W dzisiejszych czasach ścieżki rowerowe są coraz bardziej pożądaną przez obywateli infrastrukturą. Świadczą o tym badania prowadzone na całym świecie. Okazuje się jednak, że wciąż znajduje się niemała grupa sceptyków, którzy wyrażają sprzeciw wobec rozwojowi tej infrastruktury. Tak jest np. w Kanadzie, gdzie lokalna władza na mocy nowej ustawy bierze się za likwidację części tras rowerowych, licząc na głosy sfrustrowanych kierowców.
W kanadyjskim Ontario na mocy ustawy z listopada ubiegłego roku, zwanej jako Reducing Gridlock, Saving You Time Act trwa usuwanie tras rowerowych. Chodzi dokładnie o wszelkie pasy rowerowe na drogach, po których jeżdżą samochody. Celem jest udrożnienie ruchu, a ustawę forsował premier prowincji Ontario, Doug Ford.
Victor Perelman, to jeden z tych mieszkańców Toronto, któremu ustawa się nie podoba.
– Widzę młodych ludzi, starszych ludzi, ludzi z przyczepkami za rowerami, ludzi z dziećmi na rowerach dziecięcych. A ten rząd chce po prostu wypchnąć ich wszystkich na drogę ze względów politycznych – powiedział na łamach Bloomerga Perelman.
Powstało wiele tras dla rowerzystów, teraz władze chcą odwrócić proces
Od 2020 roku w Toronto powstały dziesiątki kilometrów bezpiecznych tras rowerowych, rozciągających się ze wschodu i zachodu do centrum miasta. Jednak władze prowincji Ontario, rządzonej obecnie przez konserwatywną większość, zobowiązały się do usunięcia niektórych z nich.
Twierdzą, że ścieżki rowerowe powodują korki w największym kanadyjskim mieście, jakim jest Toronto. Urzędnicy i politycy uważają, że takie trasy zajmują tylko dodatkowe miejsce, które normalnie udrożniłoby ruch samochodowy. Nie jest to prawda.

Sfrustrowani kierowcy
Czy jednak takie rozwiązanie jest słuszne? Z pewnością rozpaliło wojnę w społeczeństwie, między tymi, którzy mieszkają w centrum, a tymi, którzy mieszkają na przedmieściach. Po jednej stronie stoją kierowcy, którzy są coraz bardziej sfrustrowani korkami w mieście. Po drugiej stronie są ci, którzy twierdzą, że zwiększenie inwestycji w środki transportu inne niż samochód, takie jak jazda na rowerze, jest jedynym sposobem na wyjście z pułapki miejskich korków
Raj Lala, dyrektor jednej z firm zlokalizowanych w centrum miasta należy do tego pierwszego obozu. Twierdzi, że chcąc uniknąć korków, był zmuszony przebywać poza domem 12 godzin dziennie. Do pokonania ma 10 kilometrów z przedmieść. Nie jest to zbyt daleko. Taką trasę po utwardzonej nawierzchni można pokonać spokojną jazdą rowerem w około 40 minut.
– Przychodzę wcześnie, wychodzę późno, aby tego uniknąć. Wolę to niż jazdę rowerem lub transportem publicznym – wyznał kilka miesięcy temu Lala.

Dodał, że większość mieszkańców dzielnicy, w której mieszka popiera plan lokalnych władz, a więc likwidację pasów dla rowerzystów. Uważa, że to zmniejszy korki na ulicy. Jak dodał, z powodu korków ludzie z przedmieść mają ciągłe problemy z dojazdami do centrum. Odechciewa im się też odwiedzać centrum w weekendy. „Nie chodzi o bycie anty-rowerzystą. Chodzi o bycie praktycznym” – stwierdził.
- Czytaj także: Dane z 12 miast potwierdzają: ścieżki rowerowe to większe bezpieczeństwo na drogach, ale muszą być odgrodzone
Usunięcie ścieżek z ulic nie odkorkuje miasta
To jednak złe myślenie, które zaszczepione zostało na całym świecie, także w Polsce. Niestety, to też narzędzie dla uprawiania populistycznej polityki.
Ścieżki rowerowe od dawna są celem konserwatywnej rodziny Fordów, która znana jest w lokalnej polityce. W 2010 roku nieżyjący już brat Doug’a Forda, Rob, który był burmistrzem Toronto, ogłosił koniec „wojny z samochodami”. Nakazał likwidację kilku ścieżek rowerowych, co kosztowało wtedy miasto prawie 300 tys. dolarów. Aktualnie koszt likwidacji 18 kilometrów dróg rowerowych to już ponad 30 mln dolarów. Co ciekawe, budowa tej infrastruktury kosztowała miasto mniej, bo niespełna 20 mln dolarów.
Los ścieżek nie jest przesądzony, bo do gry wchodzi długi proces legislacji. Minister transportu Ontario podał chybiony argument, że tylko ułamek obywateli Toronto korzysta ze ścieżek rowerowych jadąc do pracy. Polityk posłużył się przy tym danymi sprzed 15 lat.
Oprócz zwykłych obywateli swój sprzeciw wobec planów likwidacji wyrażają eksperci ds. planistyki miejskiej. Uważają oni, że likwidacja ścieżek wcale nie zmniejszy korków na mieście.
– Po przywróceniu ruchu na drogach wykorzystywanych obecnie przez rowery, zatory szybko powróciłyby do tego samego poziomu w ciągu tygodni, a może nawet dni – powiedział Charles Hostovsky, pracownik naukowy Uniwersytetu McMaster w Hamilton w Ontario, który specjalizuje się w planowaniu przestrzennym.
Wynika to z faktu, że wielu użytkowników dróg wybiera ten środek transportu, który ich zdaniem jest najszybszy; wkrótce pusty pas zostanie zapełniony. „Nie będzie żadnej różnicy jeśli chodzi o korki” – powiedział Hostovsky.
Ludzie chcą jeździć rowerami, także u nas
Kolejnym argumentem jest fakt, że ścieżki rowerowe zapewniają bezpieczeństwo dla jadących ulicami rowerzystów. Przemawiają za tym statystyki, gdzie w Toronto w 2024 roku zginęło sześciu rowerzystów. Czterech z nich zginęło, bo jechali na drodze, gdzie nie było ścieżki rowerowej. Kolejna osoba zginęła pod kołami samochodu, bo musiała ominąć źle ustawiony śmietnik, który tarasował ścieżkę rowerową. Tylka jedna z tych sześciu osób zginęła na ścieżce rowerowej.
Badania z ostatnich lat pokazują, że ścieżki rowerowe są coraz bardziej popularne, a coraz więcej ludzi decyduje się na jazdę rowerem, a nie samochodem. Tak jest chociażby i u nas, gdzie 60 proc. Polaków porusza się rowerem. Dobrym przykładem jest Kraków, gdzie już lata temu aż 85,2 proc. badanych opowiedziało się w referendum za tym, żaby w mieście powstawało więcej dróg dla rowerów.
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Erman Gunes