Na co dzień przekonuje się nas, że świat zmieniają upudrowani i ładnie ubrani ludzie w garniturach i krawatach, którzy mówią do nas z telewizyjnych ekranów. Tymczasem na ogół jest tak, że ci ludzie – nawet kiedy ostatecznie podejmują dobre decyzje – jedynie kapitalizują zmianę społeczną, za którą stoi żmudna praca, wielka determinacja, odwaga i gotowość bicia głową w mur wielu osób, którzy rzadko mogą liczyć na należne im uznanie.
Ludzi takich jak Zdzisław Kuczma, emerytowany policjant z Rybnika.
Umówiłem się z koleżankami, że w tym cyklu wszystkie rozmowy będziemy zaczynać od pytania, o ocenę współczesnego świata. Ciebie jednak od dawna chcę zapytać o co innego i skorzystam z okazji, skoro się nadarzyła. Zdzichu, co cię najbardziej w*****a w Polsce?
Muszę być szczery.
Koniecznie.
Obłuda wierzących.
Zaskoczyłeś mnie.
Naprawdę. Ostatnio cały czas religia mi chodzi po głowie, bo kiedy widzę wydarzenia w Sejmie, albo partię polityczną na Jasnej Górze lub u Rydzyka, to zastanawiam się, o jakiego chodzi Boga. Jak jakiś Bóg ich wspiera, to ja się boję i ich, i tego Boga. Często o tym myślę i jakbym miał oceniać religię katolicką to powiem, że jak chodzi o doktrynę, to ta jest fantastyczna. Ale zachowanie wyznawców w mojej ocenie całkowicie odbiega od doktryny. Kiedy ktoś mi mówi, że chodzi do kościoła, to ja mu mówię: „a ja jeżdżę na ryby”. Jest to dla mnie informacja zupełnie bezwartościowa. Gdyby jednak ktoś mi powiedział, że żyje według nauki Chrystusa, to bym mu tak nie odpowiedział.
A jak?
Powiedziałbym, że ja jestem za słaby, by żyć według nauki Chrystusa. Religie można oceniać na dwa sposoby. Według doktryny lub według zachowania wyznawców. I jeżeli miałbym religię katolicką oceniać według zachowania wyznawców, to powiedziałbym, że ta ocena wypada bardzo negatywnie.
Jak można truć mnie przez siedem miesięcy i chodzić do kościoła, i modlić się. To są dla mnie dwie rzeczy leżące na tak odległych biegunach, że aż nie do pomyślenia. Rozumiem, jakbyśmy żyli w czasach, w których ten ktoś nie wie, co robi. Ale jeżeli on wie co robi i wie, że każda spalona przez niego tona kiedyś mułu, a dziś węgla, to jest zabójstwo dla otoczenia. A przy niskiej emisji to jest zabójstwo dla mnie. I jeżeli on to robi, a w niedzielę idzie do kościoła, to jest dla mnie porażka.
Uważam, że bardzo dużo osób wierzących, traktuje Boga jak takiego kupca, do którego można iść w niedzielę, zapłacić mu pięć złotych łapówki, naopowiadać, że dzieci mają być zdrowe, dobrze się uczyć, itd… A po wyjściu z kościoła można skoczyć komuś do gardła. W*****a mnie też to, że jakby ksiądz do mnie przyszedł, to uznam go za funkcjonariusza partyjnego. Kościół jest jak jakieś przedsiębiorstwo, działające na zasadach winien/ma. Ma być na plusie i tyle. Do tego cała ta otoczka z pedofilią. I w*****a mnie jeszcze to, że każdego ranka jak się budzę, uświadamiam sobie, że obecna władza dojdzie do takiego momentu, że z każdym z nas będzie mogła zrobić, co zechce. Na straży naszych praw stał Trybunał Konstytucyjny, a dzisiaj boję się o los swój i swoich dzieci, bo nie ma organu sądowniczego, który mógłby powstrzymać polityków przed ingerencją w nasze prywatne życie.
Pierwszy pozew
Zaskoczyłeś mnie, bo jednak walczysz nie o świeckie państwo, a o czyste powietrze i na to poświęcasz swój czas i swoją energię. Dlaczego?
Ja myślę, że bardzo lokalną i punktową walkę o świeckie państwo jednak prowadzę. Na przykład nie przyjmuję księdza na kolędę. Wszyscy wokoło znają moje poglądy, ale też mój stosunek do partii rządzącej. Ja bym tej partii wybaczył wszystko, gdyby nie zamach na Trybunał Konstytucyjny.
A dlaczego zająłem się powietrzem? Z prozaicznych powodów. W 2005 roku wybudowałem dom. I tak się cieszyłem przez lato, aż przyszła zima, wyszedłem na zewnątrz, bo chciałem się nacieszyć tym białym puchem, a tam od sąsiada lecą kłęby dymu. Wokół powstawały kolejne domy, więc dymu było coraz więcej. To trwało do 2011 roku, kiedy przyszedł punkt krytyczny i zacząłem się zastanawiać, czy tak musi być. O smogu się wtedy jeszcze nie mówiło. Nikt o tym nie słyszał. Zwłaszcza na Śląsku. Każdy od zawsze palił mułem, flotem, węglem. Ojciec palił, dziad palił, pradziad palił. Plastikami się paliło, oponami. Uważano, że to normalna rzecz.
Wtedy poszukałem i znalazłem przedstawicielstwo Komisji Europejskiej w Polsce. Zadzwoniłem do nich. Odebrały bardzo sympatyczne dziewczyny. Zapytałem, czy są przepisy, które określają, jaka powinna być jakość powietrza. One mówią, że tak, żeby wysłać meila, to mi wszystko opiszą ze szczegółami. Przysłały mi dyrektywę CAFE oraz informacje, że Polska została już upomniana za to, że nie wdrożyła jej do porządku prawnego. To był impuls. To wtedy wszystko się zaczęło.
Co zrobiłeś?
Złożyłem pierwszy w Polsce pozew.
Jaki pozew?
Przeciwko państwu o zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych, czyli zdrowia i prawa do życia w czystym środowisku. Ja to pamiętam, bo zebraliśmy się wtedy ja, Heniek, Oliwer. Dopiero później założyliśmy stowarzyszenie. To był pierwszy taki pozew w Polsce. Złożyliśmy go w sądzie w Gliwicach, ale mieliśmy zerowe doświadczenie. I my, i adwokat. Wieść o tym obiegła cały kraj, jednak sąd oddalił pozew, stwierdzając, że prawo do życia w czystym środowisku nie jest dobrem osobistym, a nie udowodniliśmy naruszenia dobra, którym jest zdrowie. W Polsce jest to trudne.
Ale się nie poddaliście.
Nie. Skądże.
Co zrobiliście?
Złożyliśmy apelację do sądu w Katowicach. Ten także stwierdził, że prawo do życia w czystym środowisku nie jest dobrem osobistym i utrzymał wyrok w mocy, ale zwolnił mnie z kosztów. Jednak nie należę do ludzi, którzy łatwo się poddają i zwijają żagle. Poczytałem wyrok i zacząłem się zastanawiać nad tym, czy nie da się tego odnieść do art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, który mówi o poszanowaniu życia rodzinnego, mieszkania. W tym czasie skontaktowała się z nami Fundacja Frank Bold, przyjechali do nas porozmawiać i ja im opowiedziałem o swoich przemyśleniach. Tak się to wałkowało i nagle przyszedł sygnał z Krakowa od Miłosza Jakubowskiego i pani Filipcovej, że robimy pozew o naruszenie dóbr osobistych.
To był 2015 rok.
I to był ten pozew, który nadal jest w sądach?
Muszę powiedzieć, że jeżeli chodzi o sytuację procesową tzw. celebrytów warszawskich i naszą, to są dwa zupełnie różne stany. Tam pozytywne wyroki dla pani Wolszczak, Jerzego Stuhra, Mariusza Szczygła – przy czym bardzo się cieszymy, że oni pozwy wnieśli i wygrali – zapadły w sądzie rejonowym. Daję sobie głowę odrąbać, że Prokuratoria Generalna wniosła apelację i teraz nie wiadomo, jak zareaguje sąd okręgowy. Ten może się dopatrzyć uchybień i uchylić wyroki. Wtedy sprawa wróci do sądu pierwszej instancji. U nas sprawa już jest w okręgu, w gliwickim oddziale.
Mnie, kiedy patrzę na te sprawy, nie daje jednak spokoju inna kwestia. Chodzi oczywiście o to w jakim tempie przebiegały procesy. W Warszawie sprawa poszła o wiele szybciej i szybciej zapewniono okazję do zmierzenia się z apelacją. Ile wy czekaliście na pierwszy wyrok?
Pozew wnieśliśmy w 2015 roku. Pierwszy wyrok był w 2018. Trwało to trzy lata.
A teraz jest na jakim etapie?
28. listopada mamy kluczową rozprawę w Sądzie Okręgowym w Gliwicach.
Dobrze, ale bijesz się od 2012, mamy 2019 i sprawa nie jest skończona. Mam duży szacunek dla akcji aktorów. Świetnie, że to zrobili. Ale też zastanawiam się, co sobie myślicie od lat biegając w Rybniku od sądu do sądu i wciąż czekając na rozstrzygnięcie, kiedy widzicie, że sprawy da się jednak załatwiać szybciej i bez zbędnej zwłoki? Pomijając, oczywiście, radość.
Trudno mi to ocenić, bo jest kwestia taka, że każdy sąd ma współczynnik, który nazywa się „oczekiwanie na rozstrzygnięcie sprawy”. Jeżeli w Warszawie jest tak, że po wniesieniu pozwu w październiku, rozstrzygnięcie następuje w marcu lub kwietniu, to ja bym chciał się tam sądzić. Ale nie wiem, czy tam jest to normalne tempo, czy wynika ono z innych powodów. Nie wiem tego.
Może wynika i z tego, że kiedy w 2012 roku zaczynaliście wasze działania, to wszystko działo się w świecie, w którym – domyślam się – patrzono na was jak na nieszkodliwych wariatów.
Zdecydowanie.
Siedem lat później sprawa jest w expose premiera.
Korzystając z okazji powiem jeszcze, że uzasadnienie Sądu Rejonowego w Rybniku jest przynajmniej w jednym miejscu żenujące. Sąd stwierdza, że Oliwer Palarz wcale nie musi mieszkać w Rybniku, że może się wyprowadzić. Taka argumentacja sądowi nie przystoi, bo z tego zdania wynikałoby, że prawo ma ustępować przed bezprawiem.
Tutaj jest potrzebny psychiatra
Opinii publicznej to uzasadnienie też nie przypadło do gustu. Jednak proces to nie wszystko co robicie. W Rybniku raz po raz są organizowane spektakularne akcje, które zdradzają dużą fantazję i imponującą kreatywność organizatorów. Która z nich lubisz najbardziej?
Opony.
Rozwiń proszę.
Obok Żor, które są 13 kilometrów od Rybnika, doszło do pożaru składowiska opon. Smród było czuć aż u nas. Pojechałem na miejsce. Kiedy podszedłem na miejsce pożaru, to śmierdziało tak, że zebrało mnie na wymioty. A tam stoi dom i z domu wychodzi kobieta. Pytam jej więc, jak ona tu może żyć. Ona mówi: wszystko pozatykałam, kratki wentylacyjne, wszystko. Zaraz po tym „Dziennik Zachodni” opublikował artykuł oparty o dane od prezydenta Żor i z WIOŚ. Okazało się, że tam nie ma przekroczeń dopuszczalnych poziomów substancji szkodliwych, które na ogół wydzielają się przy paleniu opon. A były i takie, których w ogóle nie zarejestrowano. Zacząłem się więc zastanawiać, że skoro jest tak, że spalanie opon nie szkodzi, to nie ma powodu męczyć się z tymi wszystkimi śmieciami. Niech ludzie tną te opony na kawałki i palą tym w piecu. To był pomysł, ale do sprawy podeszliśmy bardzo profesjonalnie i odkryliśmy, że jest rozporządzenie Ministra Środowiska, w którym wymienione są substancje i przedmioty, które wolno zutylizować we własnym gospodarstwie domowym. Napisaliśmy petycję do urzędu marszałkowskiego, żeby oni przygotowali apel do ministerstwa o dopisanie do niego opon. Wysłaliśmy ją, a dziennikarze napisali artykuł.
Co się okazało? Prezydent Żor mówił, że nie szkodzi. WIOŚ mówił, że nie szkodzi. A zarząd województwa powiedział, że nie można tego zrobić, bo palenie opon jednak szkodzi. Kiedy zebrać to wszystko do kupy, pozostaje powiedzieć: tutaj jest potrzebny psychiatra.
Wszyscy się przyzwyczailiśmy, że państwo mamy trochę z dykty, trochę na taśmę klejącą, a trochę z Barei, ale tutaj bardzo jasno wykazaliście, że jest problem. Minął rok i co się stało?
I nic. A z tego co wiem, to w zasadzie w każdej sprawie, kiedy w Europie dochodziło do takiego pożaru, ogłaszano klęskę, ewakuację mieszkańców. Tutaj nic. I nic się nie zmienia. Nikt nie wyciągnął wniosków. Moim zdaniem to wynika z rozproszenia kompetencji i odpowiedzialności za ochronę środowiska. Jest marszałek, jest minister, jest samorząd. Wszystko się rozmywa. Dlatego składając skargi do Komisji Europejskiej składamy je przeciwko państwu, bo ktoś musi za to odpowiadać.
Mnie zainspirowali ostatnio Litwini. W podobnej sytuacji, nie dając się wziąć na standardowe przerzucanie odpowiedzialnością, przygotowali petycję. W tej domagali się dymisji minister środowiska. Pomogło. Minister wprawdzie została na stołku, ale wzięła się do pracy. Być może trzeba kiedyś wybrać kogoś wystarczająco wysoko postawionego, posiadającego narzędzia do wprowadzenia zmiany i wskazać jako odpowiedzialnego za rozwiązanie tego problemu.
Ja się już za bardzo nie dziwię. Zobacz na przykład uchwał antysmogowych. We wrześniu 2017 roku na Śląsku wchodzi uchwała, która jest efektem kompromisu. Wszyscy się na nią zgodzili, nawet biskup pobłogosławił. Minęły dwa lata i co? Powietrze jakie było, takie jest. W domach widać dymiące kominy, a obok budynków stoją samochody za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zdecydowaliśmy się więc napisać petycję do zarządu województwa. Zaproponowaliśmy skrócenie terminów, do kiedy można używać kopciuchów, bo wyznaczone obecnie są bardzo odległe.
Mamy już przecież ulgę termomodernizacyjną, która pozwala odliczyć 18 proc. od dochodu. Mamy program Czyste Powietrze, który kuleje, ale pan Woźny opowiada, że już niedługo będzie lepiej i wniosek będzie można złożyć nawet na stacji benzynowej, czy w jakiś podobnych miejscach. Kuleje, ale jednak jest i działa. Nasz kolega ze stowarzyszenia Heniek złożył wniosek i przyznali mu dotację oraz pożyczkę na 2,5 proc. Do tego innych programów nie będzie, więc trzeba z tego korzystać. I nie bardzo widać sens przedłużania sprawy, skoro i tak trzeba kopciucha wymienić.
Złożyliśmy więc w marcu petycję o zmianę terminów określających, do kiedy trzeba to zrobić, a w sierpniu odpowiedziano nam, że nie można tego skrócić, bo „kompromis” itd… Zwróciliśmy się więc do rybnickiej rady, by to ona podjęła uchwałę domagającą się takiej zmiany. Ekooszołomów – pomyśleliśmy – mogą nie słuchać, ale przecież głosu radnych reprezentujących miasto, wysłuchają.
I co?
Przekonaliśmy większość, z wyjątkiem PiS, radnych. Uchwałę podjęli. Pojechała do Katowic, do sejmiku wojewódzkiego. A tam? A tam ją najzwyczajniej w świecie olali.
Tak po prostu?
Tak. Nie dopuścili głosu przedstawicieli Rybnika. Ja mam teraz na ukończeniu pismo procesowe do Komisji Europejskiej, w którym domagamy się nałożenia kar na Polskę. Jest nam bardzo przykro, że to trzeba robić w taki sposób, ale nie widzimy innego wyjścia, bo nic nie wskazuje na to, aby coś poprawiło się w czasie najbliższych siedmiu lat. I jeżeli Komisja nie podejmie radykalnych działań to będziemy czekać kolejne lata. Ja mam 65 lat i wiem, że walczę o to, by moje dzieci i wnuki oddychały czystym powietrzem. Ale sam też chciałbym jeszcze zdążyć go zaczerpnąć. Dlatego mnie rozwiązania – o których pan Woźny mówi, że za 10 lat przyniosą czyste powietrze – nie interesują. To jest absurd, który nie ma żadnego uzasadniania. Jak ktoś chce wymienić kopciucha, to ma ulgę i niskooprocentowaną pożyczkę. Jeżeli tego nie robi w tej chwili, to znaczy, że nie chce tego zrobić. Zobaczymy, jak Komisja na to zareaguje. Ja na pewno sfinalizuję to zgłoszenie.
Tomasz Borejza
Udostępnij