Słyszeliście, kiedyś o zjawisku przedniej szyby? Nie? Nie szkodzi. Jeżeli jeździcie samochodem, to widzicie je przy okazji każdej podróży. Jeszcze 20-30 lat temu po każdej przejechanej „trasie” na samochodowym grillu i przedniej szybie znajdowały się setki martwych owadów. Teraz? Może kilka. To nie przypadek. To objaw poważnej choroby. Na całym świecie trwa zagłada owadów. Widać ją także w Polsce. A bez owadów – mówią naukowcy – przetrwamy kilka, może kilkanaście miesięcy.
- Chcesz wiedzieć więcej? Przeczytaj książkę „Odwołać katastrofę”.
Trudno jest dostrzec coś, czego nie ma. Dlatego umyka nam, że wokół nas prawie nie ma już owadów. Jednak, jeżeli mamy dość lat, by pamiętać, jak było 20 lub 30 lat temu, a ktoś zwróci nam na to uwagę – zaczynamy to widzieć. Przejażdżka rowerem? Zniknęły muchy, które wpadały do ust. Łąka? Dostrzeżenie motyla jest dziś prawdziwą sztuką, choć jeszcze niedawno wszędzie było ich dużo. Nad wodą nie zauważymy ważek, a ostatnie owady, które dbają o to, byśmy zwracali na nie uwagę – to komary. Ale także ich, kiedy pomyśleć o tym przez chwilę, jest o wiele mniej niż było jeszcze niedawno.
Widać to także na przednich szybach samochodów. Niektórzy starają się policzyć tempo, w którym owady z nich znikają. I na przykład Brytyjczycy z organizacji zajmującej się ochroną dzikiego życia w hrabstwie Kent, w 2019 roku rozdali ludziom specjalne naklejki na tablice rejestracyjne i poprosili, by liczyć, jak wiele owadów się do nich przykleja. Okazało się, że kiedy wynik porównali z podobnym badaniem, które przeprowadzono 15 lat wcześniej, liczba spadła aż o… 50 procent. W 2004 roku trzeba było przejechać średnio pięć mil, żeby na naklejce pojawił się owad. Cztery lata temu dystans wyniósł 10 mil. Tę inicjatywę można oczywiście potraktować jako zabawę, ale wynik potwierdzają inne badania.
Owady znikają w przerażającym tempie
Anders Pape Møller to naukowiec z Université Paris-Sud, który uwagę na brak owadów na przednich szybach samochodów zwrócił kilka lat wcześniej. Wybrał dwa odcinki dróg w Danii – jeden miał 1,2 kilometra, a drugi 25 kilometrów – i porównał, jak bardzo spadła ich liczba między 1997 i 2017 rokiem. Wynik? Ubyło ich – zależnie od drogi – od 80 do nawet 94 procent. Badania z dróg mogą jednak – wskazują niektórzy – podawać nieco zawyżone wyniki, bo wpływ na nie ma nie tylko liczba owadów, ale też samochodów, których przybyło. Gdy owadów jest tyle samo – tłumaczą – ale samochodów więcej, to takie badanie pokaże, że insektów ubyło. Dlatego trzeba brać na to poprawkę. Ale nawet kiedy się to zrobi, to tempo, w którym giną owady jest przerażające. W różnych miejscach i przy okazji różnych badań notowano różne wyniki, ale w zasadzie zawsze ubywało ich o co najmniej 50 procent.
Na przykład gdy kilka lat temu przyjrzano się motylom w Wielkiej Brytanii, to zorientowano się, że jest ich o połowę mniej niż w 1976 roku. A niektórych gatunków już prawie nie ma, bo kiedy chodziło o te z nich, które są najbardziej wyspecjalizowane i potrzebują określonego środowiska do życia (np. dostępu do wybranych roślin) spadki są jeszcze większe i na każdych czterech przedstawicieli gatunku żyjących w 1976 roku, dziś można znaleźć już tylko jednego. Widać to także w tym, że giną ptaki, które żywią się owadami. Na Wyspach dzięciołów jest już na przykład o ponad 77 procent mniej niż było jeszcze w 1967 roku. Królówek jest mniej o ponad 90 procent. Ginące gatunki można mnożyć.
W Polsce ptaków też nie widać. Kiedy słyszeliście ostatnio dzięcioła? Gdzie są wróble? Co stało się z jerzykami? Pamiętacie jeszcze, jak wygląda łąka pełna motyli? Zapewne nie, bo jest o nią coraz trudniej.
To, że nie widzicie tych wszystkich zwierząt, nie wynika z tego, że zawodzą was zmysły. One giną i znikają. Potwierdzają to badania prowadzone w całej Europie. Także tuż za naszymi granicami. Choćby w Niemczech, gdzie sprawdzano jak owady trzymają się w… rezerwatach przyrody. Czyli tam gdzie – teoretycznie – powinny się mieć najlepiej. Robiło to 12 naukowców z różnych uniwersytetów w Holandii i Niemczech. Okazało się, że w zaledwie 27 lat masa owadów latających w rezerwatach spadła o ponad 75 procent. W czasie życia zaledwie jednego ludzkiego pokolenia zniknęły 3 / 4 wszystkich owadów. Nie ma żadnego powodu, by sądzić, że w Polsce jest inaczej. Jest za to wiele, by uznać, że jest tak samo.
Bardzo ważnym powodem jest to, że zniszczyliśmy w Europie i – oczywiście – Polsce mokradła. Normalnie rzeka tworzy bowiem wokół siebie szeroki ekosystem, który zapewnia miejsca do życia dla wielu zwierząt i owadów. Kiedy jednak zostaje „udrożniona” i „ucywilizowana”, a wszystko wokół zmeliorowane pod pola uprawne, ten świat ginie. Wraz z nim giną choćby owady. A w ślad za nimi ptaki. I – co ciekawe – autorzy badania byli w stanie wskazać część przyczyn – w tym między innymi rolnictwo i stosowanie szkodliwych dla owadów środków ochrony roślin. Ale nie wszystkie. Oznacza to, że w niezwykle szybkim tempie tracimy kluczowe dla nas zwierzęta i nie wiemy nawet do końca dlaczego.
A mimo to niewiele robimy, by zatrzymać ten proces. Licząc, że jakoś to będzie.
„Prawdziwa, zwielokrotniona katastrofa rozgrywa się w świecie owadów”
Choć powinniśmy. Nawet nie dlatego, że dobrze jest dbać o środowisko. Także przez egoizm. Owady pełnią bardzo wiele funkcji, które są absolutnie kluczowe dla naszego przetrwania. Jak ważne? Słynny amerykański biolog Edward O. Wilson mówił, że jeżeli z powierzchni planety znikną ludzie, to ta odrodzi się i szybko wróci do stanu, w którym była 10 tysięcy lat temu. Jednak jeżeli zniknęłyby owady, to runie cały planetarny ekosystem. Twierdził więc, że jeżeli doprowadzimy do zagłady wszystkich owadów, to ludzkości zostanie najwyżej kilka miesięcy życia. A zagłada owadów zaczyna być realną perspektywą.
Profesor Piotr Skubała z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, z którym rozmawiałem przy okazji pracy nad książką „Odwołać katastrofę„, która wkrótce trafi do księgarń, mówił mi: „Badania potwierdzają, że tempo wymierania bezkręgowców – w tym oczywiście owadów – jest osiem razy szybsze niż kręgowców. Prawdziwa, zwielokrotniona katastrofa rozgrywa się w świecie owadów. Widzimy to po przedniej szybie, ale ja tego doświadczam także na co dzień. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu owadów wszędzie było dużo. Były na łące. Towarzyszyły nam podczas spacerów. Dziś? Motyl to rzadkość. Nie widać tylu pszczół, much”.
„Dziwi mnie” – mówił Profesor – „jak mało osób wyraża swoje poruszenie tym, że tych owadów już nie ma. Naukowcy mówią, że rocznie tracimy dwa i pół procent biomasy owadów. Jeżeli nic się nie zmieni, a to tempo się utrzyma, za sto lat nie będzie na Ziemi żadnego owada”. I tłumaczył, co to znaczy: „Ta planeta nie będzie działać bez owadów. Bez nich nie będzie też nas. A ich wymieranie postępuje bardzo szybko. One są fundamentem życia na Ziemi. Ich obecność jest kluczowa dla prawidłowego funkcjonowania wszystkich ekosystemów. (…) Ziemia bez owadów oznacza katastrofę ekologiczną i kres naszej cywilizacji„.
A dlaczego nie będzie działać? „Owady są pokarmem bardzo dużej liczby zwierząt”. – wyjaśniała prof. Paulina Kramarz z Uniwersytetu Jagiellońskiego, z którą także spotkałem się w czasie pracy nad książką – „Sześćdziesiąt procent ptaków żywi się owadami – jeśli ich nie będzie, to nie będzie jerzyków. Nie będzie także gatunków pospolitych ssaków, na przykład owadożernych jeży. Owady pełnią też bardzo ważną funkcję: wspomagają rozkład martwej materii organicznej. Są zaangażowane w przetwarzanie wszystkiego tego, co ląduje na glebie, w tym szczątków roślin i zwierząt, odchodów zwierząt. Klasycznym przykładem są żuki gnojowe, które przygotowują martwą materię do pracy mikroorganizmów. Owady napowietrzają też glebę. Bez nich utoniemy w gównie i martwej materii organicznej”.
Wiemy o tym wszystkim. A mimo to niewiele robimy, by tego uniknąć.
Ale czy można coś z tym zrobić? Można. Najlepiej zacząć od uświadomienia sobie skali zagrożenia oraz wyzwań, przed którymi stoimy. Kiedy to zrobimy, zrozumiemy, że wszystko inne jest mniej ważne.
Osobom lubiącym fikcję może pomóc w tym świetna trylogia Mai Lunde, którą rozpoczyna książka „Historia pszczół. Powieść”. Zwolenników literatury faktu zapraszam do „Odwołać katastrofę”, w której dziewięcioro z grona najlepszych polskich specjalistów zajmujących się środowiskiem tłumaczy to w ciekawy i przystępny sposób. Będąc przy tym – jak sądzę – całkiem dobrą szczepionką na wszechobecną w sieci dezinformację i manipulację dotyczącą klimatu i generalnie kryzysu ekologicznego.
***
Chcesz dowiedzieć się więcej? Przeczytaj książkę „Odwołać katastrofę”.
Fot. Shutterstock/Marek Mierzejewski.