Rząd rozdaje od 11 do 14 miliardów złotych, by każdy kto ma piec na węgiel, mógł sobie kupić to, na co ma ochotę. W sieci już padają pytania: „Co kupicie sobie za 3 tys. złotych na węgiel”? Pytania, które podkreślają absurd rządowego programu, w którym z pomocy skorzysta ok. 1 mln najbogatszych gospodarstw domowych. Ale nie skorzysta z niego ponad połowa emerytów.
Peter Zeihan to bardzo znany amerykański geostrateg, który wydał właśnie nową książkę. W tej przekonuje, że porządek światowy się sypie, a jednym z powodów jest nieodpowiedzialne podejście do pieniędzy i oparcie gospodarek wielu krajów świata na gigantycznych i niespłacalnych długach.
Przywołuje tam między innymi taki przykład: „Rząd wziął ogromne pożyczki, z których wypłacał mniej więcej wszystkim. Konstruowano całe miasta, w których nikt nie chciał żyć. Wypłacano trzynastki i czternastki. Obywatele otrzymywali pieniądze po prostu za to, że byli obywatelami. Całkowicie na kredyt zorganizowano igrzyska olimpijskie. To była wielka łapówka. Każdy mógł w to grać (i każdy grał).”
Brzmi znajomo? Trochę, prawda? Ale nie. To nie opis Polski w 2022 roku.
U nas igrzyska olimpijskie na kredyt chciano zorganizować, ale projekt zablokowali zatroskani o nadmierne wydatki ludzie. Organizuje się więc „jedynie” igrzyska europejskie. Nie buduje się też miast, w których nikt nie chce mieszkać. Ale kupuje się respiratory, których nikt nie dostarcza. A także konstruuje się za miliard elektrownię, której nikt nie uruchomi, bo nie ma sensu tego robić. Poza tym – wypisz, wymaluj. A opis Zeihana pokazuje Grecję przed kryzysem 2008 roku, z którego kraj nie wyszedł do dziś, choć minęło już 14 lat. Między innymi z powodu ogromnego długu.
Brak ładu i składu
Co to ma wspólnego z „dodatkiem na węgiel”? Wszystko. O ile bowiem samo wrzucanie pieniędzy do gospodarki – nazywane przez ekonomistów tworzeniem impulsu popytowego – ma sens i wielu krajom zapewniło rozpoczęcie drogi do dobrobytu lub przetrwanie kryzysów, to warunkiem jest to, by robić to mądrze. Wydając pieniądze na przykład na inwestycje lub takie wydatki, które będą procentować w przyszłości. Równie długa jest bowiem lista krajów, które z dokładaniem do gospodarczego pieca przesadziły lub robiły to głupio. To zwykle kończy się gigantyczną inflacją i załamaniem gospodarczym.
I teraz zobaczcie, jak nieprzemyślana jest propozycja 3000+ na węgiel. Przede wszystkim kryzys kosztów ogrzewania dotknie w tym roku niemal wszystkich. Chroni przed nim w zasadzie tylko połączenie pompy ciepła i fotowoltaiki. Więcej zapłaci prawie każdy. I ten, który ogrzewa się węglem. I ten, który zdecydował się wymienić piec na pelletowy lub gazowy. Także ci, którzy mieszkają w blokach i kamienicach. Szczególnie, kiedy są to bloki i kamienice ogrzewane z pomocą kotłowni.
2/3 Polaków nie będzie mogło jednak liczyć na pomoc, bo rząd zaplanował ją jedynie dla tych, którzy posiadają lub zgłoszą, że posiadają piec węglowy. Dochody nie mają znaczenia. Pomoc ominie więc bardzo liczną grupę najuboższych. Także tych – co jest szczególnie oburzające – którzy mimo ograniczonej zawartości portfela, zdecydowali się zachować odpowiedzialnie i zrezygnować z kopciucha. Otrzymają ją za to gospodarstwa domowe, które zaliczają się do kategorii najbogatszych.
Wykluczono 1,5 mln najuboższych
Dokładne liczby znamy dzięki Instytutowi Badań Strukturalnych, który uważnie przeanalizował propozycję rządu. Okazuje się, że jednocześnie z pomocy będzie mógł skorzystać 1 milion gospodarstw najbogatszych i będzie z niej wykluczone 1,5 mln tych najuboższych. Do tego – mimo wydania ok. 11-14 miliardów złotych – bez pomocy w obliczu kryzysu zostanie 54 proc. emerytów. Grupy szczególnie wrażliwej na skokowy wzrost kosztów życia. A kwota może być jeszcze wyższa, bo zależy między innymi od tego, jak wielu cwaniaków zwęszy okazję, postanowi skorzystać z okazji i zadeklarować ogrzewanie węglem, by dostać 3000+. Wydamy więc wiele miliardów złotych na pomoc, dzięki której część najzamożniejszych będzie mogła kupić nowy telewizor, a biedni nic nie dostaną.
Właściwie to nawet za tę pomoc zapłacą. Nawet nie w podatkach. W cenach chleba. Trudno bowiem, by forma pomocy oparta o bezmyślne rozdanie kilkunastu miliardów złotych, nie odbiła się na inflacji.
Czy pomagać? Oczywiście, ale wszystkim potrzebującym
Czy oznacza to jednak, że nie trzeba pomagać? Nie. Mamy poważny kryzys. Jeżeli nic się nie zmieni, to najbliższa zima może zniszczyć budżety domowe wielu Polaków. Ale tym bardziej trzeba pomagać mądrze. I ze świadomością tego, że nie można bez końca bezkarnie drukować pieniędzy, trzeba skierować ją do tych, którzy potrzebują pomocy, a nie nowej „plazmy”. Z propozycją jak to zrobić wyszedł Polski Alarm Smogowy, który wraz z Instytutem Badań Strukturalnych i fundacją Frank Bold, przygotował założenia społecznej ustawy o kryzysowej pomocy. Oparto ją na dwóch filarach.
Pierwszym jest uznanie, że dotacje powinny zależeć od poziomu dochodów, a nie źródła ogrzewania. Powinny trafiać do wszystkich, którzy będą marznąć. A nie jedynie do tych, którzy palą węglem.
Co ciekawe byłoby to rozwiązanie… tańsze od forsowanego przez rząd. Wyliczenia Instytutu Badań Strukturalnych mówią o tym, że takie podejście pozwoliłoby zaoszczędzić około dwóch miliardów złotych. Jest to niebagatelna kwota. Prawie tyle, ile w kilka ostatnich lat wydano na cały program Czyste Powietrze, który konsekwentnie i na stałe zmniejsza naszą zależność od importowanej energii. Wydalibyśmy więc mniej, pomagając większej liczbie potrzebujących. Dla mnie brzmi to dobrze.
Ale to nie koniec. Społeczny projekt przewiduje też połączenie doraźnej pomocy z rozdaniem bonów na audyt energetyczny właścicielom domów oraz wspólnotom i spółdzielniom mieszkaniowym. Audyt to pierwszy krok do remontu, który pozwala na stałe ograniczać zużycie energii. I w długiej perspektywie zwiększać bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju oraz utrzymywać nad wodą rynek budowlany. Tutaj koszt wynosi do ok. 4 miliardów złotych. Miałyby one pochodzić m.in. z Czystego Powietrza.
Propozycję przedstawiono dziś. Co stanie się z nią dalej – zobaczymy. Nie są to jednak dobre czasy dla odpowiedzialnych rozwiązań, więc trudno być wielkim optymistą. Chyba, że obudzi się np. opozycja.
Opozycja jak PiS, tylko bardziej, bo się boi
W całej sprawie pojawia się bowiem jeszcze jedno pytanie, które nie daje mi spokoju. Co robi opozycja? Dlaczego z takimi propozycjami muszą wychodzić organizacje pozarządowe, a nic robią tego ci, którzy na prawo i lewo szermują hasłami odpowiedzialności? W tym i odpowiedzialności budżetowej?
Odpowiedź wydaje się być tyle prosta, co smutna. Otóż opozycja nie myśli i się boi. Tak bardzo przyzwyczaiła się do tego, że rozdawnictwo zapewnia głosy wyborców, że boi się mu przeciwstawić nawet tam, gdzie – tak jak tutaj – prowadzi się je bez ładu, składu i jakiegokolwiek pomysłu przewodniego. Wszystko co potrafi, to dołączanie do licytacji na to, kto obieca więcej.
Także tutaj domagała się głównie tego, by wydrukować i rozdać jeszcze więcej pieniędzy. Tak by 3000+ – niczym w przedkryzysowej Grecji – „dostali w zasadzie wszyscy obywatele tylko za to, że są obywatelami”. A chodzi przecież o rzecz, którą da się zrobić po prostu mądrzej, a nie drożej.
Wystarczy chwilę pomyśleć.
Czytaj także: Strona społeczna ma pomysł na zmianę dodatku energetycznego
–
Zdjęcie: Shutterstock/Bogdan Vacarciuc