W kontekście powodzi i ich skutków problemem jest budowanie na terenach zalewowych. Ma to miejsce z kilku powodów. Zdarza się na przykład, że gmina łata w ten sposób dziury budżetowe. Zabudowywanie terenów zalewowych jest jednak opłacalne tylko krótkoterminowo. W przypadku nadejścia powodzi cierpią nieświadomi mieszkańcy. Ci też niejednokrotnie dają się skusić na atrakcyjniejsze ceny działek lub mieszkań, nie wierząc, że za ich życia przyjdzie wielka woda. W 25-lecie umownego zakończenia powodzi 1997 r. rozkładamy to zjawisko na czynniki pierwsze i dajemy głos ekspertom.
Po II wojnie światowej nastąpił znaczny wzrost zabudowywania terenów zalewowych. Tereny znacznego ryzyka zabudowano wielkimi osiedlami mieszkaniowymi m.in. we Wrocławiu, Opolu, Raciborzu i Nysie. Bobiński i Żelaziński opisali zjawisko wkraczania inwestorów na tereny zalewowe, po czym wymuszania na władzach wybudowania tam wałów przeciwpowodziowych. Nazwali to błędnym kołem ochrony-zabudowy-strat. „Wiara (w ochronę przeciwpowodziową – przyp. red.) okazała się złudna, a skutki katastrofalne” – napisali.
Zatopiony Kozanów niechlubną wizytówką złych decyzji
Jak już pisaliśmy na łamach SmogLabu, wrocławski Kozanów stał się wizytówką powodzi 1997 r. Według niektórych źródeł poziom wody dochodził tam nawet do 8 metrów. Bloki były zalane do drugiego, a nawet trzeciego piętra. Media relacjonujące przebieg wielkiej powodzi zaczynały zwykle od ujęć z Kozanowa. Mieszcząca się na nim ul. Dokerska została okrzyknięta Wyspą Dokerską. Jak pisze Urbanek, wszystko przez wystające z wody bloki mieszkalne „na jeziorze Kozanów”. Żeby to zobrazować można przytoczyć kolejny fragment z publikacji autora: „pływające przez Kozanów wojskowe amfibie wybierały najkrótszą drogę. Spod wody słychać było zgrzyt miażdżonych gąsienicami dachów zatopionych samochodów”.
Bardzo niskie położenie sławnego Kozanowa sprawiło, że zasiedlający go wcześniej Niemcy przeznaczyli ten obszar pod tereny zalewowe. Kilka dekad po osiedleniu się tam Polaków, bo w latach 70-tych, zapadła decyzja o wybudowaniu na tym terenie następnej sypialni Wrocławia. To wydało wyrok na przyszłych mieszkańców tych okolic.
„Ważne elementy poniemieckiej infrastruktury przeciwpowodziowej jak poldery i kanały ulgi w czasach PRL i następnych zagospodarowano niezgodnie z ich przeznaczeniem: poldery zasiedlono lub zagospodarowano rolniczo (…)” – tak niedługo po katastrofalnej powodzi 1997 r. pisali Bobiński i Żeleziński. Mieli na myśli m.in. Kozanów.
Osiedle miało podwójnie ciężką sytuację. W sobotę 12. lipca „wezbrana Ślęza w ciągu kilku godzin zalewa Kozanów, później z drugiej strony wdziera się na osiedle Odra”. Tak wynika z relacji Urbanka.
Czytaj także: Strażak wspomina powódź: „Krzyczał na mnie polityk. Nie jesteś tu od rządzenia” [WYWIAD]
Budowanie na terenach zalewowych sposobem na łatanie dziur w budżecie
Dr Wojciech Jankowski z Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „pro Natura” opowiedział w rozmowie ze SmogLabem, na czym polegają problemy budowania na terenach zalewowych.
Zdarza się, że grunty na terenach zalewowych są jedynymi, jakie stanowią własność gminy. Reszta jest sprywatyzowana. Oznacza to, że burmistrzowie chętnie wyprzedają tereny zalewowe, żeby zalepić dziurę w budżecie.
Po drugie, prywatni właściciele działek często nie informują nabywców, że są to właśnie tereny zalewowe. Ci drudzy z kolei bardzo rzadko sprawdzają taką ewentualność. Wystarczające mogłoby się okazać przestudiowania ogólnopolskich map terenów zalewowych, które udostępniły Wody Polskie. Jednak, co bardzo istotne, te materiały dość często są przygotowywane „zza biurka” i na podstawie symulacji komputerowych, a zbyt rzadko poparte rzetelną rewizją w terenie. W praktyce oznacza to tyle, że gminy na porządku dziennym zgłaszają pewne nieścisłości w opracowaniach Wód Polskich. Mechanizm kontroli jest więc niedostateczny. Z pewnością Wody Polskie nie mają wystarczających mocy przerobowych i odpowiedniej ilości pracowników, którzy mogliby zapewnić bardziej wnikliwe, terenowe oględziny przed wyznaczaniem konkretnych miejsc zagrożonych powodzią. Nie bez znaczenia są tu wyjątkowo niskie zarobki w tej instytucji, co tylko pogłębia problem skompletowania odpowiednio licznej kadry.
Kolejnym problemem jest chęć złagodzenia kryteriów dla terenów zalewowych. Mówi się o niej tylko w kuluarach. Kiedy ogłoszono, gdzie znajdują się tereny zalewowe, właściciele umiejscowionych na nich działek zaczęli masowo występować o odszkodowania – np. do skarbu państwa. Dlaczego? Ich ziemia i nieruchomości znacznie straciły na wartości ze względu na posadowienie na terenach, którym grozi zalanie.
Wały przeciwpowodziowe tworzą złudne poczucie bezpieczeństwa
Przykładem budowania w takich miejscach jest jednak nie tylko wspomniany Kozanów.
Jak powiedział nam Krzysztof Smolnicki z Fundacji EkoRozwoju oraz Międzynarodowej Koalicji Czas na Odrę, po powodzi 1997 r. na Odrze powyżej Wrocławia przybyło takiej zabudowy. Obwałowania rzeki zwiększają poczucie bezpieczeństwa ludzi. Dzięki temu część z nich chętnie buduje się za wałem. Zachęca ich malowniczy teren nad rzeką pośród zieleni i otaczające lasy. Na przykład w gminie Czernica, w której olbrzymią ilość hektarów zabudowano tysiącami domów. Budynki posadowiono na teoretycznie bezpiecznym obszarze. Dlaczego tylko teoretycznie? Ich mieszkańcom nic nie grozi, dopóki nie pęknie wał przeciwpowodziowy.
– Sytuacja jest trudna, bo w Polsce panuje presja na budowanie na atrakcyjnych przyrodniczo terenach. Idzie to w parze z niską świadomością społeczną na temat zabudowywania terenów zalewowych – mówi dr Jankowski.
Wały przeciwpowodziowe są zabezpieczeniem tylko do pewnego momentu. Później ich działanie jest wręcz odwrotne. Im dłużej występuje woda, tym bardziej ten wał rozmiękcza. Sprawia to, że ryzyko powodzi rośnie.
– Mój znajomy był już w trakcie budowania tam domu. Był jednak na tyle przewidujący i dociekliwy, że sprawdził rzędną terenu. Wtedy zmienił projekt budowlany i znacznie podniósł parter. Stwierdził, że robi to, żeby nie zalało mu mieszkania, a w razie czego będzie przepływał do pokoju pontonem (śmiech). Ale spośród okolicznych mieszkańców tylko on tak zrobił – opowiada SmogLabowi wrocławianin.
Jakie wytyczne naukowców i ekologów miałyby pomóc uregulować budowanie na terenach zalewowych?
Twórcy „Co dalej po powodzi?” opracowali szczegółowe wytyczne postępowania na kolejne lata. Wszystko w oparciu o doświadczenia oraz wyliczenia kosztów strat powodziowych w Polsce oraz innych krajach. Co zaproponowali?
Między innymi środki nietechniczne, takie jak:
– „sporządzenie i powszechne udostępnienie map terenów zalewowych ze wskazaniem stref ryzyka, które umożliwiłyby wprowadzenie zakazów zabudowy terenów zagrożonych powodzią oraz odpowiednią adaptację budownictwa i sposobu gospodarowania na takich terenach. Należy rozważyć przyjęcie prawa dzielącego terasę zalewową na różne strefy zagrożenia (strefowanie) w zależności od głębokości zalania i prędkości przepływów, oraz uwzględniającego dobrze udokumentowane zasięgi wód historycznych;
– uporządkowanie przepisów związanych z odpowiedzialnym planowaniem przestrzennym, uwzględniającym zasięg zagrożenia powodzią;
– opracowanie wieloletniego planu wyprowadzania zabudowy poza tereny zalewowe z miejsc największego ryzyka – jako strategii efektywniejszej przeciwpowodziowo, tańszej i bardziej proekologicznej od programu wielokrotnego remontowania domów i płacenia przez podatników za kolejne wielkie straty powodziowe (wzorem jest m.in. wieloletnia strategia stanu Ontario w Kanadzie);
– wprowadzenie zasady wykupu terenów zalewowych (na obszarach, które były lub są regularnie zalewane przez powodzie, wykup domów lub całych osiedli od powodzian oraz pomoc w ich odbudowie poza terenem zalewowym, mogą być tańsze dla państwa i podatników od płacenia za zniszczenia powodziowe, zarówno przez subsydiowanie ubezpieczeń powodziowych lub bezpośrednią pomoc finansową w przypadkach klęsk).”
Jak jest obecnie? Co wpływa na zabudowywanie terenów zalewowych?
Dr Maciej Zathey, dyrektor Instytutu Rozwoju Terytorialnego oraz przewodniczący Zespołu ds. jakości powietrza i efektywności energetycznej na Dolnym Śląsku odpowiedział nam na pytanie, jak zmieniła się sytuacja zabudowywania terenów zalewowych od czasów wielkiej wody 1997 r.
– Powódź w 1997 r. skłoniła współczesne pokolenie do refleksji i nabrania pokory wobec przyrody. Jednak gdyby nie ograniczenia prawne i zaostrzenie przepisów – Prawa Wodnego, w dalszym ciągu mielibyśmy do czynienia ze swawolą budowlaną na terenach zalewowych – mówi dr Zathey.
Zdaniem eksperta, pierwszym problemem jest bagatelizowanie prawdopodobieństwa wystąpienia zjawisk katastrofalnych. Drugim zaś krótkowzroczna chęć zysków przedkładana ponad długofalowe planowanie przestrzenne.
– Po nowelizacji Prawa Wodnego dokumenty planistyczne, a także decyzje o warunkach zabudowy wymagają uzgodnienia z Wodami Polskimi w zakresie dotyczącym zabudowy i zagospodarowania terenu położonego na obszarach szczególnego zagrożenia powodzią – tłumaczy SmogLabowi dr Zathey.
W regionalnych planach zagospodarowania przestrzennego, na szczeblu wojewódzkim wyznaczono obszary szczególnego zagrożenia powodzią.
– Przykładowo: w planie zagospodarowania przestrzennego województwa dolnośląskiego dodatkowo sformułowano postulaty do gmin, odpowiadające za tworzenie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, dotyczące wyłączenia z zabudowy – w tym z zabudowy turystycznej i rekreacyjnej – obszarów zalewowych.
Budowanie na terenach zalewowych, a zmiany klimatu
Budowanie na terenach zalewowych jest więc bardzo powszechnym i złożonym problemem. Radosław Gawlik, prezes Stowarzyszenia EKO-UNIA dodaje, że zmiany klimatyczne będą tylko pogłębiać straty ludzkie i materialne wynikające z budowania na terenach zalewowych. Oznacza to też znacznie większą częstotliwość i prawdopodobieństwo wystąpienia katastrofalnych powodzi.
– Nazwałbym to „zasadą przezorności klimatycznej”. Lepiej te odkupowane tereny zalewowe i retencyjne odbudowywać większe, z określoną rezerwą na zmiany klimatyczne. Czyli np.: tzw. woda stuletnia, czyli powódź występująca raz na 100 lat, przy zmianach klimatu może być raz na 20 czy nawet 10 lat. Zatem straty ludzkie i materialne mogą pojawiać się nie raz na 100, a raz na 20 lat.
Czytaj także: Hydrobetonoza – ochrona przeciwpowodziowa po polsku
Wodę trzeba retencjonować. Betonoza to krótkowzroczność
Nie pomaga też moda na regulację rzek, która w gruncie rzeczy jeszcze bardziej zwiększa groźbę zalania terenu. – Jednym z najważniejszych współczesnych wyzwań planistycznych i cywilizacyjnych na obszarze całego kraju jest planowanie przestrzenne umożliwiające retencjonowanie wody i spowolnienie jej odpływu – wyjaśnia dr Zathey. Jak tłumaczy, to również ma olbrzymie znaczenie dla występowania zagrożeń powodziowych. Tymczasem wszechobecne są betonoza, uszczelnianie betonem oraz kamieniem placów, rynków i innych przestrzeni publicznych. Są one przejawem panującej dziś krótkowzroczności, również w kontekście zmian klimatycznych i zarządzania wodami.
Absurdem o niewypowiedzianej skali było wybudowanie na wrocławskim Kozanowie kolejnych budynków (TBS-ów) już po powodzi 1997 r. Żeby nie było wątpliwości – miejsce, w którym teraz stoją zostało dotkliwie podtopione podczas powodzi 1997 r. Jak widać, katastrofa sprzed 25 lat to za mało, żeby inwestorzy i nabywcy działek czy mieszkań przejrzeli na oczy. Co jeszcze musi się więc stać, żebyśmy przestali zabudowywać tereny zalewowe?
Czytaj także: Ćwierć wieku temu wielka woda zalała Dolny Śląsk. Czy „powódź tysiąclecia” to prawidłowe określenie?
Źródła dodatkowe:
„Ocena przyczyn lipcowej powodzi na Odrze – wnioski do programu ochrony przeciwpowodziowej w przyszłości” E. Bobiński & J. Żelaziński w: Ekologiczne metody zapobiegania powodziom
„Co dalej po powodzi?” Stanowisko naukowców i organizacji społecznych
„Powódź. Wrocław, lipiec 1997 r.”, Mariusz Urbanek
„Atlas obszarów zalewowych Odry” WWF Niemcy, 2000
–
Zdjęcie tytułowe: Kozanów podczas powodzi 1997 r., fot. B. Pawliszewska