Zielonki to część „obwarzanka”, czyli zanieczyszczonych gmin wokół Krakowa, z których smog jest nawiewany do miasta. W samym miasteczku też trudno się oddycha – wielu mieszkańców wciąż pali węglem w piecach starego typu. Często do kotłów wpadają też śmieci. – Część sąsiadów ma przeświadczenie, że gaz i inne sposoby ogrzewania nie są na ich kieszeń. Że rachunki po zmianie pieca będą horrendalnie wysokie i ich na to nie stać. Ludzie nie wiedzą, jak otrzymywać dotacje, jakie warunki muszą spełniać, jak mają wypełniać dokumenty. – mówi Joanna Jurek, która postanowiła zawalczyć o powietrze w Zielonkach i założyła loklany alarm smogowy.
Po co Zielonkom alarm smogowy?
Przeprowadziliśmy się tutaj z mężem i córką półtora roku temu. Nie mieliśmy świadomości, że w Zielonkach jest tak złe powietrze. Zamieszkaliśmy tu w kwietniu, kiedy jeszcze było chłodno. Wieczorami nie dało się oddychać, czuć było bardzo śmierdzący dym. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma organizacji czy instytucji, która pomogłaby w edukacji mieszkańców. Wydaje mi się, że właśnie po to Zielonkom alarm smogowy – żeby ludzie, którzy nie chcą oddychać zanieczyszczonym powietrzem, mogli się czegoś dowiedzieć. Mieli przestrzeń do rozmowy i punkt informacyjny, do którego mogą się zgłosić i pomóc coś zmienić.
Myślisz, że mieszkańcy Zielonek nie są świadomi skali problemu? I tego, że również od nich zależy, jak duży będzie smog tej zimy?
Trudno mi to jednoznacznie oceniać, bo jednak wciąż jestem dość nową mieszkanką. Ale mam wrażenie, że pokutuje przeświadczenie, że nikt nikogo do wymiany kotła zmuszać nie może. W rozmowach z sąsiadami słyszałam, że to przecież niemożliwe, żeby do domu weszła policja i nałożyła karę za to, czym palimy w piecu. Wiele osób myśli, że to jest kompletnie nierealne.
Bo całe życie palili węglem…
…I nic się nie działo, nikt się do tego nie przyczepił. Dlaczego nagle teraz to jest problem? Jest jeszcze jedna poważna kwestia – część sąsiadów ma przeświadczenie, że gaz i inne sposoby ogrzewania nie są na ich kieszeń. Że rachunki po zmianie pieca będą horrendalnie wysokie i ich na to nie stać. Ludzie nie wiedzą, jak otrzymywać dotacje, jakie warunki muszą spełniać, jak mają wypełniać dokumenty. Mamy tutaj dużo do zrobienia.
Wiesz już, jak będziecie działać? Co będziecie robić?
Chciałabym postawić na edukację, uświadamianie, skąd ten smog i jak z nim walczyć. Myślałam też o współpracy z przedszkolem, do którego chodzi moja córeczka. Chcę, żeby dzieci też były oswojone z tym tematem. Założyłam alarm kilka dni temu, więc wszystko jest dość świeże, wciąż szukam inspiracji, jestem w stałym kontakcie z Krakowskim Alarmem Smogowym. Mam nadzieję, że uda nam się trafić do jak najszerszej grupy.
Ile osób jest w alarmie?
Założyłam go z mężem, a potem zgłosiły się do nas jeszcze dwie osoby. Ale, tak jak mówię, alarm jest nową sprawą, więc nie miałam jeszcze okazji porozmawiać z osobami, które byłyby zainteresowane współpracą. Myślę, że uda się zaangażować mamy, które widzą problem. Często w przedszkoli o tym rozmawiamy, mamy zauważają, że dzieci nie mogą wychodzić na podwórko codziennie. Ale widzę też, że smog jest drażliwym tematem, często słyszę „a, nawet mi nie mów, bo nie mam siły się denerwować”. Frustracja jest. I dlatego jestem przekonana, że będzie nas więcej.
Jak było z tobą? Uciekłaś przed smogiem do Zielonek?
Dokładnie tak, co było strzałem w kolano. Do Krakowa przenieśliśmy się z małej, podtarnowskiej miejscowości, gdzie poziom smogu jest bardzo wysoki. W mieście nie poczułam różnicy, pachniało tu dla mnie zimą, czyli właśnie dymem z kominów. Kiedy zaszłam w ciążę, pomyślałam, że nie chcę, żeby moje dziecko dusiło się smogiem. Wiedziałam, jak jej to może zaszkodzić. Zdecydowaliśmy się na wyprowadzkę pod Kraków, żeby być blisko miasta, ale jednak wyżej. Myśleliśmy, wstyd się teraz przyznać, że za smog w Krakowie odpowiada ukształtowanie terenu. Cały czas było powtarzane, że to jest dolina, więc zbiera się w niej zanieczyszczenie. Wydawało nam się, że w wyżej położonych Zielonkach problem zniknie. Ale nie zniknął. Na początku jesieni zobaczyłam, że Kraków jest na mapie smogowej zieloną plamą, a Zielonki wciąż świecą się na czerwono. Doszliśmy z mężem do wniosku, że coś trzeba zmienić.
Pewnie dużo dała ci perspektywa mamy – kiedy masz o kogo dbać, zaczynasz zauważać problemy, których wcześniej nie byłaś świadoma.
Zdecydowanie. Mam nawet teraz przed sobą rozpiskę, która bardzo mnie uderzyła. To wyliczenie, ile my, mieszkańcy Małopolski, wypalamy papierosów oddychając zanieczyszczonym powietrzem. Dla Krakowa rok oddychania smogiem to równowartość dwóch tysięcy papierosów. I nie da się naszych dzieci przed tym uchronić! Czy chcemy, czy nie, będą biernymi palaczami. Ale było też drugie wydarzenie, które mną wstrząsnęło i było namacalnym dowodem na to, że smog jest niebezpieczny. Rok temu moja babcia zachorowała na mocne zapalenie płuc. Ona również mieszka w miejscowości, gdzie jest duży smog. Trafiła do szpitala, gdzie miała robione prześwietlenie płuc. Lekarz podszedł do niej i zapytał, od jak dawna pali. Babcia odpowiedziała, że w życiu nie miała w ustach papierosa. Nikt nie mógł w to uwierzyć. To dało nam do myślenia. Na szczęście babcia wyzdrowiała, ale wiem, że nie wszyscy mają tyle szczęścia.
Przez smog odkryłaś w sobie gen aktywistki?
Tak! Wcześniej w ogóle nie angażowałam się w jakiekolwiek formy aktywizmu. Już jakiś czas temu myślałam o założeniu alarmu, ale to wymagało ode mnie wyjścia ze strefy komfortu. Musiałam się do tego przekonać, zrzucić bezpieczny pancerz, który miałam na sobie do tej pory. Ale sprawa jest zbyt poważna, żeby dalej siedzieć bezczynnie.
O Zielonkach więcej pisaliśmy TUTAJ
A działania alarmu można śledzić na Facebooku.
Zdjęcie: Tomasz Wełna.