„Wielka Woda” bije rekordy popularności. Na jej fali wracamy do wydarzeń sprzed 25 lat i ich zbieżności ze skażeniem rzeki, do którego doszło tego lata. Brak odpowiednich reakcji władz, chaos informacyjny, zrzucanie odpowiedzialności na innych oraz bohaterska ofiarność zwykłych ludzi – to najczęściej przytaczane analogie powodzi 1997 r. do tegorocznej katastrofy Odry.
Daniel Petryczkiewicz, aktywista rzeczny, bloger i fotograf oraz Krzysztof Smolnicki, prezes Fundacji EkoRozwoju, przedstawiciel Koalicji Czas na Odrę i Ratujmy Rzeki, opowiedzieli nam o podobieństwach, które zauważyli między „Wielką Wodą” a dzisiejszymi kryzysami ekologicznymi i wciąż aktualnym podejściem do rzek.
Czytaj także: Gdy wielka fala zalała Wrocław: „Pamiętam jak baliśmy się zasnąć”
„Wielka Woda”: 1997 vs 2022 – w pewnych kwestiach niewiele się zmieniło
– Serial obejrzałem z zapartym tchem. Jan Holoubek fenomenalnie czuje tamte czasy. On potrafi pokazać dawną rzeczywistość bez upiększania i romantyzowania – mówi SmogLabowi Petryczkiewicz.
Zdaniem aktywisty, „Wielka Woda” oddaje realia lat 90-tych, które on sam doskonale pamięta. – Trzeba oczywiście pamiętać, żeby nie traktować tego serialu jak dokumentalnego. Ale wydaje mi się, że Jan Holoubek nawiązuje do tego, że tak naprawdę od 1997 r. do dziś niewiele się zmieniło w kwestii abdykacji państwa w sytuacjach kryzysowych.
Daniel Petryczkiewicz uważa, że to, co także się nie zmieniło, ale akurat jest pozytywne, to duch solidarności społecznej – przynajmniej w niektórych kręgach i sytuacjach. Powołuje się na fakt, że 25 lat temu to mieszkańcy ofiarnie bronili Wrocławia, tak samo jak wędkarze i mieszkańcy nadodrzańskich miejscowości jako pierwsi alarmowali o zanieczyszczeniu rzeki. Jedni i drudzy narażali swoje zdrowie, a nawet życie. W pierwszym przypadku broniąc miasta, ratując siebie i swój dorobek, w drugim – choć nie było to rozsądne – wchodząc do zatrutej wody oraz usuwając widzialne skutki zanieczyszczenia. W obu sytuacjach nie mogli liczyć na pomoc rządu.
Bloger widzi kolejny punkt wspólny serialu z czasami współczesnymi – brak koordynacji i zbijanie kapitału politycznego. Przykładem jest straż pożarna. Ta, choć cieszy się dużym szacunkiem wśród obywateli, w przypadku ogromnej liczby interwencji, z którymi się dziś mierzy, niejednokrotnie nie ma szans dotrzeć na miejsce zdarzenia. Również w trakcie sytuacji kryzysowych.
Wspominając powódź’97 przeprowadziliśmy wywiad ze strażakiem, który ratował wtedy Wrocław. Jego historię można przeczytać tutaj: Strażak wspomina powódź: „Krzyczał na mnie polityk. Nie jesteś tu od rządzenia” [WYWIAD]
Powódź ’97 i katastrofa Odry. Tu i tu reagowali mieszkańcy
Zatrucie rzeki zauważyli wędkarze, osoby mieszkające nad Odrą oraz ekolodzy i aktywiści. Zbyt długo nikt ich nie słuchał. Fotograf jest przekonany, że gdyby tegorocznej katastrofy Odry nie nagłośniły niezależne media głównego nurtu, do dziś sprawa nie spowodowałaby żadnej reakcji ze strony decydentów. Zdaniem Petryczkiewicza, nie byłoby „symbolicznej dymisji w Wodach Polskich”. Jak mówi, zatrucie Odry zamieciono pod dywan, natychmiast znajdując chwytliwe i nośne tematy zastępcze, jak reparacje wojenne.
W rozmowie ze SmogLabem przywołuje widoczną w 1997 r. podobną postawę rządzących Polską. Według blogera, w obu sytuacjach zabrakło niezwłocznego, należytego informowania o sytuacjach kryzysowych.
– W serialu „Wielka Woda” pokazano, że, tak samo jak podczas zatrucia Odry, długo nie wiedzielibyśmy o zagrożeniu, gdyby nie zwykli ludzie. To oni stanęli na wysokości zadania. Podobną bezradność państwa widziałem zresztą podczas pandemii.
Petryczkiewicz dodaje, że rządzącym niemal od zawsze brakuje dłuższej perspektywy, kiedy podejmują ważne decyzje. – Populizm kolejnych rządzących i nierozliczanie ich z dokonywanych działań powoduje następny problem. Nikt nie podejmuje realnych działań, które mają na celu długotrwałe uzdrowienie pewnego sektora. Uzdrowienie na 30-50 lat, a nie podczas tej kadencji.
– Nie odrobiliśmy lekcji z 1997 r. Nadal panuje strach przed niepopularnymi decyzjami. Nic się nie zmieni, jeśli nie oddamy podmiotowości przyrodzie. Naukowcy mówią, że trzeba renaturyzować rzekę, a politycy mają myślenie przechylone w zupełnie drugą stronę – betonują i regulują. Trochę tak, jak z przekopem Mierzei Wiślanej. Kosztowało to 2 mld zł, a od ponad miesiąca nie przepłynął tam żaden statek. Wystarczy pomyśleć, ile wiatraków [gdyby znieść ustawę 10 H – przyp. red.] mogłoby w Polsce stanąć za te pieniądze – wylicza Petryczkiewicz.
Sposobem na powódź jest oddanie rzekom przestrzeni
Krzysztof Smolnicki powołuje się na zdanie, które padło w Niemczech po powodzi 1997 r.: „oddajcie rzekom przestrzeń”. Uważa, że właśnie to jest sposobem na powodzie oraz susze.
– Niestety podejście się nie zmieniło, a te lata od ‘97 r. do dziś zostały w dużej mierze przespane. Nieco lepiej jest z alarmowaniem ludzi. To dlatego, że zbudowano system monitorowania stanów wód na rzekach, przygotowywane są i rozsyłane alerty RCB, kiedy występują opady nawalne. Trzeba jednak pamiętać, że w 1997 r. mieliśmy inną technologię, niż dziś. Wtedy trudniej było zbudować system szybkiego reagowania i alarmowania – tłumaczy.
Prezes Fundacji EkoRozwoju także zauważa problem ciągłej chęci okiełznania natury. Jak mówi, paradoksalnie zabezpieczenia zwiększają zagrożenia. – Ludzie czują się bezpieczni, bo chroni ich wał przeciwpowodziowy. A każda budowla hydrotechniczna ma określone zdolności powstrzymywania wody. Powyżej określonego poziomu ta woda się przeleje.
Pogłębianie rzeki mylnie wydaje się wielu osobom remedium na powodzie. Zdaniem specjalistów pogłębianie rzeki skutkuje suszą, a „wyprostowane” koryta rzeczne szybciej przeprowadzają falę powodziową. Eksperci zauważają także, że myślenie o powodzi w kategorii: jak najszybciej pozbądźmy się wody jest błędem. Spływy należy zwolnić. – Utarło się przekonanie, że jeśli dno będzie niżej, to zmieści się więcej wody powodziowej. To tak nie działa – wyjaśnia Smolnicki.
– Zdolność do przejęcia wody w samym, uregulowanym nawet, korycie jest minimalna. Podobnie jak budowa stopni wodnych. One nie mają dużej pojemności powodziowej. Za to mogą taką mieć suche zbiorniki (jak Racibórz), odsunięcia wałów i tzw. poldery zalewowe. Są to obszary położone za wałami, na które w czasie powodzi w kontrolowany sposób spuszcza się wodę – dodaje.
„Wielka Woda” odnosi się do problemów aktualnych wtedy i dziś
Również zdaniem Smolnickiego, 1997 r. pokazał pospolite ruszenie, akty wielkiej solidarności mieszkańców i jednocześnie nieprzygotowanie. Nawiązuje do podobnej niedyspozycji kraju podczas tegorocznej katastrofy Odry.
– Pierwsze martwe ryby, które wyłowiono, oddano do utylizacji, ponieważ jedyne dostępne laboratorium nie miało odczynników, żeby je przebadać – tłumaczy.
Odwlekanie badań w czasie tylko utrudni udokumentowanie strat. Dlatego utworzono zbiórkę na rzecz ratowania Odry. Zebrane pieniądze pozwolą:
– stworzyć raport o stratach,
– przygotować społecznego, niezależnego programu renaturyzacji Odry,
– zbudować aplikację umożliwiającą społeczeństwu zgłaszanie sytuacji szkód przyrodniczych i zanieczyszczeń na rzece.
Przedstawiciel Koalicji Czas na Odrę zauważa kolejne podobieństwa sytuacji panującej podczas powodzi ’97 oraz w czasie zatrucia rzeki. W jednym i drugim przypadku część urzędników była akurat na urlopach. Nie było głównego wojewody. Ludzie reagowali jako pierwsi, działając dniami i nocami. Jednak to nie wszystko. Krzysztof Smolnicki wylicza rozmowie ze SmogLabem:
– Mieliśmy problem z rzetelną informacją i komunikowaniem ludziom zagrożenia. Wtedy i teraz mieszkańcy zostali poinformowani w ostatniej chwili. Brak przygotowania do sytuacji kryzysowych i zarządzania nimi. Brak podjęcia świadomej decyzji w odpowiednim czasie, unikanie odpowiedzialności oraz zamiatanie sprawy pod dywan to następne zbieżności.
Także traktowanie rzeki 25 lat temu i dziś jest mocno techniczne.
Czytaj także: Hydrobetonoza – ochrona przeciwpowodziowa po polsku
To człowiek zawinił
Petryczkiewicz mówi też o powszechnym braku refleksji. Po zatruciu rzeki odpowiedzialność została przekierowana na naturę. „Katastrofa naturalna” – brzmi werdykt. Aktywista rzeczny zauważa, że decydująca była tu aktywność ludzka.
– Złote algi same z siebie nie namnożyły się w Odrze – spowodowała to wysoka temperatura wody oraz jej niski stan , zasilona zrzutami zasolonej wody z kopalń. Nie bez znaczenia jest też stan, do jakiego doprowadzono rzekę przez lata regulacji – tłumaczy w rozmowie ze SmogLabem.
Bloger nawiązuje do koniecznych zmian, które powinny zaistnieć w mentalności ludzi. Do dziś często panuje przekonanie „czyńmy sobie naturę poddaną”, bez zastanowienia się nade skutkami grabieżczej gospodarki.
Raport zespołu badawczego powołanego przez Minister Klimatu i Środowiska, Annę Moskwę, potwierdza wszystkie dotychczasowe przypuszczenia, ale nie wskazuje na związek sytuacji z działaniami antropogenicznymi. To według blogera kolejny, poważny problem, aktualny zarówno w 1997 r., jak i dziś.
– Pandemia, wojna za wschodnią granicą, Odra – to wszystko pokazuje bezradność państwa i solidarność ludzi. Ta solidarność to moim zdaniem jedyna siła napędowa naszego kraju – mówi SmogLabowi Daniel Petryczkiewicz. – Dla mnie to się układa w taką narrację, widoczną szczególnie w ostatnich 3-4 latach: władza spycha na innych odpowiedzialność za kryzysy i bezwład: „to nie my, to nie nasza wina, to ktoś inny”. To jest syndrom oblężonej twierdzy.
„Powódź to dzieło człowieka”. A gdzie odpowiedzialność rządzących?
Aktywista rzeczny widzi kolejny związek z Wielką Wodą, serialem pokazującym podobną reakcję, a raczej jej brak ze strony krajowej władzy. – Z kolei społeczeństwo w chwili kryzysu – pandemii, wojny, Odry – bierze sprawy w swoje ręce. Niestety, zapału i solidarności starcza na krótko, a narracja władzy umiejętnie kieruje uwagę na nowe tory – dodaje.
Jego zdaniem „języczkiem uwagi”, który przeważy szalę i jako jedyny będzie mógł spowodować zmiany będzie ten moment, w którym politycy będą musieli zacząć się zajmować sprawami środowiska, żeby zyskać poparcie społeczne.
Na tablicy upamiętniającej powódź 1997 r., wiszącej na jednej z wrocławskich kamienic zalanych 25 lat temu przez wielką wodę, widnieje napis: „Powódź, to dzieło człowieka”.
Podobnie, jak zapisano na wrocławskiej tabliczce, można by podsumować katastrofę Odry. To ostatnia, najsmutniejsza chyba analogia serialu do czasów współczesnych.
–
Zdjęcie tytułowe: B. Pawliszewska