Jak gorąco to za gorąco? Dlaczego matki tracą mózg przez dzieci? Jak to możliwe, że jajka nie pękają, gdy na nich staniemy? Czy dodanie soli przyspiesza gotowanie albo jak zrobić idealny dżem? W końcu czy to prawda, że zupa gotowana podczas burzy skwaśnieje? Na te i wiele innych pytań odpowiada dr hab. inż. Katarzyna Siuzdak, prof. Instytutu Maszyn Przepływowych PAN w Gdańsku, a jej popularnonaukowe filmy trafiają już do tysięcy odbiorców. Wszystko zaczęło się od prostych postów, a dziś dołączyła także druga naukowczyni – dr hab. Katarzyna Grochowska z IMP PAN. Za swoją pracę na rzecz popularyzowania nauki regularnie dostają nagrody, a na co dzień udowadniają, że media społecznościowe mogą być wolne od hejtu i służyć do walki z dezinformacją.
Dziś na samym Instagramie profil Science Mission ma ponad 120 tys. obserwatorów. Na Tik-Toku kolejne 45 tys. Jego twórczynie koncentrują się na uniwersalnych przykładach z życia codziennego: jak nie przypalić potrawy, dlaczego rzodkiewka jest gorzka, jak pielęgnować rośliny i projektować proste zabawy oraz atrakcyjne wizualnie doświadczenia.
Media społecznościowe mogą też uczyć
Jak stworzyć profil, który jest odpowiedni i atrakcyjny właściwie dla każdej grupy wiekowej?
Nie dzielimy natury na pojedyncze dyscypliny. Matematyka, fizyka i chemia są wszędzie. Pozwalają nam wyjaśniać różne zjawiska. U nas w domu i ogrodzie dzieje się tyle, że można dynamicznie coś pokazać i wcale nie jest do tego potrzebne profesjonalne studio.
Wraz z moją przyjaciółką, która jest świetna jako operatorka kamery i też merytorycznie, pozostajemy sobą. Ja nie będę tam tańczyć, śpiewać ani się rozbierać. Nie trzeba na siłę dokładać kontrowersji, żeby dzielić się swoją wiedzą i przyciągać uwagę. Chodzi to, żeby nauczyć się mówić prosto i zrozumiale aby trafiać do odbiorców. Jak swego czasu powiedział Einstein: jeśli nie potrafisz tego wytłumaczyć swojej babci, to znaczy, że Ty też tego nie rozumiesz. Czasem zdarzają się trudne nazwy związków czy reakcji, ale ważne, żeby ta popularno-naukowa historia była lekka i z humorem. To wtedy o wiele bardziej trafia do ludzi.
Bardzo ważne jest dla nas przekazywanie sprawdzonych informacji, a nie na zasadzie „tak mi się wydaje”. Staramy się pokazywać, że nauka jest wszędzie: od kuchennej szuflady po wycieraczki do samochodu.
Dzięki temu można zbudować sporą rzeszę obserwatorów?
Ten wzrost oczywiście zależy nie tylko od naszego pomysłu czy pracy włożonej w jego realizację, ale też od algorytmu Instagrama. Za trendami trzeba nadążyć. Teraz są w modzie bardziej rolki, niż posty. Jak mocno i długo przykujemy tę uwagę, to wpływamy na to, jak te treści się niosą, co jeśli chodzi o promowanie nauk ścisłych nie jest wcale takie łatwe. Trzeba znaleźć jakiś sposób na to jak zagadnienia, które raczej nie należą do ulubionych w szkole, ciekawie pokazać.
Przestrzeń bez wyśmiewania i wytykania niewiedzy
Algorytmy sprzyjają treściom z konkretnym przekazem, które nie szokują i skłócają ze sobą odbiorców?
Algorytmy sprzyjają zaangażowaniu. Jeżeli mamy zbudowaną społeczność, której się to podoba i chce się tym dzielić dalej, to znaczy, że idziemy w dobrą stronę. Nawet jeśli algorytm się zmieni, to ja wiem, że jak przygotuję ciekawą rolkę np. o rzodkiewkach, czy robieniu dżemu z truskawek, to potrafi to wygenerować więcej wyświetleń niż jakaś reklama kolejnego magicznego środka na poprawę zdrowia.
Kontakt z odbiorcami to nie jest tylko udostępnienie samego filmiku, ale też odpowiedzi na komentarze i prywatne wiadomości. Staramy się odpowiadać na pytania, nikogo nie wyśmiewając, nawet, jeśli pytanie może wydawać się proste albo dla kogoś głupie. Właśnie tak się buduje zaufanie tej społeczności, co sprawia, że obserwujący wiedzą, że mogą dopytywać o różne rzeczy i dostaną merytoryczną odpowiedź, a nie wytykanie niewiedzy.
Uwaga na life-hacki mijające się z prawdą
Profil Sciencie Mission jest też swego rodzaju walką z pseudonauką?
Zdecydowanie. Szczególnie w okresie pandemii i szczepień, zmian klimatu, pojawiających się magicznych środków na różne choroby, tzn. life-hacków, które mijają się z prawdą. Do tego jeszcze przyszedł czas wojny w Ukrainie, gdy znowu uaktywniły się te same ruchy odpowiedzialne za podejście antyszczepionkowe. Niektóre fejkowe informacje pojawiają się sezonowo. Latem – żeby nie smarować się kremami z filtrem lub nie używać okularów przeciwsłonecznych, bo według niektórych: „Słońce było od zawsze i ludzie jakoś żyli”.
To podobnie jak z paleniem węglem. Jako SmogLab często słyszymy i czytamy narrację: „od zawsze paliło się w piecach a moi dziadkowie dożyli setki. Smog to wymysł”.
Można powiedzieć, że co sezon pojawiają się flagowe informacje, że czegoś się nie powinno robić, bo kiedyś tego nie było i jakoś wszyscy sobie z tym radzili. Można powiedzieć, że kiedyś nie było leków, medycyny, rozwiniętej nauki. Ale niestety, wtedy ludzie żyli maksimum 30-40 lat. Nie wiedziano nawet, jaka choroba była przyczyną śmierci i jak ważna jest profilaktyka.
Zamiast rad babci rady świata nauki
Przekazywana przez Panią wiedza może też otworzyć oczy na powielane z pokolenia na pokolenie mity czy szkodliwe trendy.
Jest dużo tzw. dobrych rad. W przeszłości starsze, doświadczone osoby były uznawane za skarbnice wiedzy. Teraz to się zmieniło. Mamy Internet, nieograniczony dostęp do wielu źródeł, ale trzeba z nich umieć korzystać. Jesteśmy wręcz zalewani ogromem informacji. Jednak mając nawet sztuczną inteligencję, nie możemy ślepo podążać za wszystkim, co usłyszymy, przeczytamy. Powinniśmy to umieć weryfikować. Dlatego chcemy nauczyć krytycznego podejścia do tych treści.
Chociażby w Indiach są wierzenia, że kiedy kobieta ma miesiączkę, to nie może gotować, bo zanieczyści potrawę. U nas też dalej dobrze mają się przesądy – pomijając już liczbę 13 i czarnego kota. Np. podczas karmienia [piersią] nie jedz tego, bo ktoś kiedyś coś powiedział. Albo wygłosiła to influencerka, która nie jest medykiem (ale ma odpowiednio wysoką liczbę followersów), tylko coś jej się wydaje i najważniejsze, że jej pomogło.
Ludzie ślepo w to wierzą?
Niestety tak. Bardzo często wyznacznikiem czyichś kompetencji i wiedzy jest właśnie liczba odbiorców czy ilość serduszek. Trzeba zwracać uwagę na to, że ilość followersów to nie jest to samo co wykształcenie i doświadczenie. Tak to jest w świecie internetowym, że często atencję zyskuje ten, który może niekoniecznie ma wiedzę i kompetencje, ale kto głosi bardzo proste sposoby na rozwiązanie złożonych problemów lub postawi diagnozę na podstawie zdjęcia.
Media społecznościowe prezentują też niebezpieczne rozrywki
A jednak profil Science Mission zyskał dużą uwagę i otrzymał już kilka nagród.
W 2023 r. na Śląskim Festiwalu Nauki otrzymałyśmy nagrodę Pop Science w kategorii Blog/Strona internetowa. Była też nagroda PAP, czyli wyróżnienie w kategorii Popularyzator Nauki 2023. Wyróżnieniem jest też dla nas fakt, że nasz profil jest rozpoznawalny w środowisku akademickim. Zgłaszają się do nas wydawnictwa, żeby promować naukowe i popularnonaukowe książki. Widzą, że osoby, które bardzo aktywnie działają naukowo i do tego popularyzują wiedzę, mogą też być takimi pozytywnymi influencerami i np. zachęcić do czytania. To też jest dla nas uznanie działalności.
Nie ma tu miejsca na hejt
Jak udało się stworzyć profil właściwie wolny od hejtu? Nie widać tam komentarzy uderzających w Panie, sposób przekazu czy wiedzę, którą się dzielicie.
To były raczej pojedyncze rzeczy. Kiedyś ktoś mi napisał, że mam za duży nos (śmiech). Później to udostępniłam i było tak, że obserwujący się „rzucili” na tę osobę, żeby sobie darować ocenianie po wyglądzie. Ale raczej tak nie robię, bo sama staram się na siłę nie krytykować postępowania innych. Jeśli ktoś udostępnia materiał, w którymś źle coś wytłumaczył, to nie pokazuję nazwy tego profilu, a tylko wycinek. Pamiętam, że kiedyś ktoś reklamował zabawę: „świecąca mandarynka”. Polegała na tym, że wkładano do mandarynki sztuczne ognie i ona potem świeciła. Ktoś pochwalił się w relacji, że później tę mandarynkę zjadł. A tam cała tablica Mendelejewa.
Więc ja też zrobiłam rolkę umieszczając tę informację, że ktoś się chwalił zjedzeniem tej mandarynki. A ktoś inny pokazywał w relacji, jak dzieci nachylały się nad mandarynką i oglądały z bliska to zjawisko. Wtedy pokazując eksperyment tłumaczyłam, że te metale ciężkie przenikają do owocu i może dojść do zatrucia. Do tego lecą iskry, które – gdy ktoś zbyt blisko się nachyli – mogą uszkodzić wzrok. Wytłumaczyłam, dlaczego nie powinno się tak robić, ale nie podałam nazwy tego profilu. Jeżeli samemu nie wytyka się w negatywny sposób cudzych błędów, to wydaje mi się, że [hejt] nie wraca. Jeśli zaś mamy do czynienia z hejtem i biernie go obserwujemy, nie reagujemy, to on niesie się dalej i rozlewa.
Pozytywna popularyzacja
Czy gdyby popularyzowanie nauki w takiej formie rozrosło się na większą skalę, mogłoby to spowodować zmianę społecznej świadomości i wiedzy?
Pewnie Pani kojarzy profile: dr Adama Mirka, dr Asi Wojsiat, czy Doktora z Tik-Toka czyli dr Konrada Skotnickiego, które świetnie też promują wiedzę w social mediach. To są przykłady osób, których popularność cały czas rośnie. Dodatkowo piszą książki, mają własne programy telewizyjne. Te profile też są zbudowane na bardzo pozytywnej popularyzacji. Nie ma tam wyśmiewania się z niewiedzy, a raczej dzielenie się swoją wiedzą. Takiego profilu wcale nie prowadzi się łatwo, bo nie dość, że chce się przekazać wiedzę w jak najbardziej skondensowanej formie, to jeszcze to musi dobrze, estetycznie wyglądać i przykuwać uwagę. Wręcz z roku na rok jest coraz trudniej, bo pojawia się coraz więcej opcji na Instagramie, ten algorytm jest zmienny i prawda jest taka, że każdy musi być na swój sposób oryginalny by zwrócić uwagę na swoje treści. To jak z książką, której nie tylko ważna jest treść, ale i okładka.
Zaangażowanie odbiorców a media społecznościowe
Czy chciałaby Pani zwrócić uwagę odbiorców na jakąś kwestię związaną z dzisiejszymi twórcami internetowymi?
Na pewno, żeby angażowali się w popularyzację nauki lub wsparcie takich osób. Jeżeli chcemy, żeby zamiast fakenewsów pojawiało się więcej prawdziwych treści, udostępniajmy te merytoryczne rolki, zostawiajmy pod nimi reakcję lub komentarz. Zaangażowanie odbiorców jest też bardzo ważne w tym świecie mediów społecznościowych. Jeśli obserwatorzy chcą mieć realny wpływ na to, co się niesie i jest promowane w Internecie, niech też reagują, gdy spotykają się z szerzeniem nieprawdziwych informacji i starają się wspierać twórców, którzy dzielą się swoja wiedzą, wyjaśniają.
Co szczególnie napawa Panią dumą, gdy myśli Pani o Science Mission?
Cieszę się, że skrócił się dystans między naukowcem a codziennym odbiorcą. Mówię do odbiorców „cześć”, występuję w jakimś T-shircie czy bluzie, czyli tak jak chodzę normalnie ubrana, a nie ubieram się jak na specjalne okazje, np. zebranie jakiejś komisji. Udało się utrzymać bezpośredni kontakt z odbiorcami, którzy nie boją się skomentować czy napisać i o coś zapytać. Rzeczywiście, jestem prof. dr hab. inż. i szefową grupy, ale w mediach społecznościowych jestem po prostu Kasią, która stara się pokazać, że ta czasem nielubiana fizyka czy chemia przydaje się na co dzień.