W 1939 roku ze stacji kolejowej w Opatówku do Liskowa odjeżdżało pięć autobusów dziennie. Wieś miała też bezpośrednie połączenia autobusowe z Łodzią. Jak jest dzisiaj? O wiele lepiej. Tak dobrze, że serce rośnie, kiedy zobaczy się, jak wielki skok w dziedzinie transportu publicznego zrobiliśmy przez ostatnie 85 lat. Przekonajcie się sami!
Przede wszystkim liczba połączeń między Opatówkiem a Liskowem wzrosła. I dziś podróżni mają do wyboru aż DZIEWIĘĆ…
…a nie jak w 1939 roku tylko pięć połączeń.
Prawda, że to duży postęp? Chyba, że akurat jest dzień bez nauki szkolnej, to autobusów będzie sześć.
Albo weekend. To wtedy nie pojedzie żaden. Ale może to i słusznie, bo kto by chciał jeździć autobusem w sobotę, niedzielę lub święto? Nie ma sensu wozić powietrza.
Tym bardziej, że tym, którzy może jednak by chcieli, podróże osładza świetna infrastruktura, którą można znaleźć na przystanku Opatówek PKP.
Jak widać może nie ma tam dachu, ale za to jest kosz na śmieci.
Lub będącego w doskonałym stanie „przesiadkowego” przystanku w centrum Opatówka, na który z dworca idzie się zaledwie kwadrans piechotą.
Dobrze ma się też infrastruktura na samym dworcu. Po pierwsze na stacji w Opatówku nadal można znaleźć ślepą odnogę torów, którą wypuszczono jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, by do Liskowa puścić pociąg. Pociągu wprawdzie nadal nie ma, ale za to nic nie zepsuto z tego, co zbudowano jakieś 100 lat temu i odnoga ciągle jest ślepa.
Peronów też chyba nie ruszano od tamtego czasu.
Słusznie, bo jak coś jest w dobrym stanie, to lepiej tego nie ruszać.
A niektóre rzeczy nawet poprawiono. Szczególnie imponuje pięknie odremontowany budynek dworca.
Przy którym zadbano nawet o to, by upamiętnić wielką historię kolei w Opatówku.
I to jak wybitni goście wysiadali na tym dworcu. A było kogo wymieniać, bo pobliski Lisków (o tym przeczytacie tutaj: Tę wieś znał każdy Polak. Komuniści wymazali ją z historii) był wzorową wsią II Rzeczpospolitej i organizowano w nim nawet wystawy krajowe, które potrafiły przyciągnąć ponad 100 tysięcy ludzi. W tym postacie znane z podręczników historii.
Ten był więc ważny przez dziesięciolecia, ale niestety zniszczał w III Rzeczpospolitej i w 2001 roku – po drugim okresie zarządzania gospodarką przez Leszka Balcerowicza oraz na starcie rządów lewicy – został zamknięty, a okna zabito deskami. W kolejnych latach niszczał i patrzenie na niego musiało być dla miejscowych raczej smutne.
Ale to oznacza tylko tyle, że dziś ten pięknie odremontowany dworzec w Opatówku jeszcze bardziej cieszy oko.
Także wewnątrz, gdzie upamiętniono jego wielką kolejową historię.
I jest z nim tylko jeden problem. Taki, że nie jest już dworcem. Ponieważ państwo i PKP w żaden sposób nie ogarniały budynku, to przejęła go gmina. A ponieważ ta nie zarządza kolejami, to postanowiła wyremontować go na dom kultury i organizuje w nim pokaźną liczbę zajęć dla dzieciaków. Jest tam nawet niewielkie kino.
Transport gorszy niż 100 lat temu
Nie sprawdzałem tego zbyt dokładnie, ale krótka rozmowa i rzut okiem wystarczyły, by stwierdzić, że dzieje się tam całkiem sporo. Są więc powody do radości i można gminę chwalić. Ale powody do refleksji też tutaj są. To jak wygląda komunikacja na linii Opatówek-Lisków daje ich całkiem sporo. Po pierwsze przez prawie 100 lat zrobiliśmy tam taki „postęp”, że zamiast pięciu autobusów dziennie ze stacji kolejowej (a dokładnie z przystanku odległego o 10-15 minut spaceru) do wsi odjeżdża ich dziewięć (chyba że akurat nie ma szkoły lub jest weekend, to jeszcze mniej lub żaden). Ale jednocześnie zniknęły bezpośrednie połączenia z miastem wojewódzkim, czyli Łodzią.
Czyli zamiast być pod tym względem lepiej niż 85 lat temu, to tak naprawdę jest tak samo lub gorzej.
Choć – trzeba to powiedzieć – na tle kraju wcale nie jest źle, bo autobusy do Liskowa jeżdżą.
I zabierają ludzi z zadaszonych i zadbanych przystanków.
Co jest rzadkie nawet w okolicy, gdzie wprawdzie jest nowa fotowoltaika, ale za to na przystankach nie ma nawet rozkładów jazdy.
Jest więc pod tym względem w Liskowie i Opatówku podobnie jak było 100 lat temu, ale i tak znacznie lepiej od tak zwanej „średniej krajowej” (robotę robią szczególnie pociągi). Co być może najlepiej pokazuje, na jakim poziomie jest dziś pod tym względem polska „średnia krajowa”. A symboliczne jest nawet to, co stało się z dworcem.
Fajnie, że ten przestał niszczeć i sprawa została ogarnięta. Do tego w sposób, który służy dzieciakom. Ale to także pokazuje, do jakiego stanu doprowadzono polskie koleje. Może nawet lepiej niż niszczejące perony lub rozpoczęta 100 lat temu i nigdy nie skończona linia kolejowa.
O ile bowiem dom kultury można zrobić wszędzie, to dworzec musi być obok peronów.
I jeżeli jedyną sensowną opcją zagospodarowania dworca staje się zrobienie tam kina, a nie dworca, to coś jest jednak nie tak.
Czego można chcieć?
Ale czego innego można by chcieć od dworca, który znajduje się w niewielkiej, liczącej 3,5 tysiąca osób miejscowości? Można na przykład chcieć tego, co zrobiliby z nim Czesi.
Rafał Stanek, pasjonat czeskich kolei, opowiedział mi to kiedyś tak:
„Wymyśliliśmy kiedyś z żoną, że pojedziemy do miejscowości Hrušovany nad Jevišovkou. Tam mieszka około 3 tys. osób. Nie da się do niej dojechać bezpośrednio pociągiem. Ten jedzie tylko do sąsiedniej miejscowości, a dalej trzeba się przesiąść na autobus. Na dworcu w Znojmie poszedłem do kasy i powiedziałem, że chce pojechać od razu do tej docelowej miejscowości. Pani w kasie powiedziała, że nie ma problemu i sprzedała mi bilet przesiadkowy. On nie był nawet do tej miejscowości. Był po prostu na całe strefy, ważny dwie godziny. Obejmował pociąg, którym jechaliśmy 20 minut. Kiedy wysiedliśmy na stacji kolejowej – niespecjalnie wielkiej – uderzyły mnie wyświetlacze, na których było bardzo dużo różnych rzeczy. Zdziwiłem się, bo wiedziałem, że pociągi tam aż tak często nie jeżdżą. Okazało się, że wyświetlano całą komunikację. Nie tylko pociągi, ale też autobusy, które kursowały do stacji. Wyszedłem z peronów, a przed nimi były dwa stanowiska autobusowe, na które natychmiast podjechał jeden autobus, który zawiózł nas kolejne pięć kilometrów. Dojechaliśmy na jednym bilecie, a autobus był zgrany z pociągiem. W drugą stronę było tak samo. Ktoś o tym pomyślał.
Ciekawe jest to, że oprócz regularnej komunikacji publicznej w Znojmie i okolicach działają również przewozy organizowane z okazji różnych imprez. Przykładowo Znojmo organizuje akcję zalesienia – miasto najpierw kupuje grunty, a później sadzi na nich tak zwane laso-parki. I kiedy taka akcja się odbywa to jest zapewniony autobus, który chętnych wiezie z centrum na miejsce sadzenia. Jeśli jakaś wioska organizuje imprezę winiarską – odpowiednik naszych festynów wiejskich – to często są organizowane bezpłatne autobusy z i do wioski. A jak jest duża impreza, jak na przykład Znojemskie Historyczne Winobranie to o 23:00 po imprezie dworzec kolejowy wygląda jak centrum komunikacyjne w dużym mieście – są pociągi specjalne do Pragi, Brna i międzynarodowy do Retzu oraz autobusy podmiejskie we wszystkie strony.”