19 grudnia w audycji „Poranek Radia TOK FM” gościem Jana Wróbla był wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski, odpowiadający m. in. za jakość powietrza w mieście. Głównym tematem rozmowy był smog w stolicy, zapewne dlatego że parę dni temu po dłuższej przerwie wrócił na Mazowsze.
Prezydent Olszewski opisywał problem zanieczyszczenia powietrza w nieco zbyt korzystnym dla Władz Warszawy świetle, ukrywając przy tym fakty mniej chlubne lub mniej wygodne. Przyjrzyjmy się zatem niektórym argumentom Prezydenta, i miejscom gdzie oficjalny przekaz Miasta mniej czy bardziej mija się z brudną i szarą rzeczywistością.
„W Warszawie jest lepiej niż w Żywcu”,
czyli najważniejsze to wiedzieć, z kim się porównać, by korzystnie wypaść.
Narracja Miasta brzmi mniej więcej tak:
Nie przesadzajmy z tym smogiem, w Warszawie jakość powietrza jest lepsza niż w wielu średnich i małych miejscowościach w naszym kraju.
Tak, pod wieloma względami tak rzeczywiście jest. W sezonie grzewczym stężenia pyłu zawieszonego w Otwocku, Żyrardowie, Radomiu lub Siedlcach (by pozostać w obrębie Mazowsza) są często o wiele wyższe niż w Stolicy.
Różnica będzie jeszcze wyraźniejsza, jeśli będziemy porównywać Warszawę z Żywcem – co zrobił Prezydent Olszewski – lub Pszczyną. Czy też z jakąkolwiek inną z ponad trzydziestu polskich miejscowości, które w rankingu WHO znalazły się wśród pięćdziesięciu najbardziej zanieczyszczonych miejscowości w Europie.
To ustawianie Warszawy na korzystnym tle bardzo zanieczyszczonych miejscowości to zresztą w narracji warszawskiego Ratusza nic nowego. Parę lat temu Prezydent Olszewski mówił, że w Warszawie jest przecież lepiej niż w Krakowie (w domyśle: „więc o co Wam chodzi”?). Trudno było zaprzeczyć – wtedy była to prawda.
Poczekajmy jednak co będzie, gdy już niedługo Kraków zlikwiduje ostatni piec, i zajmie się na serio walką z emisjami z transportu. I jak w ślad za Krakowem gminy ościenne na poważnie zaczną wdrażać małopolską uchwałę antysmogową. Wkrótce, może okazać się że różnice nie są aż tak duże, w dodatku na korzyść Krakowa!
Zresztą, co tam Kraków, czy nawet Tomaszów Mazowiecki: bezpieczniej będzie przecież porównać się z New Delhi albo z Pekinem! Robił tak zresztą kiedyś doradca Prezydenta Miasta Krakowa ds. jakości powietrza.
Żywiec czy nawet Kraków – do niedawna najbardziej zanieczyszczona aglomeracja w Unii Europejskiej – nie powinny chyba jednak być najlepszymi punktami odniesienia dla stolicy sporego europejskiego państwa, prawda? Tym bardziej że Warszawa walczyła niedawno o tytuł „Zielonej Stolicy Europy”.
Może więc warto popatrzeć w zupełnie innym kierunku. Na przykład na Londyn (a czemu nie?). To miasto po rządami Sadiqa Khana postawiło sobie ambitny, ale realistyczny cel: do roku 2030 obniżyć średnie roczne stężenia PM 2.5 do poziomu 10 μg/m³, czyli do poziomów rekomendowanych przez Światową Organizację Zdrowia.
Oczywiście, w przypadku Warszawy docelowy poziom 10 μg/m³ w roku 2030 wydaje się na razie raczej mało realny. To może zatem wybrać jakiś cel mniej ambitny niż w przypadku Londynu, ale jednak ambitniejszy, niż tylko spełnianie wymogów prawa unijnego? Piję tu do zejścia ze średnim rocznym stężeniem PM 2.5 poniżej 25 μg/m³, co udało się Warszawie osiągnąć (jedynie dzięki pogodzie, patrz niżej) bodaj w roku 2015, a czym chwali się Prezydent Olszewski. Warto też przypomnieć, że za chwilę w Unii będą obowiązywały ostrzejsze normy dla średnich rocznych stężeń PM 2.5.
Tak na marginesie, to na szczęście dla Ratusza, żadna stacja monitoringu zanieczyszczeń nie stanęła do tej pory w Wawrze, na Targówku, w Rembertowie, czy we Włochach. Tym warszawskim dzielnicom pod wieloma względami bliżej jest do Rybnika lub Nowego Targu , niż do centrum stolicy. Jedna stacja postawiona w którejś ze stołecznych dzielnic mogłaby przesunąć pozycję Warszawy bliżej czoła „smogowego peletonu”, gdzie znajduje się choćby wspomniany wcześniej Żywiec, do którego tak bardzo lubi porównywać Warszawę Prezydent Olszewski.
Prezydent zręcznie pomija też inne „smogowe konkurencje”, w których Warszawa nie wypada za dobrze. Choćby stężenia tlenków azotu, których źródłem są w realiach miejskich głównie silniki spalinowe. W tej właśnie konkurencji Stolica jest w Polsce liderem, dzieląc zresztą podium z Krakowem. Pokazuje to bardzo wyraźnie, że oba te miasta mają bardzo duży problem z emisjami z transportu.
„Smog to wina pogody. Zresztą z roku na rok jest coraz lepiej”
Prezydent Olszewski zwraca uwagę, że wystąpienia epizodów smogowych, takich jak ten ostatni, to wina pogody i słabego rozpraszania zanieczyszczeń, na którą nie mamy przecież wpływu. Niewątpliwie na pogodę wielkiego wpływu nie mamy. Dlaczego w takim razie Ratusz nie dba należycie o ochronę korytarzy przewietrzania miasta przed zabudową? Wiem, wiem, w Warszawie, podobnie jak w Krakowie, nie wypada pytać o takie rzeczy.
Prezydent stwierdził też, że w skali ostatniej dekady mamy znaczący spadek poziomów zanieczyszczeń – wystarczy porównać stężenia pyłu zawieszonego w 2006 i w 2016. Tak, to prawda, ale zapomniał dodać dlaczego tak się dzieje. W roku 2006 mieliśmy do czynienia z ostrą zimą, a więc długim i ciężkim sezonem grzewczym. Pod tym względem rok 2016 był dużo łagodniejszy. Gdyby Prezydent porównał rok 2016 z rokiem 2017, mogłoby już nie być aż tak wesoło. W styczniu i lutym bieżącego roku miał bowiem miejsce wyjątkowy epizod smogowy.
Więc to raczej pogodzie należy w głównej mierze przypisać różnicę poziomów zanieczyszczeń w Warszawie między rokiem 2006 a 2016, a także między 2016 a 2017! Sytuację z ostatnich kilku lat dobrze podsumowano w raporcie mazowieckiego WIOŚ:
Prowadzone pomiary stężeń substancji na stacjach monitoringowych nie wykazują wyraźnej tendencji zmniejszania się poziomów stężeń tych substancji, dla których zostały sporządzone POP. Odnotowane zmiany stężeń należy łączyć raczej z panującymi warunkami meteorologicznymi, w tym z występowaniem cisz atmosferycznych oraz zwiększoną emisją z ogrzewania indywidualnego. Pokazuje to również I kwartał 2017 roku, który na niektórych stacjach był gorszy niż cały 2016 rok.
W szerszej perspektywie, w związku z szybko ocieplającym się klimatem [Nauka o klimacie], długoletni trend najprawdopodobniej będzie taki, że zimy będą coraz łagodniejsze, a może też bardziej wietrzne. Mamy więc faktycznie szansę na mniejszą emisję zanieczyszczeń z domowych urządzeń grzewczych z powodu mniejszego zapotrzebowanie na ciepło). Tak czy siak, gdzie tu zasługa Władz Warszawy?
„Nie możemy nic już więcej sami zrobić, potrzeba zmian w prawie krajowym”
Prezydent zauważył, że Warszawa nie ma narzędzi pozwalających ograniczać wjazd najbardziej zanieczyszczających powietrze samochodów do centrum. Chodzi o możliwość tworzenia tzw. Stref Ograniczonej Emisji Komunikacyjnej, ang. Low Emission Zones, LEZ. To prawda, tworzenie SOEK-ów wymaga zmian w prawie krajowym, ale miasto ma od dawna inne narzędzia, z których najwyraźniej nie chce korzystać.
Prawdą jest także to, że miasto od lat podejmuje działania tak w celu poprawy jakości powietrza, ochrony klimatu, jak i usprawnienia transportu w mieście. W szczególności, wysoko oceniana jest warszawska komunikacja publiczna – uważam że jest to ocena w pełni zasłużona.
Władze Warszawy podejmują też wreszcie pierwsze bardziej zdecydowane kroki w walce z emisjami z domowych palenisk. Dodajmy, że robią to pod wpływem starań i nacisków strony społecznej. Jeszcze dwa lata temu tematu dopłat do wymiany urządzeń grzewczych nie było, a do niedawna miasto samo montowało w lokalach komunalnych pozaklasowe kotły, tzw. kopciuchy. Jednak wciąż wiele z działań Miasta w wyżej wymienionych obszarach jest jak próba zrobienia wielkiego tortu przy użyciu jedynie wisienki i odrobiny czekoladowej posypki. Czego brakuje?
Jak dobrze wiadomo, jeden z podstawowych problemów, z jakim się mierzymy w stolicy, to po prostu nadmiar samochodów na warszawskich ulicach. Korki uliczne osiągają w Warszawie skalę zatrważającą i absurdalną jednocześnie, i oczywiście generują ogromne koszty ekonomiczne, ale także zdrowotne i środowiskowe.
Sęk w tym, że aby się z tym problemem choćby częściowo uporać, i jednocześnie poprawić jakość powietrza, potrzebne są kroki bardziej zdecydowane niż te podejmowane do tej pory. Nie oszukujmy się. Konieczne jest większe uprzywilejowanie komunikacji publicznej, ale też i restrykcje dotyczące korzystania z samochodów osobowych. Nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka. Bez zmniejszenia ilości aut na warszawskich ulicach nie będzie ani płynnego ruchu, ani czystego powietrza.
Co konkretnie jest do zrobienia? Na przykład:
- Rozwój sieci buspasów.
- Wprowadzenia priorytetów sygnalizacji świetlnej dla tramwajów (tam gdzie ich jeszcze nie ma), a także, na ile to możliwe, dla wybranych linii autobusowych.
- Powiększenie Strefy Płatnego Parkowania Niestrzeżonego, i oparcie SPPN o naturalne granice (ciągi drogowe i kolejowe, skarpy, rzeki i kanały.)
Te rozwiązania leżą w gestii miasta. W dodatku, nie wiążą się z bardzo dużymi kosztami ekonomicznymi, w przeciwieństwie np. do budowy nowych linii metra (żeby nie było, jestem wielkim fanem warszawskiego metra, ale zdaję sobie sprawę z jego ceny) czy budowy parkingów podziemnych (skandaliczne marnowanie publicznych pieniędzy).
Bardzo jestem ciekaw czy i kiedy Władze Warszawy zaczną wreszcie otwarcie mówić, że problem zanieczyszczenia powietrza w Warszawie jest poważny, zamiast go relatywizować i bagatelizować. Jeszcze bardziej ciekaw jestem, kiedy Stolica pójdzie śladem zachodnioeuropejskich metropolii takich jak Londyn, Berlin, Oslo czy Kopenhaga, i zacznie na serio ograniczać ruch samochodów osobowych, usprawniając jednocześnie transport zbiorowy. I wreszcie, kiedy adekwatnie do skali problemu zacznie walczyć z emisjami z domowych palenisk, realizując postanowienia uchwały antysmogowej.
Mam nadzieję, że kroków tych doczekamy się jak najszybciej. Czego sobie i Państwu, z okazji zbliżających się Świąt Bożego narodzenia, szczerze i serdecznie życzę!
Fot. Radek Kołakowski/Flickr. Licencja: CC.