Większość z Państwa kojarzy pewnie Sławomira Mentzena, polityka Konfederacji. Polityka? Nie dajmy się zwieść. Podobnie jak i jego partyjny kolega – Janusz Korwin-Mikke, Mentzen jest przede wszystkim jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich komików. Niedawno szydził na przykład z zakazu sprzedaży plastikowych słomek do napojów:
Niestety, Mentzen ma dużo racji…
Dane potwierdzają coś, co i nam, i Mentzenowi podpowiada zdrowy rozsądek. Szansa na to, by w nosie żółwia z Galapagos utkwiła słomka pochodząca akurat z Polski jest naprawdę znikoma. Większość śmieci trafia do oceanów z krajów tzw. globalnego południa. Z miejsc, w których gospodarka odpadami – dyplomatycznie rzecz ujmując – nie działa tak jak powinna. O ile w ogóle istnieje.
Nieszczęsne plastikowe słomki do picia zdążyły też już urosnąć do rangi symbolu. Niestety niekoniecznie symbolu ochrony środowiska. Wręcz przeciwnie. Zanim jeszcze parę dni temu zakazano ich wprowadzania na rynek, nieużywanie słomek było świetnym listkiem figowym, zasłoną dymną. Odwracającą naszą uwagę od dużo bardziej potrzebnych, skutecznych i istotnych działań na rzecz Planety.
- Czytaj również: Poleciał na koniec świata ratować żółwie. Wyemitował więcej, niż ty w miesiąc [KOMENTARZ]
Ktoś, kto na przykład często lata na Malediwy czy do Kostaryki samolotem emitującym tony dwutlenku węgla i tak mógł mieć poczucie, że w swoim życiu bardzo dba o środowisko. Dba, bo przecież w barze czy restauracji odmówił wzięcia dodatkowego, małego kawałka plastiku. Ba, nie tylko czuć. Taka osoba mogła wrzucić do mediów społecznościowych swoje zdjęcia, na których pije coś bez słomki i zbierać lajki za to, jaka jest progresywna, uświadomiona i w ogóle eko.
- Czytaj również: Papierowe słomki z wyższym śladem węglowym niż plastikowe. Tylko czy w ogóle ich potrzebujemy?
Mniej lub bardziej świadomie, Pan Sławomir Mentzen w króciutkim filmiku dotknął więc paru poważnych problemów.
…ale umyka mu też parę naprawdę ważnych spraw
Walka z plastikiem, w tym wprowadzony niedawno zakaz wprowadzania na rynek plastikowych słomek, sztućców i patyczków higienicznych ma jednak głęboki sens. Oceany naprawdę są pełne śmieci. Nie są to oczywiście tylko słomki czy widelce, ale też choćby plastikowe butelki, torebki, buty czy sieci rybackie. Problem jest jak najbardziej realny i bardzo poważny. Mówi się, że niedługo w oceanie będzie więcej plastiku niż ryb. Co gorsza, przedmioty z tworzyw sztucznych ulegają degradacji i fragmentacji. I rozpadają się na tzw. mikroplastik.
To prawda, że Polska czy nawet cała Europa ma relatywnie niewielki wpływ na zaśmiecanie oceanów. Trudno jest jednak nam, Europejczykom mówić na przykład mieszkańcom Filipin czy Panamy, żeby ograniczali zużycie plastiku, jeśli sami tego nie będziemy robić.
A że niby problem nie dotyczy bezpośrednio nas, tu w Polsce, bo śmieci pływają gdzieś tam daleko na środku oceanu? Tylko co, jeśli na przykład jemy rybę, złowioną w Pacyfiku? Czy nie jest tak, że razem z nią zjemy trochę plastikowego śmiecia? I to niekoniecznie dużych, łatwych do zauważenia kawałków, ale właśnie drobniutkiego mikroplastiku. Zbyt zdrowe to zapewne nie jest i pewnie nikt nie chciałby być na to narażony.
Plastikowe śmieci szkodzą także w Polsce
Wróćmy jednak na polskie podwórko. Tu plastikowe odpady też są poważnym problemem. Płoną na składowiskach albo w domowych piecach, emitując przy tym całą gamę szkodliwych substancji. Płonące plastikowe śmieci zanieczyszczają powietrze, glebę, wodę, i to, co jemy. Szkodzą naszemu zdrowiu.
Te śmieci, których nikt nie spali, walają się z kolei po polskich lasach i polach, w parkach i na trawnikach polskich miast. Fragment plastikowej słomki czy widelca wrzuconego do Wisły ma dużo większe szanse utkwić w gardle polskiej foki lub w żołądku polskiego bociana niż w nosie żółwia na drugim końcu świata.
Przedmioty z tworzyw sztucznych, zanim jeszcze staną się śmieciami, podczas normalnego ich używania też potrafią nam szkodzić. Wiele z nich jest przecież źródłem substancji o tak egzotycznych nazwach jak bisfenole, bromowane etery difenylowe czy ftalany. A te substancje zaburzają naszą gospodarkę hormonalną, i mogą prowadzić na przykład do obniżenia płodności albo kłopotów z tarczycą.
Jak odróżnić komika od polityka?
Tego wszystkiego się jednak od Sławomira Mentzena nie dowiemy. No cóż, nic dziwnego. Rolą satyryków jest przecież wyśmiewanie tego, co uważają za absurd czy hipokryzję. Nie jest nią natomiast wyjaśnianie nam problemów współczesnego świata – często naprawdę trudnych, złożonych i przygnębiających.
Tym bardziej nie jest rolą komików zmienianie świata na lepsze. To zadanie przede wszystkim dla polityków z prawdziwego zdarzenia. Tych co prawda jeszcze gdzieniegdzie można znaleźć – na przykład w Ukrainie (najlepszym przykładem jest tu zresztą pewien były profesjonalny komik i aktor).
Ale akurat w Polsce „polityków przez duże P” jest jak na lekarstwo. Za to wiele osób, przedstawiających się jako politycy to tak naprawdę kabareciarze – amatorzy. A czy śmieszni czy nie, to już rzecz gustu.
–
Zdjęcie: Eva Kali/Shutterstock