Zrobiło się trochę chłodniej, więc powoli ale zauważalnie zaczyna się w Polsce sezon grzewczy. W bardzo wielu miejscach oznacza to w praktyce koniec czystego powietrza – z wyjątkiem wietrznych lub wyjątkowo ciepłych dni będzie na nie trzeba poczekać aż do późnej wiosny.
Na zdjęciu zrobionym parę dni temu widzimy dzieci grające w piłkę w czymś, co wygląda jak mgła (zwróćcie Państwo uwagę, jak wyglądają światła reflektorów). To jednak nie mgła, a powietrze nasycone dymem, filtrowanym jedynie przez płuca młodych piłkarzy. Dym wydobywa się zaś z kominów przylegającego do boiska budynku. Ot, obrazek znany aż nazbyt dobrze z wielu miejscowości Górnego Śląska czy Małopolski.
Sęk w tym, że boisko na zdjęciu znajduje się w samym środku stolicy, na Polach Mokotowskich, przy ulicy Wawelskiej (o której zresztą w innym kontekście kiedyś już pisałem [TUTAJ]). W promieniu kilku kilometrów od boiska ogromna większość budynków jest podłączona do sieci ciepłowniczej lub ogrzewana gazem. Jednak budynek o którym mowa od 80 lat ogrzewany jest wyłącznie piecami węglowymi (jest ich w sumie jedenaście, a składzik na węgiel mieści się pod podłogą w kuchni).
Podobnie jak boisko, budynek ten znajduje się na terenie III Ogrodu Jordanowskiego, tzw. Jordanka i mieści działającą od międzywojnia placówkę oświatowo-wychowawczą m. st. Warszawy. Nie jest to więc po prostu jakiś tam dymiący dom, barak czy szopa w sąsiedztwie boiska, ale miejsce, w którym od lat przebywają codziennie małe dzieci.
Oznacza to, że dzieci te są narażone na wysokie stężenia zanieczyszczeń powietrza nie tylko w czasie gry w piłkę, ale także w czasie zajęć wewnątrz budynku. I nie chodzi tu jedynie o emitowane z kominów zanieczyszczenia, które wracają z do środka z zewnątrz. To samo w sobie byłoby już dużym problemem, ale w rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Sęk w tym, że w przypadku prymitywnych palenisk na węgiel (lub drewno, czy też inną biomasę) część produktów spalania przedostaje się bezpośrednio z paleniska do pomieszczenia.
Jak duża część? To zależy od konkretnego budynku, komina, pieca, pogody, sposobu palenia itd… Zazwyczaj nie na tyle dużo, by wyraźnie zauważyć lub poczuć dym (choć i to się zdarza). Wystarczy jednak ustawić w takim pomieszczeniu pyłomierz, by zobaczyć że w powietrzu może być tyle pyłu zawieszonego, ile w czasie ciężkiego epizodu smogowego na dworze (jako że rzecz dzieje się na Mazowszu, bo w Małopolsce i na Podkarpaciu powiedzielibyśmy rzecz jasna „na polu”…). W Jordanku stężeń pyłu w pomieszczeniach jeszcze nie mierzyliśmy, ale Koleżanki i
Koledzy z należącej do Polskiego Alarmu grupy Warszawa Bez Smogu prowadzili takie pomiary w wybranych domach warszawskiej dzielnicy Wawer. Tak w przypadku zasypowego kotła węglowego, jak i kominków, pyłomierz pokazywał stężenia dochodzące nawet do kilkuset mikrogramów pyłu na metr sześcienny powietrza.
To z grubsza taki sam pył, jak ten, co wylatuje z komina, pełen szkodliwych związków chemicznych, w tym substancji rakotwórczych, takich jak np. wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne. W przypadku dzieci, narażenie na zanieczyszczenia pochodzące ze spalania paliw stałych zwiększa przede wszystkim ryzyko infekcji dróg oddechowych, a w przypadku dzieci astmatycznych dodatkowo też ryzyko wystąpienia zaostrzeń astmy. Dzieci są zresztą bardziej podatne na wpływ tego rodzaju zanieczyszczeń niż zdrowe (i nie będące w podeszłym wieku) osoby dorosłe.
Poza narażeniem na pył (dym) dochodzi oczywiście narażenia na tlenek węgla. Nawet jeśli nie dojdzie do ostrego i tragicznego w skutkach zaczadzenia, to może mieć miejsce przewlekłe podtruwania dzieci tą substancja, co oczywiście bardzo negatywnie odbijałoby się na ich zdrowiu, w szczególności na funkcjonowaniu układu nerwowego.
Z opisanych powyżej powodów, piece czy kotły na węgiel lub drewno nie powinny znajdować się w pomieszczeniach mieszkalnych. Mówią o tym zresztą rekomendacje Światowej Organizacji Zdrowia. Urządzenia takie powinny być instalowane w osobnej, dobrze wentylowanej kotłowni.
Jak dowiaduję się od Moniki Mossakowskiej-Biało ze Stowarzyszenia Miłośników Ochoty Ochocianie, konstrukcja „Jordanka” jest bardzo mocno zużyta, a mieszkańcy od lat błagają władze, żeby drewniany budynek zmodernizować, nikt z nich nie chce jego likwidacji (petycja mieszkańców w tej sprawie została złożona w 2016 roku). Wychowały się tam pokolenia mieszkańców Ochoty i jest to dla nich miejsce wręcz kultowe.
Z inicjatywy mieszkańców i przy udziale Instytutu Badania Przestrzeni Publicznej odbyły się też rok temu konsultacje społeczne dotyczące zagospodarowania Jordanka, w których mieszkańcy opowiedzieli się za zachowaniem funkcji oświatowej i za modernizacją budynku. Powyższe kwestie były poruszane także przez media, m.in. Kurier Warszawski oraz w programie „To jest temat” [TUTAJ].
Władze Ochoty od 2014 roku dwukrotnie odrzuciły w głosowaniu projekt uchwały w kwestii zwiększenia w budżecie dzielnicy środków na modernizację III Ogrodu Jordanowskiego. W końcu, w listopadzie 2016 r, na wniosek Ochocian Rada Dzielnicy Ochota podjęła stanowisko, w którym zwraca się do władz Miasta Stołecznego Warszawy o sfinansowanie kompleksowej modernizacji III Ogrodu Jordanowskiego. Niestety, rada miasta do tej pory nie odpowiedziała na to stanowisko rady dzielnicy. Niektórzy przedstawiciele władz Miasta również milczą. Inni wyrażają co prawda poparcie dla modernizacji, jednak na werbalnych deklaracjach niestety póki co się kończy.
Najwyraźniej urzędnicy uznali, że są ważniejsze inwestycje do realizacji niż modernizacja starego drewnianego pawilonu. Jednak oczywiście nie tyle o sam budynek tu chodzi, ile przede wszystkim o przebywające w nim i w jego sąsiedztwie dzieci, które kolejny sezon grzewczy będą oddychały mniej lub bardziej rozcieńczonym dymem z kominów. Jak długo jeszcze?
Największe i najbogatsze miasto w Polsce, z budżetem rocznym rzędu kilkunastu miliardów złotych, zdolne do realizacji miliardowych inwestycji infrastrukturalnych, od wielu lat nie jest w stanie rewitalizować jednego starego budynku i zmienić w nim źródeł ogrzewania. Kiedy na raptem dwa tysiące miejsc parkingowych na kilku podziemnych parkingach trzeba wydać 200 mln. złotych, pieniądze bez trudu się znajdują – miasto lekką ręką przeznaczyło tak ogromne środki na ten absurdalny cel [Więcej TUTAJ]. Gorzej, jeśli trzeba zadbać o zdrowie dzieci, inwestując w tym celu nieporównywalnie mniejszą kwotę w instytucję oświatową.
Autor dziękuje za pomoc Monice Mossakowskiej – Biało (Stowarzyszenie Miłośników Ochoty Ochocianie i Inicjatywa Wawelska w Tunelu)