Dla jednych to forma rozrywki, dla innych sposób na przetrwanie. Urban farming zyskuje rzesze zwolenników na całym świecie. Jego popularyzację przyspieszyła… pandemia COVID-19 i związane z nią lockdowny. Czy ogrodnictwo miejskie może stać się dla nas alternatywnym źródłem ekologicznej żywności?
Ogrodnictwo miejskie zyskuje popularność na całym świecie od USA po Tajlandię. W Polsce opiera się głównie o Rodzinne Ogródki Działkowe – znacznie rzadziej przyjmuje formę inicjatyw społecznych. Tymczasem urban farming to trend, któremu warto kibicować, bo niesie ze sobą szereg korzyści: zdrowotnych, ekologicznych, społecznych i urbanistycznych. Pomaga też zwiększyć bezpieczeństwo żywnościowe w czasach susz, zerwanych łańcuchów dostaw i przewlekłych kryzysów gospodarczych.
Ogrody zamiast nieużytków
Kilka miesięcy temu naukowcy z Uniwersytetu w Lancaster wyliczyli, że wykorzystując zielone tereny miejskie pod uprawy Wielka Brytania mogłaby produkować aż ośmiokrotnie więcej warzyw i owoców niż obecnie. To wielkość odpowiadająca prawie 40 proc. krajowej produkcji i importu. Oczywiście estymacja miała charakter w dużym stopniu ilustracyjny. Nikt na serio nie rozważał przeznaczenia pod uprawy parków czy skwerów. Chodziło raczej o unaocznienie, jaki potencjał drzemie w miejskim ogrodnictwie – i zasugerowanie, że część zielonych nieużytków mogłaby zostać zagospodarowana właśnie w ten sposób.
Badacze wskazują na szereg korzyści płynących z urban farmingu, z uwzględnieniem tych zdrowotnych. – W Wielkiej Brytanii je się za mało warzyw i owoców, a miejskie uprawy mają potencjał, by to zmienić. Nawet jeśli zagospodarujemy w ten sposób niewielką ilość nieużytków, będziemy w stanie w znaczący sposób zwiększyć dostępność świeżych warzyw i owoców – mówi prof. Jess Davies, główna autorka badania. To problem dobrze znany również nad Wisłą. Według danych Eurostatu tylko 9 proc. Polaków spożywa przynajmniej pięć zalecanych porcji warzyw i owoców (dla porównania taki „reżim” dietetyczny deklaruje co piąty Francuz i co trzeci Duńczyk).
Eksperci zaznaczają też, że urban farming sprzyja częstszej aktywności fizycznej i spędzaniu większej ilości czasu na świeżym powietrzu. Zwracają też uwagę na korzyści społeczne związane z możliwością zapewnienia taniej i zdrowej żywności osobom o niskich dochodach czy nabycia nowych umiejętności, które można wykorzystać na rynku pracy. Istotny jest też aspekt bezpieczeństwa żywnościowego. W czasach niepewności gospodarczej oraz szwankujących łańcuchów dostaw dodatkowe źródło ekologicznych produktów spożywczych jest co najmniej pożądane.
Urban farming jako sposób na inflację i lockdowny
Z tych zależności zdaje sobie sprawę coraz więcej mieszkańców miast. Silnego impulsu do rozwoju miejskiego ogrodnictwa dostarczyła pandemia COVID-19 – nie tylko na Zachodzie, ale również w krajach Azji. Badanie ankietowe przeprowadzone przez indonezyjskich naukowców na wyspie Jawa wykazało, że miejskie ogrodnictwo stało się jedną ze strategii walki z rosnącymi cenami i niedoborami żywności podczas pierwszej fali pandemii. Do podobnej „aktywizacji” doszło w Tajlandii. W Chiang Mai, mekce „cyfrowych nomadów”, miejska farma powstała na terenie… dawnego składowiska odpadów .
– Jeszcze przed pandemią stworzyliśmy mapę niewykorzystanych terenów miejskich, ponieważ chcieliśmy posadzić na nich drzewa w celu zmniejszenia zanieczyszczeń powietrza. Jednym z tych nieużytków było dawne wysypisko, nieużywane od ponad dwudziestu lat – wyjaśnił architekt Supawut Boonmahathanakorn w wypowiedzi dla Reutersa. Jak twierdzi, urban farming okazał się kołem ratunkowym dla osób, które straciły pracę w branży turystycznej z powodu powszechnych lockdownów.
To nie jedyne ambitne przedsięwzięcie spod znaku miejskiego ogrodnictwa w Tajlandi. W Bangkoku, betonowej dżungli, w której zielonych nieużytków jest jak na lekrstwo, niedługo przed wybuchem pandemii powstała największa w Azji dachowa farma. Uprawa mieści się na dachu miejskiego Uniwersytetu Thammasat i zajmuje powierzchnię blisko 7 tys. m².
– Nie wykorzystujemy w dostatecznym stopniu dachów. A przecież mogą one stanowić podłoże dla upraw, które dostarczają żywności, zmniejszają skutki upałów i wywierają korzystny wpływ na środowisko. Warto traktować tego typu przedsięwzięcia jako integralną część projektów budowlanych – powiedział Kotchakorn Voraakhom, architekt krajobrazu i projektant uniwersyteckiego ogrodu.
Produkcja żywności przegrywa z deweloperką?
Niestety, jak wynika z licznych opracowań, dotyczących zarówno Europy, jak i Stanów Zjednoczonych, rola produkcji żywności w praktyce planistycznej jest zazwyczaj pomijana. Jak zaznaczają eksperci, wynika to m.in. z gigantycznej różnicy cen działek budowlanych i rolnych. Stanowi to oczywistą pokusę dla lokalnych układów polityczno-biznesowych do przeznaczania terenów rolnych pod zabudowę. To z kolei prowadzi to do tzw. periurbanizacji – procesu rozproszonego rozwoju miast i rozlewania się ich na obszary wiejskie. Konsekwencją zazwyczaj jest zaniedbanie kwestii związanych z produkcją żywności, a często również ochroną środowiska.
Miejskie ogrodnictwo pod królewskim patronatem
Na szczęście zainteresowanie miejskim ogrodnictwem zaczyna rosnąć również na poziomie instytucjonalnym. W 2021 r. Uniwersytet Sussex uruchomił dwuletni program pilotażowy poświęcony tej formie produkcji żywności. Już wiadomo, że efekty są co najmniej zadowalające. Miejscy farmerzy z Brighton i Hove byli w stanie uzyskać – przy oszczędnym zastosowaniu pestycydów – przeciętnie kilogram warzyw i owoców na metr kwadratowy upraw, co stanowi wynik zbliżony do „uzysków” z hodowli konwencjonalnej. Każdy z ogrodników w okresie od marca do października „wyprodukował” średnio 70 kilogramów płodów rolnych.
Inicjatywom spod znaku urban farming patronuje również Royal Horticultural Society (RHS). – Wzmożone zainteresowanie ogrodnictwem miejskim zaobserwowaliśmy podczas lockdownów. To właśnie wtedy kwestie zdrowia, dobrego samopoczucia i kontaktu z naturą stały się dla wielu osób priorytetowe. Grupy wolontariuszy chętnie pomagały mieszkańcom w nauce ogrodnictwa i wymianie wiedzy. Udostępniały też narzędzia i sadzonki – mówi Kay Clark, szefowa programu ogrodów społecznościowych RHS. Jak wyjaśnia, większość tego typu przedsięwzięć to inicjatywy oddolne, wymagające jedynie niewielkiego grona ochotników i zgody właściciela działki na zagospodarowanie terenu. Jednak wsparcie instytucjonalne również odgrywa istotną rolę w animowaniu urban farmingu. Dlatego RHS pomaga nowym grupom ogrodników, organizując szkolenia i dostarczając odpowiednich narzędzi.
Urban farming po polsku
Tego typu przedsięwzięcia pojawiają się również w Polsce, choć na znacznie mniejszą skalę. Przykładem trójmiejska Fundacja Twoja Rola, która prowadzi ekologiczną miejską farmę w gdańskich Rudnikach, a jednocześnie realizuje projekty społeczne. Silnym ośrodkiem aktywności miejskich farmerów jest Kraków, gdzie w zeszłym roku powstała pierwsza miejska farma, założona w Parku Kleparskim przez Fundację All In.
Ponadto krakowski Zarząd Zieleni Miejskiej (ZZM) od kilku lat realizuje projekt pod nazwą Krakowskie Ogrody Społeczne, „który jest odpowiedzią na rosnącą wśród mieszkańców potrzebę tworzenia ogrodów w mieście”. W jego ramach organizuje m.in. cykliczne warsztaty w ramach Szkoły Miejskich Ogrodników. Jednak filarem projektu są doglądający upraw ochotnicy. Listę ogrodów można znaleźć na stronie ZZM.
Warto też wspomnieć o pomniejszych inicjatywach, jak organizowana przez stowarzyszenie Kraków dla Mieszkańców akcja „Niezłe ziółka”, polegająca na rozdawaniu sadzonek ziół zainteresowanym mieszkańcom.