Od lat Rosja kojarzy nam się z łamaniem wielu standardów związanych z wolnością, prawami człowieka i z zasadami demokracji. Często możemy zobaczyć, jak tamtejsze służby brutalnie rozpędzają protestujących, a przeciwnicy władzy mogą trafić do kolonii karnej. Wszelkie pozarządowe aktywności, w ramach których krytykuje się władze, są tłumione, lub ich działania mocno się utrudnia. Tak jest nie tylko w przypadku ludzi przeciwnych Putinowi, ale też aktywistów ekologicznych. Współczesnej Rosji nie jest po drodze z ochroną środowiska i klimatu.
Ekolodzy – „obcy agenci”
W 2012 roku Kreml wprowadził ustawę o „zagranicznych agentach”, której celem jest piętnowanie, a najlepiej uciszanie wszystkich organizacji, które według władz mają jakikolwiek związek z zagranicą. W praktyce ustawa ta została wymierzona we wszystkie organizacje pozarządowe, także w te zajmujące się ekologią. I nie ma tu znaczenia, czy ekolodzy popierali Putina jako prezydenta, czy nie.
W 1989 roku Kaliningradzie została założona organizacja Ecodefense. Organizacja ta działa w wielu częściach Rosji i ma swoje biura w Moskwie, Jekaterynburgu, a także w Wilnie. Tak jak w przypadku każdej innej organizacji ekologicznej, Ecodefense zajmuje się walką o dobro przyrody, organizowaniem kampanii ekologicznych, czy pokojowymi akcjami protestacyjnymi. A więc działaniom, które nie są bezpośrednio wymierzone w taką czy inną władzę. Ecodefense miała wiele okazji, by rozzłościć władze na Kremlu. W 2003 roku aktywiści naciskali na koncern naftowy Lukoil, by ten zainwestował w technologię pozwalającą na satelitarne śledzenie wycieków naftowych. W 2009 roku wraz z Greenpeace i innymi organizacjami działającymi w Niemczech protestowali przeciwko transportowi odpadów nuklearnych do Rosji.
Były to działania, które nie były wymierzone personalnie we władze na Kremlu. Aktywistom ekologicznym czy to w Rosji, czy u nas w Polsce zawsze chodzi o dobro przyrody, środowiska naturalnego, a nie o to, jaka władza rządzi krajem, jaki polityk jest szefem państwa. A mimo to, Ecodefense latem 2014 roku została wpisana na listę „zagranicznych agentów”. Organizacje takie miały obowiązek zgłaszać swoje dochody, wydatki, musiały przechodzić audyty finansowe i oznaczać swoje publikacje długimi zastrzeżeniami. Kiedy ustawa ta weszła w życie, a Ecodefense znalazła się na liście, Aleksandra Korolewa, szefowa organizacji nie przejęła się tym. Korolewa i jej współpracownicy żartowali nawet, że to taka etykieta, że są „elitarnym klubem”. Podjęli decyzję, że będą działać dalej, tak jak jakby prawo to w ogóle nie istniało.
Czytaj również: Zniszczenie Nord Stream przypomina nam o dwóch ogromnych zagrożeniach
Prawo, które zniszczyło organizację
„Nie spełniliśmy żadnego z absurdalnych wymogów prawa: nie oznaczyliśmy serwisu i publikacji obraźliwym oznaczeniem „zagraniczny agent”, nie uzgadnialiśmy naszych działań z Ministerstwem Sprawiedliwości, nie wysyłaliśmy dodatkowych raportów do organów kontrolnych, powiedziała Korolewa.
Korolewa wspominała, że przez kilka lat nic się nie działo, i mogli dalej prowadzić swoje akcje na rzecz ochrony klimatu i środowiska. Jednak grzywny za nieprzestrzeganie prawa zaczęły się piętrzyć, i ich suma wyniosła milion rubli, czyli ponad 13 tys. euro. W warunkach rosyjskich są to ogromne pieniądze. Szczególnie w przypadku organizacji pozarządowych, które nie mają pewnego źródła utrzymania, tak jak normalna firma. W końcu, w 2018 roku ich konta zostały przez władze zamrożone, rok później przeciwko Korolewej wszczęto pięć spraw karnych. Groziło jej do dwóch lat więzienia. „Nie chcąc bliżej poznać rosyjskiego systemu więziennictwa, 5 czerwca 2019 roku zamiast jechać na przesłuchanie, pojechałam autobusem z Kaliningradu do Kłajpedy na Litwie”, tłumaczyła szefowa Ecodefence. Trzy później Korolewa udała się do Niemiec, gdzie pół roku później otrzymała status uchodźcy politycznego. Ecodefence wciąż działa, ale jej działalność na terenie Rosji jest praktycznie niemożliwa.
O tym, jak bardzo niszcząca jest ustawa o „zagranicznych agentach” świadczy raport Amnesty International. Z różnych powodów ponad 100 organizacji tylko w pierwszych czterech latach pozbawiono środków finansowych. 28 organizacji zostało zamkniętych. Kolejne lata statystykę tę poszerzały. Ustawa o „zagranicznych agentach” została zaprojektowana, by zablokować, napiętnować i uciszyć krytyczne organizacje pozarządowe. W jej sidła wpadło wiele organizacji kosztem praw indywidualnych osób i jakości debaty publicznej w Rosji. Przegranym są nie tylko organizacje, ale i rosyjskie społeczeństwo, powiedział Siergiej Nikitin, dyrektor Amnesty International w Rosji.
Rosyjska inwazja pogrzebała działania ekoaktywistów
Inwazja Rosji na Ukrainę pogorszyła sytuację działaczy ekologicznych. Bardzo szybko rosyjskie władze stały się obiektem surowej krytyki. Wprowadzane zostały liczne sankcje. W takiej sytuacji władze na Kremlu stały się jeszcze bardziej represyjne. Nikt, kto chciał protestować, nie mógł się czuć bezpiecznie, gdyż Putin wiedział, co myśli o nim wielu ludzi na świecie, organizacji czy zachodnie rządy. Boi się, że jeśli społeczeństwo otworzy oczy, to jego rządy dobiegną końca.
Już w pierwszych dniach wojny rozpoczęły się masowe aresztowania wszystkich, którzy byli podejrzani o działalność przeciwko Kremlowi. Aresztowano dziennikarzy i aktywistów wszelkiej maści organizacji. W zeszłym roku ustawa „zagranicznych agentach” została zaostrzona, co oczywiście odbiło się na wciąż jeszcze istniejących organizacjach, które przetrwały wcześniejsze lata. Taki rozwój sytuacji, który miał miejsce od pierwszych dni wojny, sprawił, że dziesiątki działaczy ekologicznych musiało opuścić Rosję. Wielu wyjechało, bo bało się prześladowań ze strony Kremla, który do dziś prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie.
Bycie ekologiem w Rosji nie jest bezpieczne
„Od początku wojny mówienie o środowisku jest bardziej niebezpieczne”, powiedział Iwan Drobotow, rosyjski działacz ekologiczny, który w czerwcu 2022 roku uciekł do sąsiedniej Gruzji. „Jest coraz mniej osób gotowych w ogóle zabrać głos. Robienie tego samemu stało się bardziej skomplikowane i niebezpieczne”, powiedział. „Wiele osób było oszołomionych i straciło zdolność myślenia i działania. Zbyt wielu.” Dla Kseni Klimowej, wolontariuszki Greenpeace z Wołgogradu na południu Rosji, do wyjazdu zmusiła ją ciągła presja ze strony policji. „Spędziłam pewien czas w więzieniu. Oskarżyli mnie o dyskredytowanie rosyjskich sił zbrojnych. Przez kilka miesięcy policja nie dawała mi spokoju. Bardzo się bałam, że przyjdą przeszukać mój dom”, powiedziała Klimowa. „Naprawdę nie chciałam wyjeżdżać. Miałam nadzieję, że to wszystko się skończy. Ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nic się nie kończy i nie da się żyć własnym życiem”. W pierwszych dniach wojny policja zatrzymała wielu znanych w Rosji działaczy ekologicznych.
Czytaj również: Tak Putin niszczy ukraińską przyrodę. Rosjanie palą tony plastiku, tną lasy, zabijają delfiny
Rosja nie bardzo przejmuje się środowiskiem i klimatem
O tym, że Rosja nie specjalnie przejmuje się ochroną środowiska i globalnym ociepleniem świadczy wiele faktów. Głośnym przykładem sprzed lat było aresztowanie załogi statku Arctic Sunrice. We wrześniu 2013 roku aktywiści Greenpeace chcieli zaprotestować przeciwko wydobyciu gazu ziemnego na Morzu Barentsa, jakie prowadzi do dziś Gazprom. Rosyjska straż przybrzeżna zagroziła użyciem broni wobec protestujących, jeśli nie odstąpią od próby wejścia na platformę wiertniczą Prirazłomnaja. Ostrzelano także statek aktywistów. „Użycie takiej przemocy wobec pokojowego protestu jest całkowicie nieproporcjonalne, nieuzasadnione i nie powinno się w ogóle wydarzyć. To absurd. Jest oczywiste, że firmy paliwowe korzystają ze specjalnej ochrony władz rosyjskich, które wydają się o wiele bardziej zainteresowane uciszaniem pokojowych protestów niż chronieniem Arktyki przed zakusami takich firm jak Gazprom”, powiedział Ben Ayliffe, koordynator kampanii „Arctic Oil” w Greenpeace.
Aktywistów aresztowano i przewieziono do Murmańska. Tam zostali oskarżeni o piractwo, za które w Rosji grozi długoletnie więzienie. Zarzut piractwa postawiony 30 aktywistom miesiąc później zmieniono na chuligaństwo. Przez trzy miesiące trwały batalie prawne ze strony różnych instytucji oraz liczne apele wielu instytucji i osób, w tym Lecha Wałęsy, do rosyjskich władz o uwolnienie działaczy Greenpeace. Wśród aresztowanych aktywistów był także Polak. W końcu rosyjskie władze pod koniec grudnia 2013 roku zdecydowały się na amnestię i umorzenie śledztwa. Takie wydarzenie miało miejsce dekadę temu, na długo przed inwazją na Ukrainę.
Dziś taka akcja skończyłoby się dla aktywistów źle. Biorąc pod uwagę wojnę, potrzeby finansowe Rosji, która wciąż sprzedaje swoje paliwa kopalne, całą sytuację geopolityczną – aktywiści mogliby trafić na wiele lat do kolonii karnej. Być może nawet staliby się kartą przetargową w rękach władz. Jak więc widać, Rosja nie tylko nie przejmuje się prawami człowieka, ale w imię swoich interesów ma w głębokim poważaniu środowisko i losy całej planety. Trudno powiedzieć, kiedy i czy w ogóle ta sytuacja ulegnie zmianie.
–
Zdjęcie: Protest Greenpeace z 2013 roku. Ustawa o „zagranicznych agentach” weszła w życie rok wcześniej. Shutterstock/Vlad Karavaev