Doświadczenie zmęczenia i wypalenia to plaga naszych czasów — dotykająca dorosłych, młodzież, a nawet dzieci. Jakie są tego przyczyny? W jaki sposób kult osiągnięć i kultura naszej pracy mogą być toksyczne? I czy na horyzoncie są szanse na zmianę? Między innymi o tym rozmawiamy z Mikołajem Marcelą, kulturoznawcą.
Rosnące nierówności ekonomiczne i społeczne. Kult osiągnięć i „najlepszej wersji siebie”. Realizm kapitalistyczny i depresja. Wszystko to jest znakiem naszych czasów. Jakie są tego przyczyny i co możemy z tym zrobić?
Tekst jest częścią naszego nowego cyklu „Żyć wolniej”, w którym przyglądamy się idei „slow life”, polskiej kulturze pracy, alternatywnym formom edukacji i spędzania wolnego czasu. Pokazujemy miejsca, które opierają się tradycyjnym procesom, rozmawiamy z ekspertami i ludźmi, którzy postanowili zwolnić i iść wbrew głównemu nurtowi. Wszystkie teksty będzie można znaleźć pod TYM LINKIEM. Cykl we współpracy z Fundacją Better Future.
Sebastian Medoń, SmogLab: Skąd bierze się współcześnie wypalenie, dostrzegane również wśród młodych osób?
Mikołaj Marcela, kulturoznawca, autor książki “NIE MUSISZ. Od kultu osiągnięć do wypalonych pokoleń”: Jeśli wypalenie dotyczy dziś także młodych osób, to musi zaczynać się bardzo, bardzo wcześnie. Wokół nas dzieje się coś, co podważa nasze “naturalne” przekonanie, czy też może oczekiwanie, że zmęczone powinny być dopiero osoby starsze.
Oczywiście nie jest tak, że osoby z pokoleń starszych nie są zmęczone, wypalone czy wyczerpane. Okazuje się jednak, że młodzi ludzie, zwłaszcza millenialsi, czyli osoby urodzone po roku 1980, doświadczają wypalenia bardzo często już w wieku 30 lat. I mówimy tu nie tylko o wypaleniu zawodowym. Coraz częściej mamy do czynienia z wypaleniem w związkach czy w ogóle z wypaleniem życiowym.
W przypadku osób z “pokolenia Z” (urodzonych po roku 1996), a nawet tych, którzy przyszli na świat po 2013 roku (“pokolenie alfa”), coraz częściej mówi się o wypaleniu uczniowskim. Zaczyna się ono już w szkole i wiąże się z niepokojącym zjawiskiem, na które składają się m.in. diagnozy depresji u coraz młodszych osób. Nastolatków, a nawet kilkuletnich dzieci.
„Wiele obszarów naszego życia, w tym edukacja, zdaje się nie przystawać do nowej rzeczywistości”
Czy wiemy, jaka jest przyczyna?
Oczywiście trudno odpowiedzieć na to pytanie w skrócie. De facto cała moja książka, licząca trzysta stron i niemal dwieście pozycji bibliograficznych, stara się zmierzyć z tym tematem. W książce próbuję zrozumieć, gdzie to się wszystko zaczęło i jak się to rozwija.
Myślę, że to są procesy, które sięgają początkami dwa stulecia wstecz. Szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że z jednej strony nadal żyjemy w świecie w dużej mierze zorganizowanym w XIX wieku (to wtedy w Europie zaczęliśmy rozwijać koncepcję państw narodowych, coraz częstszą i z czasem dominującą formą zatrudnienia stała się praca najemna, zaczęliśmy wprowadzać obowiązek szkolny, ale i redefiniować role społeczne) i który mentalnie czerpie z wielu rozwiązań z czasów rewolucji przemysłowej.
Z drugiej strony to był świat bardzo odmienny od kształtu rzeczywistości w XXI wieku. Wówczas gospodarka zaczynała być oparta głównie na przemyśle. Dziś żyjemy w świecie zupełnie innym, opartym przede wszystkim na usługach. Nasz świat charakteryzuje się innymi rozwiązaniami społecznymi, politycznymi i gospodarczymi. Wiele jednak obszarów naszego życia, w tym edukacja, zdaje się nie przystawać do tej nowej rzeczywistości.
Drugi moment historyczny, który wydaje się również bardzo istotny, to przełom lat 60. i 70. XX wieku. Wtedy w dorosłość wkracza pokolenie “boomersów”, które z jednej strony było pokoleniem bardzo rewolucyjnym, z drugiej dziś prezentuje raczej najczęściej – o ironio – postawy mocno konserwatywne. Obecnie przedstawiciele tego pokolenia często narzekają na „pokolenie Z”. Być może dlatego, że widzą w nich samych siebie z młodości? Oni również kiedyś mocno podważali rzeczywistość wokół siebie. Pamiętamy m.in. hipisów, których hasła pewien oddźwięk znalazły również w PRL-owskiej Polsce.
„Boomersi” i początki kultu osiągnięć
W książce podkreślasz, że echo tamtych czasów, czyli pewien zwrot w kierunku indywidualności, “poszukiwania siebie”, pobrzmiewa do dziś. Zwracasz również uwagę, że to „boomersi” w dużej mierze umeblowali nasz świat. Między innymi za sprawą techniki.
Pokolenie “boomersów”, razem z “pokoleniem X”, wprowadziło na ówczesny rynek wiele rozwiązań, które sprzyjały narodzinom tego, co dzisiaj określamy jako późny kapitalizm. Stworzyły one podstawę dla kultu osiągnięć, któremu również poświęcam bardzo dużo miejsca w książce. Zmiany zapoczątkowane przez “boomersów” sprzyjały rywalizacji na rynku pracy, w edukacji, polityce i na wielu innych poziomach. Doszliśmy do momentu, w którym można mówić o niemal absolutnej konkurencji wszystkich ze wszystkimi. Równocześnie wprowadzane przez nich zmiany sprzyjały oczywiście bogaceniu się, dynamicznemu rozwojowi kapitalizmu, ale też oznaczały wzrost obciążenia pracą (szczególnie w przypadku kobiet) i rosnące nierówności. Zarówno w pracy, jak i poza nią, m.in. w ramach edukacji. Oczywiście przedstawiam tutaj pewien ogólny zarys. Problematyka ta jest znacznie bardziej zawiła, co staram się pokazać w książce.
Wielką rolę odgrywa przy tym także technologia i kierunek, w którym się rozwijała.
„Kultura zapie***lu” i poszukiwanie nowych rozwiązań
Zastanawia mnie w tym miejscu jedna rzecz. Wydaje się, że zdroworozsądkowo byłoby zakładać, że coś, co określa się jako dziejowy postęp, czy też rozwój, będzie oznaczać, że nasze życie staje się lepsze. W samych definicjach rozwoju i postępu jest to zawarte. Czytając Twoją książkę można dojść do wniosku, że coś poszło nie tak. Że być może, paradoksalnie, to wcześniej w wielu aspektach życia ludziom mogło się żyć może nie tyle lepiej, co przynajmniej lżej.
Oczywiście takie oczekiwanie występuje, wydaje mi się, że dość powszechnie. Jest to efekt między innymi edukacji szkolnej, historycznej, która uczy nas, że w toku dziejów przechodzimy od bardziej prymitywnych systemów, do bardziej rozwiniętych. Od zbieraczy i łowców, poprzez rolnictwo do gospodarki przemysłowej, następnie do dominacji sektora usług i tak dalej. Zakładamy, że jako ludzkość znajdujemy i mamy coraz lepsze rozwiązania. Że to wszystko to jest właśnie postęp naszej kultury czy też cywilizacji.
Osobiście stoję po stronie Davida Graebera i tego, co opisał w książce “Narodziny wszystkiego”, wspólnie z Davidem Wengrowem. Graeber jest znany z podważania wspomnianej, progresywnej wizji historii, która pomija, że w ramach naszej kultury nieustannie testujemy różne rozwiązania. Niektóre z nich okazują się lepsze, zapewniają nam pewien progres, odczucie wzrostu dobrobytu czy lepsze samopoczucie. Inne są natomiast gorsze i nie sprawdzają się. Ważne jest przy tym to, że dysponujemy bardzo wieloma różnymi rozwiązaniami, które jako możliwości współistnieją równocześnie. Tok naszych dziejów i tego, co nazywamy rozwojem ludzkości to niezwykle skomplikowana i niejednoznaczna kwestia.
I tak na przykład: dzisiaj na rynku pracy mówimy o presji, żeby cały czas żyć w tzw. “kulturze zapie***lu”, czyli wykonywaniu nadgodzin i tak dalej, by cały czas maksymalizować efekty naszej pracy. Z drugiej strony natomiast wprowadzamy też inne rozwiązania. Testujemy czterodniowy tydzień pracy, rozważamy bezwarunkowy dochód podstawowy. Sprawdzamy różne formy zarządzania, jak turkusowe zarządzanie czy zielone zarządzanie, które wydają się bardziej demokratyczne. A te rozwiązania częściowo czerpiemy… z naszej przeszłości.
Bo szczerze mówiąc – o czym piszę w książce – to, co dziś wydaje nam się czymś nowym i rewolucyjnym, było już testowane, nierzadko z dużym sukcesem w przeszłości. Po prostu nie było jeszcze wtedy sprzyjających okoliczności, by wprowadzić te rozwiązania na szeroką skalę. Tak, jak w przypadku bezwarunkowego dochodu podstawowego, który niemal wprowadzono w USA… pod koniec lat sześćdziesiątych.
Nie jest tak, że my cały czas przechodzimy od gorszego do lepszego. Raczej cały czas szukamy nowych rozwiązań społecznych, gospodarczych i kulturowych. Niektóre z nich lepiej się sprawdzają, inne gorzej.
„W wielu aspektach pobyt w szkole przypomina odwiedzenie skansenu”
Czyli coś się przestało sprawdzać, jeśli chodzi o nasze podejście do pracy, edukacji i szeroko pojętych osiągnięć?
Myślę, że nasze dzisiejsze poczucie wypalenia wynika przede wszystkim z tego, że – jak wspomniałem – żyjemy na bardzo wielu poziomach w dwóch odrębnych “światach”. To rodzi w nas ogromne dysonanse poznawcze. Wymaga się od nas często sprzecznych ze sobą rzeczy.
Najlepszym przykładem jest funkcjonowanie w tradycyjnym modelu szkolnym. Między innymi dlatego od wielu lat zajmuję się krytyką współczesnej szkoły. To edukacja najbardziej dziś zawieszona jest między dwoma światami. Uczeń żyje w XXI wieku, czyli w świecie, w którym bardzo istotna jest autonomia. Liczy się sprawczość, możliwość wyboru. Technika, nowe technologie, wszystko to zapewnia nowe możliwości: działania, komunikacji, tworzenia czy produkcji. Równocześnie uczeń ten jedną trzecią dnia spędza w szkole, która funkcjonuje jakbyśmy nadal mieli XIX wiek. W szkole, w której oczekuje się od niego uległości, posłuszeństwa, w której brak najczęściej autonomii, realnego poczucia sprawstwa i wyboru.
Jeśli chodzi o wspomniane nowe technologie, to często obowiązuje tam zakaz ich używania. W wielu aspektach pobyt w szkole przypomina odwiedzenie skansenu.
„Dla wielu pracodawców zamiast efektywnej pracy wciąż liczą się właśnie »d*pogodziny«”
Nie brzmi to dobrze.
Ten dysonans myślę, że narasta z dekady na dekadę. I nie dziwię się, że funkcjonowanie w nim powoduje u młodych osób poczucie wypalenia. Szczególnie, że wiąże się z wielogodzinnym, mozolnym wysiłkiem, związanym ze sprostaniem wymaganiom, które stawia szkoła. Wysiłkiem, który ponosi się również w czasie “po szkole”.
Mówimy jednak o zjawisku szerszym. Podobnie jest w bardzo wielu innych przestrzeniach. Na przykład na dzisiejszym rynku pracy dla wielu pracodawców zamiast efektywnej pracy wciąż liczą się właśnie “d*pogodziny”. Często nie wykorzystuje się narzędzi, które istnieją, aby szybko i efektywnie wykonać pracę. I zaoszczędzić swój czas na coś, co będzie dla pracownika ważne i istotne. Albo chociażby na odpoczynek.
Ale jest jeszcze coś! Jednocześnie, jak pokazują badania, w naszej pracy jesteśmy coraz bardziej efektywni. Dzieje się tak m.in. za sprawą nowych narzędzi technicznych, metod zarządzania itd. Nie zyskujemy jednak na tym czasu wolnego.
I nie zyskujemy właśnie dlatego, że jesteśmy bardziej efektywni.
Dlaczego?
Dobrym przykładem są narzędzia, które powinny nam ułatwić pracę, jak chociażby oprogramowanie biurowe. Teoretycznie popularne pakiety programów ułatwiają nam przygotowywanie dokumentów, rozmaitych sprawozdań itd.
Ponieważ dzięki nim jest to jednak tak prostsze i mamy dostęp do danych, to przygotowujemy tego rodzaju rzeczy coraz więcej. Dzisiaj właściwie w związku z każdą pracą musi powstać raport, wykres, tabelka. Wszystko musi być zebrane i podsumowane w jakimś pliku, raporcie czy zestawieniu. Udokumentowane w ramach mnożących się procedur biurokratycznych.
Kult osiągnięć nie kończy się jednak na edukacji i pracy. Również w czasie wolnym staliśmy się zakładnikami tego rodzaju myślenia, głównie przez wzrost dobrobytu w ostatnich dekadach, który teraz mocno hamuje…
Bardzo dużo rzeczy jest dziś w naszym zasięgu – jak np. siłownia, która poprawi nasz wygląd, czy też zabiegi kosmetyczne lub chirurgii plastycznej. Możemy, o ile nas stać, zdobyć ośmiotysięcznik. Możemy pojechać na wakacje w określone miejsce i pochwalić się tym. Cały czas wielu z nas czuje bowiem presję, by być “najlepszą wersją siebie” i jednocześnie żeby wyciągnąć z życia jak najwięcej.
Czyli to wspomniane “możesz” zmienia się w tytułowe “musisz”… Mówiłeś co nieco o perspektywie znanej z książek Davida Graebera, co u mnie wywołało skojarzenia z pracami Marka Fishera. Jako krytyk kultury pisał o tzw. realizmie kapitalistycznym, czyli o tych realiach, jakie zafundował nam kapitalizm: w kontrze do ideałów, których zawierał obietnicę. Jednym z ciekawszych wątków jest to, co pisał o biurokracji. Czyli właśnie o natłoku prac biurowych, który wydaje się z dekady na dekadę narastać. Tak jakby nie chciano nam pozwolić, by skorzystać z tej oszczędności czasu, jaką mogą przynosić nowe technologie…
Przede wszystkim Mark Fisher zdefiniował depresję jako chorobę socjo-ekonomiczną. Zwrócił on uwagę, że często nie jest to kwestia wyłącznie problemów indywidualnych, tylko kwestia systemowa. Bardzo często niestety chorujemy na depresję nie dlatego, że coś z nami jest nie tak, ale z powodu funkcjonowania w pewnym sensie w “chorym” systemie społeczno-ekonomicznym. I to jest duży problem dzisiejszego świata.
Źródeł depresji i rozmaitych problemów psychicznych szuka on w systemie, w którym dzisiaj funkcjonujemy. Dokładniej szuka ich w systemie ekonomicznym i systemie społecznym. Za Oliverem Jamesem wskazywał związek między rosnącą liczbą zaburzeń psychicznych i depresji z konstytuowaniem się tak zwanego „późnego kapitalizmu”. Oprócz problemów takich jak stres, przepracowanie, czy toksyczne relacje w miejscu pracy, do wspomnianych elementów systemowych trzeba też zaliczyć presję nieustannej ekspozycji samego siebie. Domeną współczesną jest wystawianie siebie w Internecie na widok publiczny.
W tym ostatnim sensie dzisiaj wszyscy jesteśmy pornograficzni, jak pisze o tym niemiecki filozof południowokoreańskiego pochodzenia, Byung-Chul Han: pokazujemy innym często właściwie całe nasze życie. Może to być z jednej strony męczące, szczególnie gdy zależy nam na domniemanej opinii innych, z drugiej strony na dłuższą metę wypalające.
- Czytaj także: Człowiek kontra rozpraszacze. „Ta walka jest nierówna”
Wątpliwe obietnice kultu osiągnięć. „Wulgarne wręcz wydanie coachingu”
W takim razie bardziej jesteśmy eksploatowani, czy może sami się eksploatujemy?
Dziś żyjemy w takim systemie, który pod wieloma względami zmusza nas do tego, byśmy dawali z siebie tak zwanego “maksa”. I to na bardzo wielu poziomach.
Czasami jest to oczywiście nasze wyobrażenie tylko, że coś jest od nas wymagane i nie potrafimy postawić sobie granicy. Pamiętajmy jednak, że funkcjonujemy w świecie, w którym możliwość postawienia granicy lub nauczenia się stawiania granic – między tym, co jest moje, a tym, co jest mi narzucone przez społeczeństwo, kulturę – to jest bardzo duży luksus. Trzeba, na przykład, dorastać w takim miejscu, w którym ma się tego rodzaju komfort, że możemy się tego nauczyć.
Tymczasem, tradycyjnie, w wielu rodzinach nadal obowiązuje zasada, według której “dzieci i ryby głosu nie mają”. Podobnie niestety nadal jest w polskich szkołach, o czym pisałem też w swoich poprzednich pracach, w tym w książce pt. “Patoposłuszeństwo”. Polskie szkoły to nie są miejsca, w których uczy się asertywności. Później, już po zakończeniu edukacji, bardzo łatwo wpadamy więc w relacje, w których jesteśmy wyzyskiwani.
Nie zgodziłbym się więc z prostym twierdzeniem, że sami się eksploatujemy. Tym bardziej, że funkcjonujemy dodatkowo w określonych narracjach o życiu i o świecie – i to myślę też byłoby bardzo bliskie i Graeberowi, i Fisherowi – które bardzo często przekonują nas, że w ramach gospodarki kapitalistycznej możemy osiągnąć wszystko. Pod warunkiem tylko, że bardzo chcemy, że odpowiednio ciężko pracujemy i tak dalej. To jest wulgarne wręcz wydanie coachingu.
W rzeczywistości okazuje, że bardzo istotne są takie kwestie, jak kapitał kulturowy, czyli nie tylko wiedza i umiejętności, ale także sposób mówienia, obycia i podejścia do życia, co wynosi się z domu. Ważny jest oczywiście kapitał ekonomiczny, czyli majątek, którym dysponuje rodzina. To, jakie masz kontakty za sprawą swojej rodziny, kogo znasz i kto może Ci pomóc, wesprzeć. Generalnie ważne jest to wszystko, z czym wchodzisz w życie.
To również to, czy możesz sobie pozwolić na lepszą szkołę, na przykład prywatną czy społeczną.
„Przepis na wypalenie”
Czyli oczekiwania mogą nas łatwo zawieść, jeśli nie jesteśmy szczególnie uprzywilejowani.
To są z pewnością kwestie bardzo istotne. Jeśli my tego wszystkiego nie wiemy i żyjemy w przekonaniu – przez cały okres dorastania, a potem na początku pracy – że ja muszę cały czas nieustannie intensywnie pracować, bo praca kiedyś w przyszłości przyniesie pożądany efekt, to powiedziałbym, że jest to przepis na wypalenie. Szczególnie we współczesnym społeczeństwie i na dzisiejszym rynku pracy, gdzie mamy coraz częściej elastyczne formy zatrudnienia, gdzie coraz rzadziej mamy klasyczną umowę o pracę.
Nie twierdzę, że klasyczna umowa o pracę jest najlepszym rozwiązaniem, ale ona w pewnym sensie ograniczała tą naszą tendencję do wypalenia. Pracowaliśmy 8 godzin i to było w zasadzie wszystko (choć dziś nawet to nie jest oczywiste w ramach tej formy zatrudnienia, bo już nikt nie wlicza do tej pracy dojazdów, dodatkowych zadań i kontaktów poza godzinami pracy, które nie należą do rzadkości). Dziś mamy coraz więcej elastycznych form zatrudnienia, w których zachęca się nas do tego, by pracować coraz więcej. Przede wszystkim po to, by więcej zarobić.
Efektem mogą być niektóre typy depresji. Oczywiście mamy różne typy tej choroby, ale niektóre depresje mogą być właśnie spowodowane przepracowaniem i wypaleniem. W efekcie takiego podejścia do pracy zaczynamy wyniszczać siebie. I w pewnym momencie już nie mamy absolutnie żadnej siły na to, by pracować czy żeby w ogóle cokolwiek zrobić. Nie czujemy już, że „impossible is nothing” – teraz „anything is impossible”, parafrazując popularny slogan reklamowy.
Przyszłość pracy pod znakiem zapytania
Oczywiście trzeba szukać pomocy medycznej niezależnie od przyczyn choroby. Tak łatwo przecież nie zmienimy systemu z dnia na dzień… I o tym właśnie chciałbym porozmawiać na koniec. Dostrzegasz szanse na poprawę naszej zbiorowej kondycji?
Powiedziałbym, że generalnie mamy dziś pewien problem na rynku, odnośnie tego, w jakim kierunku zmierzamy w kwestii pracy oraz wynagrodzeń. Pod wielkim znakiem zapytania stoi w ogóle to, jak niedługo ludzie będą funkcjonować pod tym względem.
Pamiętajmy, że im więcej automatyzacji, im więcej robotyzacji, im więcej sztucznej inteligencji, tym w praktyce mniej pracy.
Ja wiem, że wciąż są popularne optymistyczne założenia, że nowe wynalazki jak zwykle wygenerują większą ilość miejsc pracy, jak to miało miejsce w przeszłości. Zwróciłbym jednak uwagę, że nawet wśród ekspertów, którzy są optymistami, dominuje już raczej ostrożny optymizm. Myślę też, że jednak nie bez powodu do dyskursu publicznego powrócił temat bezwarunkowego dochodu podstawowego. Czyli pomysł, by każdemu człowiekowi wypłacać pewną sumę środków, niezależnie od tego, czy pracuje. Coraz głośniej mówi się też o skróceniu tygodnia pracy, czy też liczby godzin w ciągu dnia.
Oczywiście pozostaje pytanie, skąd na to wziąć pieniądze. W tym miejscu powraca temat opodatkowania firm, funduszy czy tych przedsiębiorstw, które najbardziej się wzbogaciły na automatyzacji, robotyzacji i wykorzystaniu sztucznej inteligencji, ale które też najczęściej nie ponoszą odpowiedzialności (i nie płacą dostatecznie dużo) za możliwość bardzo intensywnej eksploatacji rozmaitych złóż. Trzeba również pamiętać, że żyjemy obecnie w świecie – i to pokazują wszystkie wskaźniki – w którym istotnie rosną nierówności ekonomiczne i nierówności społeczne. Od dłuższego czasu nic się z tym nie robi.
Nie ma jakichś specjalnych podatków od robotyzacji, czy od automatyzacji. Póki co tylko automatyzujemy podatki – i to najlepiej pokazuje obecną filozofię. Nie ma podatków dla tych najbogatszych firm, czy najbogatszych przedsiębiorców, odpowiednio wysokich. Pozostaje też problem pewnych społecznych lęków, wobec tego rodzaju zmian. Nawet w przypadku tematu zniesienia prac domowych pojawiły się kontrowersje, a co dopiero gdy zaczynamy mówić o skróceniu tygodnia pracy! Jak gdybyśmy się obawiali świata, w którym ludzie mają znacznie więcej czasu wolnego.
Niezależnie jednak, o czym szeroko piszę w książce i o czym już wspominałem, zmienić powinna się szkoła. W takim kierunku, by przygotowywała dzieci i młodzież do życia w XXI wieku.
Młode pokolenia i szanse na społeczną zmianę. Sprzeciw wobec „kultury zapie***lu”
Zostańmy przy temacie przyszłości. Dużo w książce piszesz o młodych ludziach, jak określasz zbiorczo “millenialsów”, “zetki” i “pokolenie alfa”. To wydaje mi się ciekawe, że w ostatnich latach pojawiły się takie inicjatywy, jak np. Młodzieżowy Strajk Klimatyczny czy Ostatnie Pokolenie. Z kolei jeśli się czyta o “zetkach” w prasie, mediach, to najczęściej można dostać przejaskrawiony dosyć obraz, jak gdyby oni byli jakimiś totalnymi buntownikami. Jakby tylko i wyłącznie kontestowali cały zastany porządek. Ja się natomiast zastanawiam, czy nie będzie jednak tak, że większość z nich, albo niemal wszyscy, zostaną wciągnięci w tzw. “kulturę zapie***lu”. Mówiąc inaczej, że kultura ta po prostu będzie się reprodukować w kolejnych pokoleniach, jak to z kulturą bywa.
Widzę to tak, że “zetki” to pokolenie, które mogło dostrzec skutki, jakie przyniosła transformacja ustrojowa w Polsce. Na pewno bardziej niż millenialsi.
“Millenialsi” wchodzili w dorosłość, kiedy zaczynała się transformacja w Polsce i mogli znacznie bardziej być przekonani do tej nowej wizji. Mogli bardziej wierzyć, że taka praca “na 100 proc.” może przynieść wymarzone efekty. “Zetki” z kolei widziały już długofalowe skutki zmian, jakie zaszły w Polsce, w tym efekty społeczne. Na przykład przypadki wypaleń zawodowych pośród przedstawicieli poprzednich pokoleń, rodziców, ale i “millenialsów”.
Mają również do dyspozycji media społecznościowe, które – mimo złej sławy – zapewniają znacznie większy poziom wiedzy na temat rozmaitych zagrożeń i zjawisk. To nie jest przypadek, że jednak w języku młodych jest bardzo dużo nowych pojęć, które opisują niebezpieczne zjawiska w relacjach międzyludzkich i społecznych. Na przykład doomscrolling.
Młodzi próbują czytać współczesną rzeczywistość, szukać jakichś mechanizmów obronnych. Z drugiej strony wchodzą w pewien zastany świat i w tym świecie muszą się jakoś odnaleźć. Gdy na przykład rozmawiam z moimi studentami na zajęciach, dostrzegam, że oni z jednej strony oczywiście bronią się jak mogą przed “kulturą zapie***lu”. Mają świadomość tego, że nadmierna praca prowadzi do wypalenia. Czują się też już zmęczeni, np. koniecznością łączenia studiów z pracą, bardzo często na pełny etat niestety. Takie są realia, w tym koszty utrzymania się w dużych miastach.
Z drugiej strony patrząc… Co z tego, że oni mają wspomnianą świadomość, skoro muszą jakoś przeżyć w świecie takim, jaki on jest? Można oczywiście próbować stosować rozmaite “partyzanckie” rozwiązania, żeby nie dać się zdominować tej kulturze. Pamiętajmy jednak, że to jest na dłuższą metę również męczące. Chociażby dlatego, że cały czas brakuje pewności, jakiegoś bezpieczeństwa czy przewidywalności w życiu. Realia często są takie, że bez nadgodzin i tej nadmiernej pracy, bez tej eksploatacji, młodzi ludzie w ogóle nie mogliby na przykład studiować, czy stawiać pierwszych kroków zawodowych po studiach.
Realia biorą górę?
Szczególnie w kulturze i sztuce zaczynamy widzieć podejście krytyczne, zjawiska buntu, sprzeciwu. Wiele jest projektów artystycznych w ostatnim czasie, które próbują pokazać alternatywy, chociażby podkreślając wartość nicnierobienia, lenistwa. To, że w wolnym czasie można “nic nie robić”, odpocząć, że nie musimy ciągle stawiać na samorozwój itd.
Ciężko przewidzieć w jaką stronę pójdziemy. Czy problem zostanie złagodzony przez testowane dziś rozwiązania, jak czterodniowy tydzień pracy? Albo gwarantowany dochód podstawowy? Tego nie wiemy. Jestem jednak optymistą.
Wizje zeroemisyjnej przyszłości
Jasne, że nie przewidzimy zapewne zmian, jeśli chodzi o współczesny kapitalizm, jakie przekształcenia zajdą, o ile zajdą. Chciałem na sam koniec jeszcze poruszyć nieco inny kontekst, niż gospodarczy, mianowicie ekologiczny, klimatyczno-środowiskowy. Czy działania związane z celami zeroemisyjności dla gospodarek mogą też wiązać się ze zmianami, które pomogą nam w kwestii przepracowania i wypalenia? Chociażby w zakresie wykorzystania alternatywnych źródeł energii.
Na pewno będzie to istotny czynnik, który wpłynie na to, jak wygląda nasza rzeczywistość. Czyli nie tylko automatyzacja, robotyzacja i sztuczna inteligencja, ale i zmiany w sektorze energetycznym mają znacznie.
Między innymi dzięki badaniom mojej żony, prowadzonym na potrzeby doktoratu, dostrzegłem, jak bardzo wykorzystywane źródła energii wpływają na to, jak funkcjonujemy w kulturze, społeczeństwie i gospodarce. Poświęcam tym zagadnieniom jeden z podrozdziałów w książce “Nie musisz”. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, w dużej mierze staliśmy się indywidualistami „dzięki” ropie naftowej. Dzięki temu wszystkiemu, co ona umożliwiła, między innymi w zakresie mobilności, transportu, ale i zmianom sposobu funkcjonowania na co dzień, które wywołała.
Przejście od węgla do ropy naftowej i gazu ziemnego było także zmianą w zakresie relacji międzyludzkich: znów w wielkim skrócie, o ile wydobycie węgla wymagało kolektywnej pracy górników, współpracujących pod ziemią, ale i mogących się zrzeszać w związki zawodowe, nowe paliwa wydobywane były w sposób bardziej zatomizowany. Za sprawą wież lub platform, rozsianych po wielu krajach i akwenach.
Przyszłość źródeł energii. Solarpunk, Mad Max i Fallout
Co przyniesie przyszłość?
Z jednej strony mamy już dziś pewne wyobrażenia na gruncie kultury. Najczęściej są one realizowane w nurcie zwanym solarpunk, czyli dotyczącym odnawialnych źródeł energii.
W takich wizjach przyszłości źródła odnawialne powodują właśnie zmiany na poziomie społecznym, zmiany relacji we wspólnotach korzystających z OZE. Często w tych wyobrażeniach odchodzi się również właśnie od kultu osiągnięć na rzecz nowych form wspólnotowości (i to często ponadgatunkowej).
„Czeka nas zadanie przemyślenia dotychczasowego świata i pod wieloma względami wymyślenia go na nowo”
To wizje z tych bardziej optymistycznych.
Oczywiście kultura dostarcza nam również wizji, w których idziemy np. w kierunku eskalacji. Na przykład w stronę jakiegoś konfliktu globalnego właśnie o źródła kopalne, czyli wizji znanych np. z serii Mad Max. Są też wizje innych konfliktów czy nowych rzeczywistości, gdzie spory toczą się wokół źródeł energii i innych zasobów, jak choćby w serii Fallout.
Wizja solarpunkowa, w której nasze potrzeby zaspokaja energia słoneczna, wiatrowa czy inne rodzaje energii odnawialnej, wydaje się w porównaniu z nimi bardzo optymistyczna. Wielu badaczy i komentatorów stara się jednak podejść krytycznie do takich wyobrażeń. Zauważają chociażby, że producenci ogniw i paneli fotowoltaicznych, najwięksi gracze, to konsorcja czy też korporacje. Mowa więc o dużym kapitale, który również dba o swoje interesy. Może to robić w sposób, który niekoniecznie będzie służył nam wszystkim.
Do przemyślenia są więc nadal regulacje w tym zakresie, również w zakresie dostępu do energii. Możemy pójść w kierunku szerokiego dostępu do produkcji, gdzie każdy będzie sobie wytwarzał samodzielnie prąd. Może być tak, że zyski zgarną duzi gracze, dostawcy energii, tyle że z OZE.
Pamiętajmy też, że produkcja chociażby paneli fotowoltaicznych na ten moment jest związane z dostępem do pierwiastków rzadkich. Dostęp do nich może rodzić konflikty. Wyzwań z pewnością będzie bardzo wiele. Niemniej jedno nie ulega dla mnie wątpliwości i o tym piszę w książce: na ten moment czeka nas zadanie przemyślenia dotychczasowego świata i pod wieloma względami wymyślenia go na nowo. To w dużej mierze zadanie przed „milenialsami” i „zetkami”. Trzymam więc kciuki, by te pokolenia nie wypaliły się do końca…
_
Zdjęcie: PeopleImages-Yuri A/Shutterstock