymi dostępu do surowców, efektywnej redystrybucji dochodu czy praw własności, w tym intelektualnej.
Tymczasem popularność zdobywa rozwiązanie pośrednie. Jednym z ostatnich trendów na rynku zatrudnienia jest tzw. quiet quitting. To zjawisko przypominające odwrotność strajku włoskiego i polegające na wykonywaniu obowiązków zawodowych z minimalnym zaangażowaniem. Poruszanie się po linii najmniejszego oporu nie sprzyja budowaniu kariery zawodowej, ale wielu postmillenialsów świadomie rezygnuje z takiej ścieżki rozwoju. Zamiast wykonywania stachanowskich norm, wolą poprzestać na zapewnieniu sobie środków do w miarę komfortowej egzystencji i zwyczajnie korzystać z życia.
O ile boomerzy nie znali pojęcia life-work balance, iksy dopiero się go uczyły, a millenialsi zaczęli wprowadzać je w praktykę, o tyle zetki zdecydowanie przechylają szalę na korzyść życia.
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Grand Warszawski