Parki narodowe zajmują zaledwie jeden procent powierzchni Polski. Organizacja WWF wyliczyła niedawno, że aby dosięgnąć europejskiej średniej (3,4 proc.) do 2050 roku powinno powstać sześć nowych PN, a dwa istniejące musiałyby zostać powiększone. W tej grupie jest Turnicki Park Narodowy, o który ekolodzy zabiegają już od ponad 30 lat. Znajduje się w połowie drogi między Ustrzykami Dolnymi a Przemyślem, na Pogórzu Przemyskim. To kilka tysięcy hektarów starych drzewostanów, a na dodatek siedlisko polskich drapieżników, rzadkich gatunków ptaków (w tym orła przedniego, którego liczebność jest szacowana na 25 par), owadów, gadów, płazów i ryb. O tym, dlaczego Turnicki Park Narodowy wciąż nie powstał mówi Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze.
Dlaczego Turnicki Park Narodowy powinien powstać?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, bo musimy na tę sprawę patrzeć holistycznie. Mamy tutaj cztery polskie gatunki drapieżne – rysia, wilka, żbika, niedźwiedzia. Ich ochrona jest dość istotna, ale jednocześnie ten fakt nie jest zbyt ekscytujący. Zaraz jakiś żbik pójdzie do lasu gospodarczego i już przeciwnicy utworzenia Turnickiego PN będą mieli argument – po co zakładać parki narodowe, skoro żbik żyje sobie w zwyczajnym lesie. Nie zatrzymujmy się więc na gatunkach. Na tym terenie są przede wszystkim stare drzewostany. Już przed II wojną światową były pierwsze badania, które pokazywały, jak cenny jest ten drzewostan. Po wojnie pojawiło się kilka czynników, dzięki którym ich cenność została utrzymana.
Jakie to czynniki?
Po pierwsze – Akcja Wisła, czyli wysiedlenia wsi z terenów przygranicznych. Po drugie – stworzono Państwo Arłamowskie, wielki myśliwski obszar, który nie podlegał gospodarce leśnej, bo miał inny cel. Miał być przede wszystkim miejscem dla oficjeli i rządzących, którzy przyjeżdżali tam na polowania. Z jednej więc strony mamy wysiedlenia, z drugiej komunistyczny zwierzyniec – to spowodowało, że te lasy się dość dobrze zachowały. One są w znacznym stopniu naturalne. Jakbyśmy je zostawili w spokoju, mogłyby się unaturalnić szybko. Tylko że na razie nie ma tam nałożonej takiej formy ochrony, która bym im na to pozwoliła.
Sprawa z Turnickim PN ciągnie się już od ponad 30 lat. Jak to jest możliwe, że od tamtej pory nie udało się go wywalczyć?
W 1995 roku powstał Magurski Park Narodowy. Razem z Turnickim to były dwa leżące na stole projekty. Jeden z nich wszedł w życie, drugi nie. Ówczesny minister środowiska Stanisław Żelichowski powiedział, że nie ma środków na dwa parki. A ja mam wrażenie, że silnie zadziałali myśliwi, którym w ostatniej chwili udało się zatrzymać projekt. Minęły lata, a parku nie dało się przeforsować. A teraz, na przykładzie Magurskiego PN można zobaczyć, jakie tam są konflikty i jak samorząd chciałby wykorzystywać ten teren. Inne regiony to obserwują i nie chcą mieć takich sytuacji u siebie.
A samorządy mają prawo veta i mogą zablokować powstanie parku.
Tak, dostały takie prawo w 2001 roku. Ale prawdziwym źródłem problemu – powiem to pani szczerze i wprost, bo już nie ma czasu na owijanie w bawełnę – jest przedsiębiorstwo o nazwie Lasy Państwowe. W takim miejscu jak właśnie Pogórze Przemyskie samorządy są w ich rękach. Na terenach podmiejskich czy w jakichś innych częściach Polski tak nie jest. Ale tutaj cała masa podmiotów jest od Lasów zależna. Połowę składu rad gmin stanowią leśnicy albo ich rodziny. Tartaki korzystają z drewna, które od Lasów Państwowych dostają. Co więcej – ludzie są przekonani, że jeśli z terenów planowanego parku nie będzie można już wycinać drzew, zabraknie im drewna na opał. To nie jest prawdą, bo jedynie 10 proc. drewna z okolicznych lasów trafia do nich. 90 procent wyjeżdża poza region. To jest po prostu nieprawda. Jeśli już mówimy o argumentach, które są kompletnie nieprawdziwe – kolejnym z nich jest to, że po powstaniu parku nie będzie można zbierać owoców runa leśnego. Że nie będzie wstępu do lasu. A przecież to zależy od planu ochrony parku, nikt nie powiedział, że ma on być wielkim rezerwatem z zakazem wstępu.
Może mieszkańcy boją się, że park narodowy w sąsiedztwie narzuci na nich jakieś ograniczenia?
Taki argument też się pojawia. Te ograniczenia, o których mówią samorządy, wynikające z otuliny parku nie są bardziej rygorystyczne niż te, które wynikają z Natury 2000. Poza tym warto podkreślić, że Turnicki PN obejmowałby jedynie grunty leśne należące skarbu państwa. Kiedy ktoś mówi „zrobią mi tu park”, kłamie. Nikt mu nigdzie parku nie zrobi. Najwyżej będzie mieszkał w jego otulinie. Jest bzdurą, że tym ludziom coś się od tego pogorszy. Argumentacje przeciwko parkowi składają się w 80 proc. z kłamstw, a w 20 z czystego interesu. Wie pani, co jeszcze jest przeszkodą w stworzeniu parku?
Słucham.
Pieniądze. Kiedy powstawały parki narodowe, czyli 25 lat temu, zarabiało się w nich tyle samo, ile w Lasach Państwowych. Teraz ich zarobki stanowią 40 proc. tego, co zarabia się w Lasach. To jest podstawowy problem, reszta to argumenty z sufitu. Jak się ludzi przyciśnie, to przyznają, że dokładnie o to chodzi. Średnia pensja w Lasach Państwowych to około 8 tysięcy złotych. Kiedy przychodzi do dyskusji na temat Turnickiego PN, zawsze pada argument: „chcecie, żebym poszedł do żony i powiedział – kochanie, zarabiałem 8 tysięcy, od jutra będę zarabiał 4, pasuje ci to?”
Ale poza tym wszystkim, o czym pan mówi, jest jeszcze silne lobby łowieckie.
Oczywiście! Wbrew szeroko rozpowszechnionemu mniemaniu nie jest tak, że gospodarka łowiecka jest źródłem zysków. To nieprawda, że nadleśnictwa nie chcą wypuścić z rąk ośrodków hodowli zwierzyny, bo z tego są pieniądze. Nie. Zarobek z tego jest bardzo niewielki. Ale za to nie ma lepszego terenu do polowań niż Arłamów. Ci, którzy tutaj przyjeżdżają, podkreślają swoją pozycję w społeczeństwie. To miejsce prestiżowe. Jeśli ci ludzie zostaną pozbawieni tego luksusowego łowiska, spadliby w społecznej hierarchii. Działają więc przeciwko utworzeniu Turnickiego PN.
Jeśli jest taka niechęć do parku narodowego, to może istnieje inne wyjście?
My je zaproponowaliśmy – jest nim stworzenie rezerwatu. Planowany Turnicki PN miał mieć 18 tysięcy hektarów. Rezerwat, absolutne minimum, które chroniłoby cenny drzewostan, to około 8,5 tysiąca hektarów. Teoretycznie jest łatwiejszy do przeforsowania: wymaga jedynie decyzji dyrektora Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Złożyliśmy taki projekt rezerwatu o nazwie „Reliktowa Puszcza Karpacka” w RDOŚu w Rzeszowie. Ale oczywiście sprawa ugrzęzła. Lasy Państwowe słusznie powiedziały, że to jest nasza próba pominięcia ograniczeń i tworzenie czegoś na kształt parku bez zgody samorządu. No jest. Ale gdybyśmy mieli choć małe pole do negocjacji, może udało by się wypracować rozwiązanie. A tamtej stronie nie odpowiada nic. Nie chcą oddać nawet jednego metra kwadratowego.
Co dalej? Będziecie wciąż walczyć?
Cały czas coś robimy. Dokumentujemy szkody na terenie nadleśnictw karpackich przy pomocy WWF. To jest nasz główny program. Mamy już ogromną bazę szkód i niezgodności praktyk z zasadami dobrej gospodarki, pewnie wydamy to w postaci białej księgi. Na tej podstawie WWF planuje wystąpić ze skargą do Komisji Europejskiej. Będzie się działo, ale to są młyny, które mielą bardzo powoli. Poza tym nie tak dawno temu złożyliśmy z inicjatywą Dzikie Karpaty postulat o wprowadzenie moratorium na wycinkę – czyli jeszcze mniej niż rezerwat. To trafiło najpierw do RDOSiu w Rzeszowie, potem do Warszawy. I Warszawa odpowiedziała negatywnie. Zrobiliśmy happening pod siedzibą dyrekcji. Staramy się mobilizować opinię publiczną. Dokumenty są gotowe, to wszystko czeka w szufladzie w RDOSiu na lepszy klimat. Na to, aż wszyscy zauważą, jak ważna jest ochrona przyrody.
Petycję w tej sprawie można podpisać na stronie WWF
Więcej informacji o Turnickim PN TUTAJ
Zdjęcie w tekście: turnickipn.pl
Zdjęcie główne: Shevchenko Andrey/Shutterstock