Widać w regionie skutki działania Bogdanki?
W samym PPN – nie. Ale jeśli ktoś chce się przekonać, jak wyglądają szkody górnicze, powinien przejechać się w okolice Bogdanki. Budynki pękają, ludzie tracą pola, pojawiają się zapadliska.
I władze lokalne chcą pozwolić, żeby szkody górnicze były jeszcze większe?
Kiedy podejmowaliśmy w 2018 roku stanowisko rady naukowej PPN w sprawie kopalni, pod naszą negatywną oceną nie podpisało się trzech członków – wójt Urszulina, wójt gminy Hańsk i ówczesny zastępca starosty włodawskiego. Widać, po jakiej stronie jest samorząd. Zresztą główny geolog, kiedy wydaje koncesję poszukiwawczą, konsultuje się z władzami samorządowymi. Wszyscy wójtowie się na nią zgodzili.
Bo kopalnia to praca, pieniądze i rozwój gminy.
Ludzi się mamieni faktem, że ma tam być 1500 czy 1800 miejsc pracy. Nie mówi się już o setkach rolników, którzy stracą swoje ziemie w wyniku osiadania gruntów przez szkody górnicze. Mieszkańcy patrzą na Bogdankę, widzą tam pięć tysięcy zatrudnionych i myślą: „u nas będzie tak samo! Będą pieniądze!”. Ale jakoś nie wspomina się o tym, że ta firma ma obcy kapitał, więc zarobi ktoś z zagranicy, ma wywozić ten węgiel do Niemiec, a nam w Polsce zostaną tylko szkody górnicze. Zawsze w debatach pojawia się pytanie: „A co nam dadzą ekolodzy? Ile miejsc pracy? Co będziemy mieć z tego Parku?”. A można mieć wiele. Wiem, że nie jesteśmy największym centrum turystycznym, ale mimo wszystko coraz więcej osób tutaj przyjeżdża. W 2017 roku sprzedano 49 tysięcy biletów na ścieżki dydaktyczne. Pod koniec października 2019 było ich już 118 tysięcy. Ogromny przyrost! Przecież ci turyści gdzieś muszą spać, coś jeść, gdzieś kupować. Gdyby władze lokalne wsparły rozwój turystyczny, ludzie mieliby pracę.
Gdybyśmy wspólnie ustalili sposób, jak zatrzymać ludzi na kilka dni w okolicy PPN, to byłby rozwój dla lokalnych samorządów przez dziesiątki lat. Węgiel będzie wydobywany przez 10, może 15 lat, a potem australijska firma wycofa się stąd i zostanie tylko zdegradowany teren.
Zapytałam wójta Hańska, dlaczego głosuje za kopalnią. Odpowiedział, że poza rozwojem gospodarczym, chodzi też o prestiż gminy.
W całą tą sprawę zaangażowano ogromne środki PR-owe, żeby pokazać ludziom, że ekologów nie warto słuchać, bo to pieniacze, ciągle z czegoś niezadowoleni. Będący przeciwnikami prestiżu. A przecież będzie się żyło lepiej, gmina będzie bogata i zaludniona. W 2017 roku w Urszulinie zorganizowano Barbórkę – dla kopalni, której jeszcze nie ma! Dla górników, którzy jeszcze nie pracują! Impreza odbywała się 200 metrów od dyrekcji PPN. Pojawił się nawet, najprawdopodobniej niczego nie świadom ksiądz biskup i poświęcił kopalnię. Ktoś doskonale wie, jak przekonać lokalną społeczność.
Mieszkańcy dają się przekonać?
Nie wszyscy, niektórzy się angażują w działania przeciwko kopalni. Na samym początku, kiedy ta sprawa wyszła na jaw, napisaliśmy petycję do ministerstwa środowiska. Podpisało się ponad 800 osób – połowa z tego to byli mieszkańcy. Minister jednak ją odrzucił z jakiś błahych powodów formalnych i nic więcej się nie stało. Potem Towarzystwo dla Natury i Człowieka zorganizowało petycję internetową do władz samorządowych. Podpisało się 6 tysięcy osób. I nic. Napisaliśmy też jako mieszkańcy pismo do UNESCO, wysłaliśmy pismo w kwietniu i do dziś nie ma odpowiedzi. Lokalne media są też mocno podzielone. W mniejszości są niestety ci dziennikarze z Lubelszczyzny, który opowiadaliby się za przyrodą.
Pana ta walka już nie męczy? Nie ma pan czasami ochoty rzucić tym wszystkim i uciec w Bieszczady?
Żona mi mówi, żebym zostawił tę sprawę, bo to też wpływa na nasze życie rodzinne. Ale jak odpuszczę, to co? Kopalnia powstanie, a ja będę patrzył bezczynnie na niszczenie przyrody? Chyba bym nie potrafił A czy nie chcę uciec? Nie chcę i nie mogę. To jest mój kawałek ziemi, tu się urodziłem, dorastałem i założyłem rodzinę. Nigdy jednak nie sądziłem, że idea ochrony przyrody, którą wpajano mi na studiach, będzie obracana przeciwko mnie. Że przez ochronę przyrody policja będzie mi przeszukiwać dom, a potem wzywać na przesłuchania.
Jak to?
Jest 2018 , prawie święta Bożego Narodzenia. Żona mnie budzi o 6 rano i mówi: wstawaj, bo policja przyjechała, chcą od ciebie dokumenty. Nigdy wcześniej nie przeżywałem przeszukiwania w domu, byłem w szoku. Policjanci, na szczęście w cywilnych ubraniach, więc moje dzieci nawet na nich nie zwróciły uwagi, zabrali mi dokumenty i komputery. Potem miałem przeszukiwanie mojego pokoju na Uczelni, w obecności rektora. Byłem później wzywany na przesłuchania, nigdy w konkretnej sprawie. Wypytują na około, czasami o rzeczy, które mówiłem tylko przez telefon. Czuję się jak na celowniku, a przecież nie jestem żadnym przestępcą. Czy jest to związane z kopalnią? Nigdy nikt mi tego nie powiedział wprost. Ale jakoś to się dziwnie logicznie układa.
Myśli pan, że mimo wszystko jest jakiś sposób, żeby chronić przyrodę? Jak naprawić świat?
To jest kwestia ludzi i ich mądrości. Jeśli nie będą patrzeć nie tylko przez własne interesy, ale przez dobro wspólne, mamy szansę na uratowanie świata.
Zdaję sobie sprawę, że to jest utopijne myślenie, bo światem rządzą pieniądze, a przyroda w konfrontacji z nimi nie ma szans. Może gdyby organizować kampanie z zaangażowaniem wielkich autorytetów – ale naprawdę znanych, szanowanych i podziwianych – ludzie by się przekonali o wartości środowiska przyrodniczego. Jestem niestety pesymistą w tej sprawie, ale chcę wierzyć, że uda się ochronić choć część naszej przyrody.
Prof. Grzegorz Grzywaczewski
Pracuje w Katedrze Zoologii i Ekologii Zwierząt na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. Jest członkiem rady naukowej Poleskiego Parku Narodowego.