Według badań, które ukazały się w najnowszym wydaniu „Nature”, skala wycinki drzew w całej Europie wciąż rośnie. W Polsce w latach 2016-2018 powierzchnia wycinki wzrosła prawie o 60 procent. Tymczasem Ministerstwo Środowiska stworzyło projekt, który zmieniła obecną ustawę o OZE i pozwala na zwiększoną sprzedaż drzew na cele energetyczne.
Lasy stanowią około 38 proc. lądowej powierzchni Unii Europejskiej. Są, jak czytamy w „Nature”, niezbędne do regulacji przepływów wody, ochrony gleb i zachowania bioróżnorodności. Ich jakość i wielkość ma również wpływ na kryzys klimatyczny – im mniej będzie drzew, tym mniej dwutlenku węgla będzie można wchłonąć. Dziś lasy pochłaniają 10 proc. unijnych emisji gazów cieplarnianych.
Czytaj także: W trzech województwach wycięto drzewa z żywymi pisklętami dzięciołów. Leśnicy: jest nam przykro
Jeśli jednak większość europejskich krajów nie zmieni swojego podejścia do gospodarki leśnej i energetyki, drzew będzie jeszcze mniej.
Jak piszą autorzy publikacji, czyli eksperci z należącego do Komisji Europejskiej Wspólnego Centrum Badawczego w Isprze we Włoszech, powierzchnia wycinki w UE w latach 2016-2018 wzrosła o 49 proc. (w porównaniu do lat 2011-2015). To poskutkowało zwiększeniem utraty biomasy średnio o 69 proc.
Jak wygląda sytuacja w poszczególnych krajach?
Porównując skalę z lat 2004-2015 i 2016-2018, najgorzej wypada Szwecja i Finlandia. Te dwa kraje miały w sumie aż 50-procentowy udział we wzroście powierzchni wycinki. Polska, Hiszpania, Francja, Estonia, Litwa i Portugalia to w sumie 30 procent.
Jeśli popatrzymy na szczegółowe dane, możemy wyczytać, że największy lokalny wzrost wycinki zanotowano na północy Półwyspu Apenińskiego – aż o 255 proc. W centralnej i południowej części Włoch – o 121 proc.
W Hiszpanii ten przyrost wynosi 78 proc., a w Estonii – 85. Polska ma nieco lepszy wynik, choć bardzo daleki od ideału – 58 proc. wzrostu powierzchni wycinki.
Wśród krajów UE są też takie, które zanotowały kilku, a nawet kilkunastoprocentowe spadki powierzchni wycinanych lasów – m.in. Niemcy, Holandia i Belgia.
Powody?
Jak piszą autorzy badania w „Nature”, rośnie skala wycinki, bo jest coraz większe zapotrzebowanie na drewno – do produkcji mebli, na handel międzynarodowy oraz do wytwarzania energii.
„Jeżeli utrzyma się tak wysoki poziom pozyskania lasów, wizja łagodzenia zmian klimatu po 2020 r. może zostać utrudniona” – czytamy w „Nature”.
Czytaj także: Wolny Las powstanie! Udało się znaleźć teren w Beskidzie Niskim, trwa zbiórka na drugą działkę
A unijna polityka energetyczna, jak zauważył m.in. Łukasz Dąbrowiecki w „Krytyce Politycznej”, na razie nie pomaga zahamować wycinki.
Za jedno z odnawialnych źródeł energii jest uznawana biomasa – czyli odpady rolnicze, biologiczne (w tym resztki jedzenia) i leśne. Do tych ostatnich zaliczają się pozostałości po wycince, produkty uboczne m.in. produkcji papieru i drewno opałowe. Obecnie biomasa stanowi 60 proc. wszystkich zasobów OZE w Unii.
Co więcej, w 2018 roku Parlament Europejski uznał, że wycinka lasów na cele pozyskania energii przez fabryki i elektrownie będzie kwalifikowana jako niskoemisyjna. Jednocześnie UE ma zwiększyć poziom energii odnawialnej – w tej z tym biomasy – do 32 proc. w 2032 roku.
I tak na przykład we Francji, w miejsce zamykanej właśnie elektrowni jądrowej Fessenheim powstanie fabryka pelletu drzewnego. To znaczy, że wycinane drzewa będą tam mielone na granulki, a potem spalane jako biomasa.
A jak jest w Polsce?
W Polsce biomasa stanowi prawie 70 proc. OZE (dane z 2018 roku).
Ale drewna używanego do produkcji energii może być niedługo jeszcze więcej.
Powód? Nowy projekt resortu środowiska, który zmienia brzmienie ustawy o OZE i wprowadza rozszerzoną definicję „drewna energetycznego”. Mają być nim „surowiec drzewny niebędący drewnem tartacznym i skrawanym”, „produkty uboczne będące efektem przetworzenia surowca drzewnego” i „odpady, będące efektem przetworzenia surowca drzewnego”. Za „drewno energetyczne” zostanie uznane drewno małowymiarowe, chrust, igliwie i liście, kora, korzenie, karpy i drewno o minimalnej średnicy w górnym końcu wynoszącej co najmniej 7 cm w korze, które nie nadaje się np. do produkcji mebli.
Nowa definicja ma obowiązywać tymczasowo, do końca 2021 roku.
W uzasadnieniu projektu możemy przeczytać, że powstał w związku z trwającą epidemią koronawirusa. Przemysł meblarski, budowlany i papierniczy wyhamował, więc automatycznie spadła sprzedaż drewna. To zalega więc w lasach, czekając na koniec kryzysu.
„Nagromadzenie takiego drewna będzie skutkować zwiększeniem zagrożenia pożarowego w lasach oraz staje się ono miejscem do rozwoju szkodliwych owadów, których gradacja może spowodować zamieranie drzewostanów (…)” – piszą autorzy projektu.
Przyjęcie zmian, zdaniem MŚ, będzie korzystne dla Skarbu Państwa, bo zalegające i niesprzedane drewno oznacza straty dla Lasów Państwowych. A te, jak kilka tygodni temu podała Polska Agencja Prasowa, jeszcze przed pandemią zanotowały spory spadek przychodów. W 2019 roku zarobiły o 100 mln zł mniej niż rok wcześniej.
„(…) biorąc pod uwagę aktualną sytuację gospodarczą kraju oraz gigantycznej skali zagrożenie ekologiczne, niezwykle ważnym jest wprowadzenie przepisu umożliwiającego zagospodarowanie zalegającego drewna i w konsekwencji uruchomienie prac sanitarnych związanych z pozyskaniem zasiedlonego surowca drzewnego” – czytamy w uzasadnieniu.
Co to oznacza w praktyce?
Choć zmiany są wciąż w fazie projektu, środowiska ekologiczne już alarmują, że nowe przepisy mogą zwiększyć wycinkę.
„Niestety, spowoduje to znaczne zwiększenie podaży tańszego drewna niskiej jakości technicznej, czyli dramatycznie zwiększy presję na wycinkę i sprzedaż drzew biocenotycznych, czyli najstarszych oraz najcenniejszych przyrodniczo, które zapewniają trwałość naturalnych ekosystemów leśnych” – czytamy na stronie facebookowej Nasze Lasy.
Interpelację w tej sprawie złożyła posłanka Lewicy Daria Gosek-Popiołek. „Drzewa nie powinny być traktowane jako biomasa, bo ich wartość dla społeczeństwa, dla walki z katastrofą klimatyczną jest kluczowa – o tym od lat mówią ekolodzy i ekolożki. Zamiast zwiększać limity wycinek ministerstwo środowiska powinno raczej zadbać o to, by jak najmniej ingerować w polskie lasy i ich ekosystemy” – komentowała na Facebooku.
„Monokultury, które sadzone były po to, żeby wyprodukować jak najwięcej surowca, nie mają racji bytu w dobie kryzysu klimatycznego. Chronić należy różnorodność biologiczną i dążyć do renaturalizacji zniszczonych siedlisk leśnych” – mówi Marta Grundland z Greenpeace Polska. „Jednak żeby las mógł się odpowiednio regenerować, potrzebne jest w nim martwe drewno – a to jest właśnie to, co między innymi Minister Woś planuje sprzedawać elektrowniom. Nie tylko nie pozwoli to na naturalne odrodzenie się lasów, ale dodatkowo wzmocni kryzys klimatyczny. Martwe drewno podczas spalania na cele energetyczne wyemituje w ciągu kilku minut do atmosfery dwutlenek węgla gromadzony w drzewie przez dziesiątki lat” – dodaje (jej pełny komentarz można znaleźć TUTAJ).
_
Artykuł opublikowany w „Nature” można przeczytać TUTAJ.
Zdjęcie: Shutterstock/ Kochneva Tetyana