Susza wpływa na rolnictwo i całą gospodarkę bardziej dewastująco, niż powódź. W związku ze zmianami klimatu nie brakuje jednych ani drugich. Rolnicy są w coraz trudniejszym położeniu, a to przekłada się choćby na ceny żywności. Rozmawiamy z rolnikiem z wielkopolskiego Snowidowa – mężczyzną, który idzie po swoje: pod prąd, ale ciągle do przodu.
Prof. Zbigniew Karaczun, ekspert Koalicji Klimatycznej mówi SmogLabowi: – Choć powódź jest gwałtowna, zazwyczaj nie obejmuje tak wielkiego obszaru jak susza, a jej wpływ na ogół graniczony jest do okresu, w którym woda zalewa określony teren. Susza wpływa negatywnie na cały ekosystem – aktywność mikrobiologiczną gleb, wzrost i kondycję roślin, możliwość przetrwania wielu gatunków zwierząt.
Susza generuje 6,5 mld zł strat rocznie
Naukowiec dodaje przy tym: – Niszcząc uprawy na dużych obszarach pozbawia rolników dochodów. Polskie badania wskazują, że w przypadku jej występowania, dochody rolników spadają od 10 proc. (w przypadku gospodarki na dobrych glebach) do nawet 20 – 25 proc. w przypadku gospodarstw na słabych glebach. A tych w Polsce jest ok 75 proc.
Jak mówi prof. Karaczun, spadek plonów powoduje problemy dla przetwórstwa spożywczego (mniej produktów i surowców rolnych) i dla konsumentów (wzrost cen). – Dysponując mniejszymi środkami rolnicy ograniczają korzystanie z usług doradczych, kupują mniej nawozów itp. – co oznacza straty dla tych branż. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego, średnie, roczne straty w wyniku suszy to 6,5 mld zł.
Klaudia Urban, SmogLab: Proszę opowiedzieć o swoim gospodarstwie. Co czyni je wyjątkowym?
Patryk Kokociński: Z założenia nasze gospodarstwo jest konwencjonalne. Zajmujemy się hodowlą krów mlecznych. W tej chwili w naszym stadzie jest ich sto. Na pierwszy rzut oka jesteśmy typowym wielkopolskim gospodarstwem. W lokalnych warunkach 100 ha ziemi i 100 krów to jest średniej wielkości rodzinna farma mleczna.
Wyróżnia nas fakt, że zwracamy szczególną uwagę na zasoby środowiska naturalnego, ale nie wyłącznie pod kątem ochrony przyrody i bioróżnorodności, tylko z przekonaniem, że są one wyczerpywalne. A po drugie z myślą o tym, że nasza produkcja rolna jest uzależniona od ich stanu. Przede wszystkim jako zasób mam na myśli wodę, czyli główny czynnik plonotwórczy. Dziś mamy nieograniczony dostęp do nowoczesnych technologii w rolnictwie. Są już przypadki, że po wielkopolskich polach jeżdżą roboty, które sieją czy mielą. Ale po co to wszystko, jeśli okaże się, że zabraknie nam podstawy, kwintesencji rolnictwa, czyli wody? Nie pomogą wtedy nowoczesne rozwiązania, bo rośliny nie będą w stanie zrealizować swojego potencjału.
Susza – co dalej?
Jak uniknąć strat?
Drugim podstawowym zasobem jest materia organiczna w glebie. Rolnictwo z niej korzysta. W Polsce gleby są ubogie w tę materię. Można z tym pracować, lecz niestety nasze gleby nadal ubożeją. Jest to spowodowane niewłaściwymi praktykami rolniczymi, np. monokultura kukurydzy na kiszonkę. Sieje się kukurydzę, która w czasie wzrostu pozyskuje z gleby składniki odżywcze. Poziom materii organicznej spada. Po zebraniu kukurydzy na polu nie zostawia się nic, co mogłoby pozwolić materii organicznej się odbudować. My w swoim gospodarstwie stosujemy szereg praktyk, które jej to umożliwiają. Przede wszystkim zatrzymują ubożenie gleby (co już jest dużym sukcesem), a w najlepszym razie – w długotrwałym, mozolnym, ale przynoszącym korzyści procesie – pozwalają materii organicznej się odbudować.
Uprawa uproszczona
Jak w takim razie zatrzymać ubożenie gleby, a jak ją wzbogacić?
Przede wszystkim w naszym gospodarstwie zmieniliśmy system uprawy na tzw. uprawę uproszczoną. Tzn. zrezygnowaliśmy z orki, ponieważ ona – czyli odwracanie całej powierzchni wierzchniej uprawy/pola – doprowadzi do mineralizacji węgla organicznego w glebie. A przez to spada poziom materii organicznej. Uprawiamy nasze pola przede wszystkim w technologii siewu pasowego.
Zimowa stołówka dla ptaków i ochrona gleby
Na czym to polega?
Załóżmy, że teraz jesteśmy w okresie żniw. Zebraliśmy zboże z pola i mamy ściernisko, rżysko, czyli to, co zostało np. po zbiorze pszenicy. I w tym momencie, jak było zazwyczaj, rolnik wjeżdżał z pługiem, to się zaorywało. Ta odsłonięta gleba była na polu przez całą zimę. Wiosną znowu była orka lub uprawa i wsiewano kolejną roślinę.
My natomiast, po zbiorze tegorocznych zbóż, nie wjeżdżamy w pole pługiem, nie orzemy go, nie przewracamy gleby. Wjeżdża się agregatem, który zrywa ściernisko, żeby nie odprowadzało większej ilości wody. Jednocześnie, zrywając ściernisko, wsiewamy międzyplon – mieszankę odpowiednich gatunków roślin, które mają np. wzbogacać glebę w azot, pozyskując go z atmosfery. Albo drenować glebę, zastępując orkę. Dodatkowo w tych mieszankach są często rośliny nektarodajne, które przez okres jesienny mają być pożytkiem dla owadów zapylających lub słonecznik dla ptaków na zimę. Dzięki temu pole w okresie zimowym będzie przykryte roślinnością. W związku z tym nie dojdzie do mineralizacji węgla, nie będzie erozji wietrznej, która wywiewa zewnętrzną warstwę gleby.
Przez zimę rośliny zwiędną. Z martwych roślin – to jest przecież materia organiczna, zrobi się „poducha/materac”. Wiosną bez żadnej uprawy i bez orki, bezpośrednio w technologii siewu pasowego zostanie wsiana np. kukurydza. To jest właśnie jedna z dobrych praktyk pozwalających polu uniknąć skutków wszystkich zjawisk związanych ze zmieniającymi się warunkami klimatycznymi. Unikniemy erozji wietrznej i wypłukiwania zewnętrznych warstw gleby. Ochronimy zasoby, które mamy i będziemy mieć rozkładający się międzyplon, z którego – jako z dodatkowej materii organicznej – później będą mogły korzystać rośliny.
Retencja wody podstawą
Dlaczego materia organiczna odgrywa tu tak ważną rolę?
Materia organiczna jest najistotniejszą częścią gleby, jeśli chodzi o retencję wody. W warunkach wielkopolskich to jest szczególnie ważne: 1 proc. materii organicznej w glebie potrafi zretencjonować nawet do 100 m3 wody na 1 ha. Ona jest tak naprawdę najważniejszym narzędziem retencyjnym.
Dziś oczywiście państwo polskie serwuje nam górnolotnie brzmiące działania w zakresie retencji (…), natomiast jest ona efektywna wtedy, kiedy zatrzymujemy wodę bezpośrednio w miejscu, w którym ona spada. Tym miejscem jest pole uprawne. Zatrzymywanie wody ma największy sens w postaci retencji glebowej; tak możemy jej zatrzymać najwięcej.
Rolnicy na pierwszej linii frontu
Wracając do zachodzących zmian klimatycznych – z czym mierzą się przez nie rolnicy?
Budujący aspekt to fakt, że wśród rolników naprawdę trudno dopatrywać się denialistów klimatycznych. My spotykamy się z tymi zmianami na pierwszej linii frontu. W zasadzie w 100 proc. jesteśmy uzależnieni od warunków atmosferycznych. Nasz sukces finansowy ostatecznie zależy od tego, jaką mamy pogodę.
Dziś żadnego rolnika nie trzeba przekonywać, że klimat się zmienia. Jeszcze kilkanaście- kilkadziesiąt lat temu termin siewu kukurydzy przypadał a drugą połowę maja. Dziś na drugą połowę kwietnia. Czyli przez te lata warunki ociepliły się na tyle, że uprawa stricte ciepłolubna, pochodząca z klimatu tropikalnego, jest siana miesiąc wcześniej, niż kiedyś. My to widzimy na co dzień. Obserwujemy, że suma opadów na obszarze Polski nie będzie się zmieniać, ale problem polega na tym, że zmienił się ich rozkład. Coraz częściej mamy do czynienia z długimi okresami bezdeszczowymi. Po nich przychodzą opady, bardzo często nawalne. Gdy woda spada na bardzo przesuszony obszar, mamy taką sytuację, jak byśmy przez pół roku nie podlewali kwiatka w doniczce, a potem nagle wlali do niego litr wody. Co się stanie z tą wodą? Nie zostanie zaabsorbowana przez glebę, tylko spłynie po powierzchni niszcząc tym samym uprawy i nie zostanie przez nie w żaden sposób wykorzystana.
Druga szalenie istotna kwestia to brak śnieżnych zim. Mówię teraz o Wielkopolsce – nie ma pokrywy śniegu utrzymującej się dłużej niż 3-4 dni. A kiedyś to właśnie ona była głównym magazynem wody. Ta pokrywa topniejąc dostarczała wodę praktycznie przez cały okres wiosenny. To się skończyło. Najczęściej mamy deszczowy styczeń i luty (…). Woda po prostu trafia do sieci melioracyjnej i rowami, które niestety nie spełniają swojej funkcji, tracimy tę wodę. W maju i czerwcu, kiedy na pełnych obrotach rusza wegetacja, gdy woda jest najbardziej potrzebna, zostajemy z niczym. Bo wtedy wody w rowach już nie ma.
Unijny pomysł przedstawiono jako zamach na polskiego rolnika
Jak w takim razie radzą sobie z tym rolnicy całkowicie konwencjonalni, a jak robi się to w Waszym gospodarstwie?
Wczesną wiosną Komisja Europejska miała plan na retencjonowanie wody na użytkach zielonych. Podniosło się wtedy wielkie larum – politycy partii rządzącej zaczęli szczuć na Unię Europejską mówiąc, że chce ona niszczyć polskie rolnictwo i zalewać pola naszych rolników. Oczywiście nie o to w tym chodziło, a o retencjonowanie wody na trwałych użytkach zielonych, czyli na łąkach, pozwalanie wodzie jak najdłużej „stać”. Bo zostaliśmy pozbawieni śniegu, jako magazynu wody. Te naturalne łąki są najczęściej zlokalizowane wzdłuż cieków wodnych. Zawartość materii organicznej w trwałych użytkach zielonych to często kilkanaście-kilkadziesiąt proc. Są to więc rozproszone w krajobrazie „gąbki”, na których moglibyśmy zmagazynować dużo wody, a później móc z niej korzystać przez dłuższy czas.
Niestety tendencja wśród rolników jest taka, że chcieliby już w lutym wjeżdżać z nawozami na te trwałe użytki, bo niestety sezon wegetacyjny rusza coraz wcześniej. Tylko problem jest taki, że jeżeli my w lutym chcemy mieć suche łąki, na które będziemy wjeżdżać z nawozem, to już zupełnie nie mamy przestrzeni, na której możemy magazynować wodę. Okazuje się, że gdy w kwietniu, maju temperatury zaczną przekraczać 20 st. C, zaczyna się bardzo poważny, widoczny w uprawach deficyt wody. To pokazuje, że sytuacja wymknęła się spod kontroli i działania, które są podejmowane nie mają większego sensu. Co z tego, że nawóz zaaplikujemy w lutym, skoro bez wody on nie będzie mógł rozpocząć działania?
My od 10 lat stosujemy zaproponowane teraz przez Unię rozwiązania. Widzimy, że w naszym gospodarstwie to się świetnie sprawdza. I nie polega to na zalewaniu pól. A taka absurdalna retoryka była sprzedawana – Unia Europejska chce zalać pola konkurencyjnych, polskich rolników.
Jako Polacy podcinamy gałąź, na której siedzimy
Jak wygląda taki sposób retencjonowania wody?
Pierwszy poziom retencji to właśnie retencja glebowa. Jeśli ten magazyn wody w postaci materii organicznej w glebie zostanie zapełniony, to w naszym przypadku woda trafia do sieci melioracyjnej. W Polsce sieć melioracyjna jest doskonale rozwinięta. (…) To dobrze dla rolników, bo jest to narzędzie, z którego można mądrze korzystać. Dość mocno uogólniając można powiedzieć, że [jako kraj] nie korzystamy z sieci melioracyjnej mądrze.
Melioracja u swoich początków i założeń miała działać w sposób dwoisty: odprowadzanie wody, gdy jest jej za dużo oraz piętrzenie jej, gdy pojawia się deficyt wody. W Polsce długo nie mieliśmy problemów z suszą, więc większość tych urządzeń piętrzących straciła funkcjonalność. A w ciągu ostatnich 10 lat w Wielkopolsce nie było w zasadzie ani jednego roku bez krótszej lub dłuższej suszy.
Co w związku z tym czują rolnicy? Jak się ratują?
Na pewno bezradność. Trzeba zaznaczyć, że to co dzieje się na polach w zakresie odbudowy materii organicznej jest oczywiście w 100 proc. w rękach rolników. Ale nie możemy oczekiwać od rolników, że będą się zajmowali retencją w rowach melioracyjnych. To tak naprawdę nie jest nasze zadanie. My akurat musieliśmy zacząć działać na własną rękę, bo zostaliśmy przyparci do muru – ryzyko utraty plonu było tak duże.
Tzw. odszkodowanie suszowe rzeczywiście w wielu sytuacjach po prostu ratuje ludziom życie. Natomiast bezrefleksyjna wypłata suszowego, bez sprawdzenia, czy rolnik choćby podjął działania mające przeciwdziałać suszy. Z urzędu czeka się na suszowe, a to często psuje rolników. To powoduje, że nie podejmujemy działań, które mają jej [suszy] przeciwdziałać. Gdyby choć część tych pieniędzy przeznaczyć na lokalną retencję w rowach melioracyjnych, to myślę, że niektórych wniosków o suszowe po prostu by nie było. Widzimy po swoim gospodarstwie, że z deficytem wody można sobie w dużym stopniu poradzić. Nie mamy wiele wspólnego z większością gospodarstw w Polsce. Przez naszych znajomych rolników często jesteśmy traktowani jak kosmici, ale nas średnio interesuje to, co kto o nas myśli. Bo nasz bilans ekonomiczny jest zadowalający i mamy satysfakcję z tej pracy.
Lokalna retencja jest niezwykle ważna
Co jeszcze może pomóc rolnikom w retencji wody?
O retencji mówimy zawsze w 3-stopniowej skali. Magazyn wody w glebie to pierwszy stopień, woda w rowach melioracyjnych jest drugim, a trzeci stopień – traktowany po macoszemu – to wszystkie obszary nieprodukcyjne w krajobrazie rolniczym. Czyli: zadrzewienia śródpolne, pasy zakrzaczeń, poboczy, miedze. To zielona infrastruktura, która może retencjonować wodę. Ale też zadrzewienia śródpolne odgrywają niebagatelną rolę w ograniczaniu erozji wietrznej. (…) Sprawiliśmy, że nasz krajobraz rolniczy zaczyna coraz częściej wyglądać jak pustynia.
Podsumowując – lokalność przede wszystkim?
Mam świadomość, że to, co stosujemy my na wielkopolskich równinach , nie sprawdzi się na obszarach podgórskich. Zwróciłbym uwagę na lokalne uwarunkowania środowiska i to, co można robić, żeby wodę zatrzymywać. W tym duża rola samorządów.
Rozwiązanie często stosowane wśród rolników to budowa studni głębinowych i nawadnianie upraw ze źródeł podziemnych. Mam wobec tego bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony rozumiem potrzebę ratowania się i rozwiązywania problemu braku wody za wszelką cenę. Z drugiej jednak jest to desperackie rozwiązanie, które w dłuższej perspektywie jest podcinaniem gałęzi, na której siedzimy. (…) Ktoś kiedyś powiedział, że kolejna wojna światowa będzie o wodę. I z roku na rok ta perspektywa wydaje się być coraz bardziej realna.
–
Zdjęcie tytułowe: CreatorsDNA/Shutterstock