Łukasz Gmurczyk prowadzi popularną stronę Smog Wawerski. Zadaje dużo trudnych pytań, więc warszawscy urzędnicy traktują go z – nazwijmy to tak – dystansem. Nam opowiedział o tym, jak ocenia antysmogowe działania stołecznego miasta.
Łukaszu. Jak oceniasz działania Warszawy, kiedy chodzi o walkę ze smogiem?
Łukasz Gmurczyk, autor strony „Smog Wawerski”: Idzie ku dobremu. Dużo się dzieje. Mamy dobrze opracowany system dotacyjny, który jest korzystny dla chcących wymienić kopciucha. Problemem jest jednak to, że ten program do mieszkańców nie dociera. Miastu nie udało się skutecznie poinformować ludzi, że za dwa lata będzie zakaz używania kopciuchów i trzeba je wymienić. A nie jest trudno ich do tego przekonać. Kiedy sam pochodziłem po sąsiadach z informacją, to w krótkim czasie „podpisaliśmy” pięć wniosków. Na „tak” była większość osób.
Program dobry, ale nie działa
To brzmi jak dobry program, który nie działa. Jak to wygląda w liczbach?
Od pięciu lat nie możemy się doczekać inwentaryzacji kotłów. W międzyczasie policzono wszystkie bezpańskie koty w Warszawie oraz wszystkie drzewa, a „kopciuchów” policzyć się nie udało. Ostatnio miasto zgłosiło do programu ochrony powietrza, że jest ich około 19 tysięcy. Na pewno wiemy, że do wymiany jest kilkanaście tysięcy kotłów. W 2020 roku złożono ponad 2200 wniosków, co stanowi 12-15 proc. ogólnej liczby pozaklasowych palenisk. A był to rok, kiedy dotacje wynosiły 100 proc., kocioł wraz z instalacją można było wymienić za darmo, nawet bezgotówkowo i dostać jeszcze na dach instalację fotowoltaiczną 3kWp.
To kilkanaście procent całości, a uchwała wchodzi już za dwa lata.
Miasto chwali się sukcesem. Jednak, kiedy popatrzymy na zbliżający się termin wejścia w życie zakazu, to nie jest dobrze. Do tego z tych 2200 wniosków rozpatrzono tylko część wskutek czego przez cały 2020 rok zlikwidowano zaledwie 525 kopciuchów.
To jest przedstawiane jako sukces?
Tak, bo był duży wzrost. I rzeczywiście był, bo w poprzednich latach wszystko szło jeszcze wolniej. My lubimy to porównywać z Krakowem, gdzie likwidowano ponad 4 tys. kotłów rocznie. Brak informacji nie jest jedynym powodem. Drugi jest taki, że urząd bardzo powoli rozpatruje wnioski, bo się do tego nie przygotował. W Krakowie w szczycie zajmowało się tym kilkadziesiąt osób. U nas, kiedy zaczęto nad tym pracować, w biurze było kilka osób, które do tego miały na głowie bardzo dużo innych spraw. My już wtedy alarmowaliśmy, że trzeba zwiększyć liczbę osób, które się tym zajmują i stworzyć nowe etaty albo zlecić to na zewnątrz. Wtedy nikt nie widział problemu, a zaczęto o tym myśleć dopiero kiedy pojawił się zalew wniosków. Wygląda to trochę jak gaszenie pożaru. Brakuje planowania na przyszłość.
Nie jest to nietypowa metoda działania dla polskiej administracji.
Brakuje współpracy z urzędem. Jako Polski Alarm Smogowy wiele razy chodziliśmy i oferowaliśmy pomoc. Chcieliśmy wspomóc urząd miasta w działaniach. Nie było woli współpracy.
Smog Wawerski: Miasto nie akceptuje merytorycznej krytyki
Jak myślisz dlaczego?
Nie mam pojęcia. Wiele razy zapewniano, że miasto będzie w tej sprawie współpracować z organizacjami społecznymi. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Nie ma też współpracy z Radą Miasta – nie jesteśmy też zapraszani na Komisję Ochrony Środowiska. Myślę, że miasto nie akceptuje merytorycznej krytyki, tego, że ciągle mówimy o warszawskim smogu. Mimo że równocześnie przedstawiamy też konkretne propozycje rozwiązań poszczególnych problemów.
Też typowe dla polskiej administracji. Mnie to brzmi, jak bardzo ładna fasada, którą da się pokazać na konferencji prasowej, za którą już tak ładnie nie jest. Wygląda to tak, że to, co ratusz pokazuje ludziom i to, co jest, to dwie zupełnie różne rzeczy?
Oczywiście. Przekaz medialny przygotowują eksperci od komunikacji. Dane prezentują więc w taki sposób, by odpowiednio zaakcentować wybrane sprawy. Kiedy wymieniliśmy w roku 500 kotłów, to nie powiemy, że wymieniliśmy ich tylko 500, ale że wydaliśmy na to np. 10 milionów złotych. Człowiek słyszy później o tych 10 milionach i co myśli?
Myśli, że to dużo.
Takich zabiegów jest bardzo dużo. Była taka historia, że wiceprezydent Michał Olszewski w 2017 roku ogłosił, że Warszawa wydaje 2 miliardy złotych na działania ekologiczne i ochronę powietrza. Kiedy przejrzałem te dane, okazało się, że w to jest wliczona na przykład budowa metra i to też na zaś, autobusy, tramwaje, po prostu wszystko. A jednocześnie na terenie mojego osiedla działało kilkaset komunalnych kopciuchów należących do ratusza i nadal je montowano. Możliwe, że też wliczyli je w ten budżet.
Model sprzedażowy docierania z informacją do ludzi
Co trzeba zrobić, żeby przyspieszyć wymianę kopciuchów?
Jest już późno. Uchwała została przyjęta w 2017 roku. Na początku można było jeszcze myśleć o wysyłaniu konkretnych informacji do mieszkańców. I o tym, by robić to co rok. Jeżeli po pięciu latach będziemy chcieli kogoś karać za to, że nie wymienił kopciucha, trzeba móc mu powiedzieć, że o tym wiedział, że był informowany i miał możliwość nawet darmowej wymiany pieca. Na dziś widzę to tak, że uchwała wejdzie, straż będzie jeździć i nic z tego nie wyniknie. Na miejscu takiego strażnika, gdyby ktoś mi powiedział, że nikt go nie poinformował, a teraz nie ma pieniędzy, żeby wymienić kocioł, nie zdecydowałbym się na karanie.
Fajnie, że miasto daje informacje na Facebooku albo oklei autobus, ale nie udało się wdrożyć imiennych informacji. Chociaż dałoby się to zrobić bardzo prosto. Informacje o potencjalnych posiadaczach „kopciucha” można zdobyć np. ze świetnych map geodezyjnych, które ma Warszawa.
Trzeba wdrożyć model sprzedażowy docierania z informacją do ludzi. Można to osiągnąć na wiele sposobów. Ratusz może wykorzystać organizacje pozarządowe, może to zlecić firmie, zorganizować konkurs, płacić osobom, które pozyskiwałyby kotły „do wymiany”. Tak, żeby tym ludziom zależało na dotarciu do właścicieli kotłów i wypełnieniu z nimi wniosku o dotację. Miasto takie jak Warszawa stać na to. Stać je też na wysłanie do takich domów ekoedukatorów. Wysyłano ich zresztą. Tylko nie dawano im premii za osiągnięte wyniki.
Ale czy to w ogóle jest ważne? Warszawski smog to przecież samochody.
Oficjalne dane są takie, że 63 proc. emisji pyłów PM10 w Warszawie pochodzi z transportu. Tylko jest to całkowita roczna emisja z terenu całej Warszawy. Gdy te szacunki powstawały, nie wiedziano, że w Warszawie mamy 20 tys. kopciuchów i kilkadziesiąt tysięcy kominków. Nie szacowano ich więc jako źródeł smogu. Nie mamy nowszych opracowań, które dokładnie zbadałyby temat. W wypadku aut chodzi też o cały rok i przede wszystkim o ciągi komunikacyjne. Z kolei kopciuchy dymią tylko w sezonie grzewczym, więc ich wpływ na powietrze jest inny, skumulowany. Nie kopcą też wszędzie, bo np. w centrum ich nie ma. Kiedy Najwyższa Izba Kontroli przygotowała raport o smogu, to oszacowano, że w strefach przekroczeń – tam, gdzie smog jest największy – źródłem 45 proc. pyłu PM10 jest niska emisja. Samochody to 23 proc., a napływ, ten też pochodzi głównie z niskiej emisji, to 22 proc. To pokazuje, że kopciuchy są gigantycznym problemem dla tych dzielnic, gdzie powietrze jest najgorsze. Ale dla centrum też, bo powietrze się przemieszcza i smog trafia we wszystkie rejony miasta. To dlatego ludzie w centrum lub na Ursynowie czują w zimie w powietrzu spaleniznę.
Co sądzisz o propozycji zakazu palenia węglem w Warszawie? To niedawno odświeżona sprawa.
Walczyliśmy o to od dawna. Najpierw, żeby prezydent Rafał Trzaskowski w ogóle odniósł się do tematu. Prezydent rok temu złożył deklarację w sprawie wprowadzenia zakazu. Niedawno mieliśmy pierwszą rocznicę. Odpytaliśmy urząd miasta i marszałkowski, co się w tej sprawie wydarzyło. Okazało się, że ten drugi wysłał do gmin ankietę, a ten pierwszy z odpowiedzią zwlekał ponad dwa miesiące. Poza tym żadne inne rozmowy, wymiana korespondencji, spotkania nie były prowadzone. Miasto ma jedną taktykę i mówi, że to kompetencja sejmiku i nic nie może zrobić. Jest to prawda, ale żeby taka uchwała weszła w życie, potrzebne jest zaangażowanie ze strony Warszawy. Ostatnio pytałem Marka Szolca, szefa Komisji Ochrony Środowiska w radzie, co jego komisja dotąd w tej sprawie zrobiła.
Smog Wawerski pyta? Blokada
I co odpowiedział?
Zablokował mnie. Powiem więc może, co ja bym zrobił na jego miejscu. Przede wszystkim komisja może zajmować stanowiska w sprawach, czyli może w jasny sposób powiedzieć, że popiera. Na przykład na Twitterze Marek Szolc popiera to całym sercem, ale jak przychodzi co do czego, to tłumaczy jedynie, że jest to kompetencja sejmiku i on nic nie może. A Komisja może też podjąć inicjatywę i przygotować uchwałę intencyjną do przyjęcia przez radę miasta. Taką, w której cała rada jasno i wyraźnie mówi, że chce zakazu węgla w Warszawie. Zresztą taki projekt się teraz pojawił, ale przygotowały go Miasto Jest Nasze i Client Earth.
Komisja tego nie zrobiła mimo że zabiegaliśmy o to od 2019 roku. Można też działać w nieformalny sposób. Nie rozumiem, dlaczego radny nie może się kontaktować z urzędem marszałkowskim, skoro ja, jako mieszkaniec, mogę to robić? Wiem, że urząd marszałkowski czekał na taką deklarację miasta, bo nie chciał nic narzucać na siłę.
Tyle dobrze, że trwa Kongres Czystego Powietrza (rozmowa została przeprowadzona 11 marca – red.) i urząd marszałkowski podtrzymał to, że deklarowany termin wejścia w życie zakazu jest realny. Ale ja nie wiem, czy się z tego cieszę.
Dlaczego?
Nie podoba mi się, że taki zakaz będzie wprowadzony z dnia na dzień. Przez rok nic się nie działo. Zostały nam dwa lata. Zaraz zostanie rok. Czy to jest uczciwe wobec mieszkańców? W takiej sytuacji mieszkańcom zostanie rok, może dwa na dostosowanie się do nowych wymagań. Ludzie muszą mieć czas zgłosić się po dotację i zmienić źródło ogrzewania. Żeby to miało szanse powodzenia, to mamy ostatni dzwonek. Jeżeli będziemy zwlekać choćby kilka miesięcy, to czasu będzie zbyt mało. A nic się nie dzieje.
Łukasz Gmurczyk – działacz antysmogowy, autor popularnej strony Smog Wawerski (Facebook, Twitter).
Fot. Shutterstock/Martyn Jandula.