Kiedy rozmawia się z Marcinem Weksejem ze Szczecinka to tym, co najmocniej uderza, jest głęboka frustracja spowodowana tym, jak od lat w jego mieście działa państwo. Ta nie może dziwić, kiedy słyszy się o ginących dokumentach, braku reakcji polityków oraz mediów na doniesienia o nieprawidłowościach, teoretycznych kontrolach WIOŚ oraz burmistrzu miasta, który pytany o stan powietrza, obwinia Kaliningrad. Państwo polskie jest bowiem w Szczecinku bardzo teoretyczne.
Co dzieje się w mieście takim jak Szczecinek, kiedy ktoś zaczyna upominać się o środowisko?
Wszyscy udają, że nic się nie dzieje. Nikt nie widzi problemu. Ja mam o tyle łatwiej, że jestem z wykształcenia biologiem, zajmowałem się ochroną wód. Są to bliskie mi sprawy. Zaczęło się zresztą od wód, bo Szczecinek jest specyficznym miastem, które według włodarzy jest „skazane na turystykę”. Zgadzam się z tym, że jest to miasto skazane, ale nie wiem, czy akurat na turystykę.
Dlaczego?
Bo jest raczej skazany na takich włodarzy jacy są i układy. Zrozumiałem to, gdy zacząłem zajmować się sprawami środowiska i powietrza. Moi rodzice mieszkają w bliskiej odległości od tego zakładu. To może 700 metrów. Kiedy przyjeżdżałem do nich i szedłem na rower, nie mogłem oddychać. To zaczęło wkurzać. A nie można było także na przykład otworzyć okna w nocy. Zainteresowałem się tym. Trafiłem do organizacji Terra, która działała w temacie. To z czym się wtedy spotkałem, zaczęło mi otwierać oczy. W międzyczasie zadziało się i tak, że moja mama zaczęła chorować na płuca. Miała zwłóknienie płuc i widziałem jak szybko postępowała choroba, jak odchodziła. Nie żyje już sześć lat. To był czynnik, który przeważył szalę zdecydowania.
Co zrobiłeś?
Odszedłem z korporacji i zacząłem się tym interesować. Oczywiście znałem wcześniej lokalnych włodarzy, polityków, burmistrzów i wiedziałem, co sobą reprezentują. Ale nie sądziłem, że to aż tak przekracza granice absurdu. Tymczasem Szczecinek to jest środowisko montypythonowskie…
Przykład.
Podam taką sytuację. Pewnego razu na jeziorze, które znajduje się u nas w obrębie miasta, ktoś zauważył na tafli zamarzniętego jeziora brunatny pył. Informacja poszła do Centrum Zarządzania Kryzysowego w Urzędzie Miasta. Odpowiedź była iście pythonowska. Otóż, wyobraź sobie, powiedziano, że to pylenie olszy czarnej. To jest typowy przykład na to, jak w 40-tysięcznym mieście interpretuje się fakty. A robi się to tak, bo do kretynizmu nie można się odnieść. Jak się do tego odniesiesz? Wyślę ci kilka filmików z rady miasta, bo tam są takie rzeczy, że Monty Python wysiada.
Chętnie.
Ale to nie wszystko. Bo widzisz w Szczecinku urzędnicy kilka lat temu zdecydowali sobie, że nie będą odpowiadać na niektóre głupie pytania. Kwalifikują sobie więc, które są mądre, a które głupie.
Pani Jola pisze: nie
Podobno nie ma głupich pytań.
Nie w Szczecinku. I podam ci przykład. Zapytałem, dlaczego w programie ochrony powietrza, który zrobiono kilka lat temu, w ogóle nie uwzględniono zakładu, o którym mówiliśmy. Były domy, były samochody, a zakładu, który ma mnóstwo kominów nie było. Nie odpowiedziano mi, chociaż zrobiłem to w trybie dostępu do informacji publicznej. Burmistrz powiedział, że to jest głupie pytanie i on nie ma obowiązku na nie odpowiadać. Co gorsza taka osoba nikomu nie podlega i nie da się niż zrobić. To powoduje, że nie ma z tymi ludźmi żadnego dialogu.
Potrafią po prostu zignorować człowieka?
Tak. Wiedzą, że włos z głowy im nie spadnie. Ja jestem w mieście postrzegany jako zadymiarz. Osoba, która sama nie wie, czego chce, bo piszę na różnych forach. Polecam na przykład taką stronę o Szczecinku, która się nazywa „miasto z wizją”. Tam są takie wizje…
Zobaczę. Dlaczego cię tak postrzegają?
Zadaję pytania. Pomyśl na przykład o takiej sytuacji. Pożar w zakładzie. Ludzie robią zdjęcia, filmiki. Chmura dymu leci na sąsiednie wioski. Dzwonię do urzędu miasta, do starostwa, do WIOŚ. Nikt nie reaguje. Dzwonię więc do Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Warszawie. W tym kobieta godzinę po wypadku odbiera telefon i mówi: tam nic takiego się nie stało. Pytam: a skąd pani wie, tarota pani sobie postawiła? I wyobraź sobie, że po czymś takim nic nie jest sprawdzane, nie są pobierane próbki, które pozwoliłyby wykazać, co tam się stało. Przyjeżdża pani Jola, zawsze ta sama, i pyta pracownika Kronospanu: Co tam się stało? Nic takiego, odpowiada pracownik. Pani Jola pisze: nic takiego. Czy było zagrożenie dla ludzi, pyta. Pracownik mówi: nie.
Pani Jola pisze: nie?
Tak się odbywa kontrola WIOŚ. Mam te protokoły. Kobieta robi na przykład zdjęcia telefonem komórkowym instalacji, która ma 40 metrów i zamieszcza to w raporcie. To jest nic nie warte. Ja po tej sytuacji napisałem do GIOŚ do centrali, że to jest oburzające. GIOŚ napisał do szefa WIOŚ. Też ciekawa postać. I pan odpowiedział, że wszystko zostało zrobione jak należy. Inną sprawą jest to, że oni mają narzędzia i mogą to badać, ale nie robią tego. Dlaczego?
W takiej sytuacji była jakaś kontrola z centrali?
Nie.
Czyli zgłaszasz problem w WIOŚ do centrali. Centrala dzwoni do WIOŚ i pyta, czy jest problem. Oni odpowiadają, że skąd, a GIOŚ na podstawie tego stwierdza, że wszystko gra?
Tak. Znowu oszołom? Znowu zadymiarz. Nigdy nikt nie pokusił się, by tutaj przyjechać z kontrolą.
Na razie rozmawiamy jednak o tym, jak problem jest ignorowany. A jaki jest problem?
Problem jest taki, że jak rano wychodzisz z domu i zakład dymi, to jedyne co możesz zrobić, to zadzwonić na telefon alarmowy, zgłosić to, że dymi i to nie ma żadnego skutku.
Ale czy wiadomo, czym ten zakład dymi?
Oczywiście, że tak. Aczkolwiek te rzeczy, które są mierzone, są jedną setną. Największym problemem w przypadku tego zakładu są węglowodory aromatyczne, a tych się nie mierzy. Jestem też w posiadaniu ekspertyzy, którą ci prześlę, bo kiedyś została założona sprawa przez siedmiu obywateli miasta przeciwko zakładowi. Oni ten proces wygrali. Chodziło o pylenie na ich gospodarstwa – związki, które znaleziono w pyle miały związek z Kronospanem. Był prawomocny wyrok. Zakład go nie wykonał. I tutaj wkraczamy na kolejną rzecz. Koszalińskie i szczecinieckie sądy…
Nic się nie boją
No dobra. Ale mamy miasto powiatowe. Oprócz tego co w powiecie jest w tym kraju podobno jeszcze służba ochrony środowiska wojewódzka i ogólnokrajowa. Dlaczego człowiek z Warszawy miałby się przejmować lokalnym układem w Szczecinku? Moje doświadczenie prasowe jest takie, że jak przyjeżdża reporter z Warszawy lub Krakowa, to w takim miejscu może coś zdziałać. Nie boi się bonzów, a oni boją się uwagi centrali.
Nic się nie boją.
Nie ma uwagi, czy nie muszą się bać?
Uwaga centrali jest taka, że właściwie nic nie nakręcono na ten temat, bo nawet jak przyjeżdżały ekipy Polsatu lub TVN, to niekoniecznie cokolwiek z tego wynikało. Ekipa Polsatu była kiedyś w Szczecinku na przykład dwa dni, później pani zadzwoniła, że materiał się jednak nie ukaże. W telewizjach regionalnych to samo. Miała się tym zająć dziewczyna z Wyborczej. Też się nie zajęła. Podobno nie miała czasu.
Władze wojewódzkie?
Moim zdaniem największym problemem jest tutaj marszałek województwa zachodniopomorskiego. To jest taki młody facet „fit”, który zakłada obcisłe rzeczy, biega, uśmiecha się ładnie, bo ma pięknie zrobione zęby, świetnie wygląda w kamerze. I to jest facet, który zachowuje się jak wierny żołnierz.
Skąd wiesz?
Lubi dużo podpisywać. Jak były normy na formaldehyd i je przekraczali, to im je zwiększył. Kiedyś w Urzędzie Marszałkowskim była taka kobieta, która nie reagowała na żadne zgłoszenia. Nie było reakcji, odpowiedzi, nic. Ja pewnego razu zadzwoniłem do jej szefa i on mnie przeprosił. I dzwonię któregoś razu, a jej nie ma. Myślę, że może ją zwolnili, skoro była arogancka.
Awansowała?
Awansowała.
Wesołych Świąt
A jak ludzie na to reagują?
Różnie. Bardzo wiele osób pracuje w zakładzie, więc oni i ich rodziny nie mogą powiedzieć nic, bo to wiadomo czym skutkuje. Bardzo dużo jest też osób, które są w różnych spółkach zatrudnione przez obywatela X i one też nic nie mogą powiedzieć. To jest duży pracodawca. Dużo ludzi jest przeciwnych, ale Szczecinek jest typowym małym miastem i poziom świadomości jest niski. Młodzi wyjechali. Zostali starsi, którym jest to obojętne. Jesteśmy też społeczeństwem, które nie lubi się wychylać. Poza tym ja na przykład byłem kilka razy wzywany na policję w związku z wpisami na Facebooku, w których miałem oczerniać firmę. Przed świętami przychodzą pisma, że Wesołych Świąt, ale jak będziecie dalej coś robić, to następne mogą być inne.
Tak słucham i się zastanawiam, czy mi to raczej przypomina opis Sycylii z lat 80. ubiegłego wieku czy może jednak bardziej trzeci świat.
Poza tym jeżeli chodzi o Ministerstwo Środowiska to zauważyłem też taką rzecz, że ginęły pisma. Składałem. Nie było odpowiedzi. Szedłem i sprawdzałem na biurze podawczym, kto to pismo odebrał. Pukałem do urzędniczki, która była podpisana. A ona mówi, że nie ma. Brałem ją więc na dół i pytałem, czy to jej podpis. Tak, ale pisma nie ma. Czy to jej podpis? Tak, ale pisma nie ma.
I co jej zrobisz? Jak w „Misiu”.
Nie mamy pana płaszcza…
Być może to pismo szło od razu do niszczarki.
W kraju biurokratycznym to doskonała metoda, żeby zabić sprawę.
Najgorsze jest to, że młodzi ludzie zachowują się tak samo, co oznacza, że uczą się od najlepszych. Kiedyś zadałem dwa pytania młodej dziewczynie z Ministerstwa Środowiska. Po pięciu miesiącach zadzwoniłem, żeby zapytać o odpowiedzi. Powiedziała: nie odpowiem na nie i co mi pan zrobi? Im wyższe stanowiska, tym większa arogancja.
Jak prześlesz mi te pytania, to też je bardzo chętnie zadam.
Jasne. W dziale kontroli jest moja ulubienica. Nota bene dyrektor departamentu. Wysłanie do niej mejla nie ma na przykład żadnego sensu, bo wiadomo, że nie odpowie. Trzeba się upominać o odpowiedzi, a później dostaje się pisma skierowane do kogoś innego.
Dlaczego jest tak, jak jest?
Moim zdaniem jest tak dlatego, że nie ma żadnej odpowiedzialności urzędnika. Zwłaszcza, jak ma odpowiednie plecy, to taka osoba nie musi się zupełnie niczym przejmować. Nie musi robić nic. Musi tylko przyjść, przesiedzieć i się nie wychylać.
Słucham i sobie myślę, że rzeczywiście taki urzędnik musi się bardziej bać szefa niż odpowiedzialności służbowej lub karnej. Kiedy szef powie, że papier ma zniknąć, to nie powie na przykład, że tego nie zrobi, bo grozi mu odpowiedzialność. Grozi mu jedynie utrata pracy.
Były wiceminister środowiska to był dopiero fachowiec, który robił wszystko, by było tam tak, jak teraz jest. A wiesz co jest jeszcze ciekawe? Że na przykład kiedy przygotowywano Konstytucję Biznesu to w grupie roboczej pracującej nad przystosowaniem do BAT-ów sewilskich, to tworzyło ją dwóch przedstawicieli firm produkcyjnych i młody, przestraszony chłopak. Ja z nim korespondowałem. Bał się własnego cienia. A kiedy grupa wypracowała „kompromis”, to facet awansował do Sewilli. Ma tam pilnować interesu. Przyszedł w jego miejsce jeszcze młodszy chłopak.
W innych grupach roboczych tak nie było?
Były na przykład ciała naukowe. Oni się wiesz na przykład jak ognia boją prof. Adama Grochowalskiego z Krakowa. Kiedy proponowaliśmy spotkanie z nim przed zamontowaniem UTWS, to odmawiali. Mają swoją „wiedzę” i koncepcję tego wszystkiego. Jest to zamiatanie pod dywan, który jest już bardzo wysoko i niedługo może być widać wszystko co się pod nim znajduje.
Kaliningrad
Zamiatać można, dopóki nie zainteresuje się tym ktoś z zewnątrz. Zmiana może dokonać się na dwa sposoby. Tak jak w Mielcu, kiedy 25 proc. mieszkańców miasta wychodzi na ulicę. Albo odgórnie poprzez powstanie lepszych przepisów i nadanie im realnej treści.
Kiedy będziesz mieć chwilę to wejdź na YouTube. Tam są protesty z 2009 roku, kiedy Terra miała dużo zwolenników. Dziś ich już praktycznie nie ma. Dlaczego? Nie wiem.
Może to było za wcześnie. Rynek pracy się poprawia. Ludzie coraz mniej boją się o zatrudnienie i zaczynają patrzeć na inne rzeczy.
Tylko powiedz mi po co komuś praca, jak będzie chory, jak będzie miał chore dziecko?
Jednak jak nie jesz, to jesteś głodny. Skutki zanieczyszczeń są odwleczone w czasie.
Rzeczywiście nie jest tak, że wychodzisz i cię to natychmiast zabije. Można się przyzwyczaić. Największym problemem w Szczecinku są jednak moim zdaniem władze miasta, które od lat nic nie robią i okłamują ludzi. Jeżeli burmistrz, który jest lekarzem, mówi, że wylatujące z komina substancje nie są szkodliwe, to dyplom uczelni medycznej powinni mu odebrać i wyrzucić.
A skąd wie, co z komina wylatuje, skoro nie sprawdzają tego zbyt dokładnie?
Bo to jest taki facet, który kiedyś, gdy bardzo pyliło, wyszedł przed kamerę lokalnej telewizji, której płaci…
Jak to w mediach lokalnych.
Może nie mówmy o mediach lokalnych, bo szkoda nawet o tym wspominać. W każdym razie powiedział, że to nie jest tło zakładu. Powiedział, że to jest tło Kaliningradu, do którego w linii prostej jest 300 kilometrów. Tłumaczył to z dymiącymi kominami za plecami. Przyjechała telewizja ze Szczecina, bo chcieli mu zadać to samo pytanie, to już nie miał takiej odwagi i wystawił rzecznika.
Da się to jeszcze gdzieś znaleźć?
Jasne. Przyślę ci.
Ten pan jest z jakiejś partii? Pytam nie dlatego, żebym uważał, że to z której ma wielkie znaczenie, ale może centrala partyjna jest instytucją, która mogłaby zareagować w powiecie?
On jest z PO. Ja tam się już także zwracałem, ale bez żadnego rezultatu. Ich to nie obchodzi.
A na jakim poziomie?
Wojewódzkim i centralnym.
Mógłby to być całkiem niezły gest pokazujący, że ktoś tam uczy się na błędach.
Ale to była jeszcze ta faza, kiedy im się wydawało, że oni w cuglach wygrają wybory.
Tymczasem dywan się robi coraz wyższy.
Ma też syna, któremu przekazuje zlecenia z urzędu miasta. Przy jeziorze przy Mysiej Wyspie był grunt, w który miasto zainwestowało 500 tys. złotych i wynajęli to swojej partyjnej koleżance za grosze. Postawili tam budę, kiełbaski, pomosty i jaki był argument, że akurat jej? Podobno nikt inny nie chciał. Za około 5 tys. złotych rocznie. Tak się robi takie rzeczy. Lokalny dziennikarz dzwoni kiedyś do burmistrza w godzinach pracy, a ten odbiera i mówi: teraz nie mogę rozmawiać, bo przyjmuję pacjentów. W ogóle też bardzo łatwo jest go wyprowadzić z równowagi.
Trzeba rozwiązać te wszystkie WIOŚ-ie i GIOŚ-ie
Przyjechałem do ciebie, żeby zadać dwa pytania. Jedno o to, dlaczego twoim zdaniem jest tak, jak jest. To mi już powiedziałeś. A drugie o to, jak według ciebie sytuację zmienić na lepsze.
Przede wszystkim trzeba uaktywnić obywateli, by ludzie zaczęli mieć poczucie tego, że mają wpływ na swoje miasto, że mogą się domagać, że mają do tego prawo. Ludzie boją się jednak odpowiedzialności, a boją się dlatego, że prawo działa w sposób, który powoduje, że mały dużemu nie może zrobić nic, a duży małego może zgnoić. Boją się więc. I nie dziwie się, że się boją, bo sam miałem takie sytuacje, że zaczynali mnie naciskać, wzywać na przesłuchania, zastanawiałem się, czy zaraz ktoś nie zacznie dzwonić do mnie do pracy, szkalować.
Ale co aktywność ludzi miałaby wymusić?
To żeby telefon do WIOŚ miał znaczenie. Zmiana przepisów to pierwsza rzecz. Druga to ludzie. A wiesz jest też tak, że jak rozmawiam ze znajomymi, to oni często mówią, że fajnie, że mi się chce i coś się dzieje. Ale że im by się nie chciało. Ja pytam? Tobie się nie chce? Ty tu żyjesz i masz dzieci.
Ciekawe jest i to, że niedawno zakład był zamknięty, ponieważ instalowano UTWS. Okazało się nagle, że w miasteczku nie ma żadnych problemów. Żadnych odorowych nieprzyjemności. Życie jak w bajce. Pierwszy raz odkąd pamiętam, a fabryka jest tam od 25 lat.
Optymistyczny akcent, bo znaczy, że da się zapanować nad sytuacją.
My tu poruszyliśmy tylko kwestię powietrza, ale rzeczy jest multum: woda, odpady, inne sprawy. Jest też sprawa tego, że ludzie, którzy je pokazują, są ciągani po sądach.
To jeden z powodów, dla których na początku zapytałem cię, co dzieje się w mieście takim jak Szczecinek, kiedy nagłaśniasz tego rodzaju sprawy.
Dzieje się właśnie to. Oceniają, czy im to zaszkodzi, czy nie. Jak zaszkodzi, to reagują. Im się wydaje, że oni sobie zbudowali swoje państwo. Tylko kiedy kończą się jego granice, to już nie czują się tak bezpiecznie. Jednak raczej nie jeżdżą. Raczej siedzą u siebie i budują tam własną rzeczywistość, własny świat. Ostatnim pomysłem w Szczecinku, gdzie dni z mrozem można naliczyć kilka w roku, jest to, że będą budować stok narciarski. Wiadomo już, kto będzie prezesem – facet, który był na nartach we Włoszech. I tak się to odbywa.
Wiesz. My w Krakowie mieliśmy mieć tor bobslejowy.
Tor bobslejowy w Krakowie bym jeszcze był w stanie zaakceptować.
A ludzie nie byli.
To był pomysł Jagny Marczułajtis?
Teraz to się już chyba nikt nie przyznaje. Coś jeszcze trzeba zmienić?
Trzeba rozwiązać te wszystkie WIOŚ-ie i GIOŚ-ie i powołać służbę, która może nakładać realne kary po 5, 10, 15 milionów złotych. Jest wina, musi być kara. Szybka, odczuwalna. A nie tak jak teraz, że dają mandaty po 500 złotych. Takie kary, dla takich firm, to jest nagroda za trucie.