W pierwszym tygodniu grudnia rozpocznie się kolejny, dwudziesty piąty szczyt Conference of Parties (COP25). To najważniejsze w roku polityczne wydarzenie dotyczące klimatu, którego organizacją poprzednio zajęła się Polska.
Dwutygodniowy szczyt potrwa od drugiego grudnia, jednak to jego końcówka będzie czasem kluczowych negocjacji. Agenda COP25 zawiera kilka bardzo ważnych punktów. Państwa po raz trzeci siądą do negocjacji dotyczących zasad działania światowego rynku handlu uprawnieniami do emisji CO2. Ich przedstawiciele będą również rozmawiać o pomocy krajom najbardziej narażonym na skutki zmian klimatu. Szczyt przeniesiony z niespokojnego Chile do Madrytu będzie okazją do przedstawienia nowych, ambitniejszych celów polityki klimatycznej przez rządy, które pozostają do tej pory w tyle. Czy rzeczywiście tak będzie? To pytanie, które na razie pozostaje otwarte.
Politycy w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie zawodzili nadzieje grup domagających się poważniejszego traktowania problemu kryzysu klimatycznego. W ograniczaniu emisji nie pomaga wciąż rozpędzona gospodarka. Rosnąca produkcja wymaga zwiększenia dostaw prądu, co pociąga za sobą nowe inwestycje w węgiel. Właśnie ten surowiec służy do napędzania bloków chińskich elektrowni, które zostały oddane do użytku w ciągu ostatnich 18 miesięcy. Możliwe więc, że do tej pory deklarujące mocne zaangażowanie w sprawy klimatu Państwo Środka nie przedstawi żadnych nowych celów redukcji emisji.
Rewolucji nie można oczekiwać również od Stanów Zjednoczonych, a mówiąc dokładniej: od ich federalnej delegacji. USA są w tej chwili w fazie wychodzenia z grupy państw – sygnatariuszy Porozumień Paryskich, a prezydent Donald Trump prawie całkowicie zignorował ostatni, nowojorski panel ONZ dotyczący zmian klimatu. Sytuacja może jednak diametralnie zmienić się po październikowych wyborach prezydenckich. Bardzo możliwe, że rywalką urzędującej głowy państwa będzie w nich Elisabeth Warren, jedna z najbardziej „zielonych” osobowości wśród amerykańskich demokratów. Do tej pory władza federalna Stanów nie będzie raczej skłonna do ustępstw na rzecz klimatu. Stany są jednak państwem federacyjnym, a władze wielu stanów, hrabstw i miast zdecydowały się wejść do inicjatywy „We Are Still In”. Deklarują one stałe przywiązanie do celów wyznaczonych w Paryżu i wyznaczanie kolejnych, ambitniejszych regulacji dotyczących odnawialnych źródeł energii i ograniczania emisji. „We Are Still In” liczy teraz 70 członków.
W rozkroku stoją na razie również inne wielkie, rozwijające się gospodarki – jak Indie, RPA i Brazylia. Państwa te w zamian za włączenie się w walkę ze zmianami klimatu będą oczekiwały od „globalnego południa” większego wsparcia finansowego. Żadnych nowości według obserwatorów nie szykuje również Japonia, która mocno trzyma się węgla. Sprawia to, że COP25 może być w dużej mierze powtórką z zeszłorocznego szczytu w Katowicach, gdzie w ostatecznej deklaracji zabrakło konkretów. W tej sytuacji wszystkie oczy będą zwrócone w kierunku Unii Europejskiej. Przedstawiciele jej rządów w czasie COP-u będą obradować w Brukseli. Możliwe, że dojdą tam do porozumienia w sprawie wyzerowania europejskich emisji do 2050 roku. Przypomnijmy: Parlament Europejski co dopiero przyjął stan kryzysu klimatycznego, jednak wiążące decyzje będą należały do tworzonych przez delegatów państwowych Rady i Komisji.
Obradujący na pewno będą odczuwali mocny nacisk opinii publicznej, która również w Hiszpanii jest coraz bardziej zatroskana klimatem. Madryt na kilkanaście dni zmieni się w centrum światowych protestów ruchów ekologicznych. Te zorganizują też alternatywny dla oficjalnych wydarzeń szczyt, podczas którego będą wzywać do sprawiedliwej transformacji gospodarczej, uwzględniającej potrzeby biedniejszych społeczeństw. Odbędzie się on na zewnątrz Centrum Targowego, gdzie zbiorą się politycy. Działacze powinni mieć wsparcie Grety Thunberg, która właśnie wraca do Europy przeprawiając się przez Atlantyk.
Zdjęcie: Centrum Targowe w Madrycie Źródło: Shutterstock / Black Farm