16 lat temu najbardziej baliśmy się terrorystów. W rok po arabskiej wiośnie na czoło listy tego, czego ludzie boją się najbardziej, wysforował się rozpad porządku społecznego. Zaraz po kryzysie migracyjnym, w 2016, na sporządzanej co roku liście największych zagrożeń dla ludzkości, pierwsze miejsce zajęły fale uchodźców. Dziś eksperci najwyżej umieszczają zmiany klimatu i choroby zakaźne.
Lektura corocznych raportów o zagrożeniach dla ludzkości (przygotowuje je Światowe Forum Ekonomiczne) to niezwykle ciekawa podróż w czasie, która pokazuje jak zmieniały się ludzkie lęki. Ale też mocno wyjaskrawia słabości naszego myślenia i nieumiejętność przewidywania przyszłości.
To nie powinno dziwić, bo przyszłość przewiduje się bardzo trudno. Prof. Jerzy Vetulani mówił, że tzw. futurologia służy głównie do tego, by przyszłe pokolenia mogły się śmiać z poprzednich. A nawet kiedy komuś uda się ta trudna sztuka, to i tak nie ma gwarancji, że inni mu uwierzą. Można być raczej pewnym, że mu nie uwierzą. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy całkowicie bezbronni.
Czego ludzie boją się najbardziej?
Pierwszy raport o stanie zagrożeń dla świata opublikowano w 2006 roku. Raporty mają w zamyśle pokazywać zagrożenia, które na nas czekają i ułatwiać politycznym i gospodarczym liderom przygotowanie się na nie.
2006: pandemia grypy, zmiany klimatu i terroryzm
Wyróżniono w nim pandemię grypy, zmiany klimatu oraz terroryzm. Dlaczego w 2006 roku lista największych zagrożeń dla ludzkości tak wyglądała? Odpowiedź jest bardzo prosta. W 2005 roku w Stany Zjednoczone uderzył huragan Katrina, tsunami pojawiło się na Oceanie Indyjskim, a terroryści zaatakowali Londyn. Cały świat oglądał więc znicze zapalane dla 52 ofiar bomb, które zdetonowano między innymi w londyńskim metrze. Z kolei w styczniu 2006 roku media zaczęły „grzać” temat pandemii groźnej mutacji ptasiej grypy, która miała zabić nawet 150 milionów osób.
2008: kryzys finansowy
Ale już dwa lata później lista miała wyglądać inaczej. Główną uwagę skierowano na ryzyko załamania się systemu finansowego. Podnoszono także m. in. kwestie bezpieczeństwa żywnościowego, długich łańcuchów globalnych dostaw, a także dostępności energii. Dlaczego? Ponieważ w 2008 roku upadł Lehmann Brothers i realizowała się groźba światowego kryzysu gospodarczego. Do tego załamanie na rynkach finansowych wpłynęło na podwyżki cen żywności, co zwróciło uwagę na łańcuchy dostaw i zależność największych krajów od ich sprawnego funkcjonowania. O energii pomyślano z kolei dlatego, że w 2007 roku bardzo szybko drożała ropa naftowa.
2012: dystopia i cyberbezpieczeństwo
2012? Był to pierwszy raport, który oparto o nową formę sondażu. Na ten odpowiedziało niemal 500 ekspertów z całego świata. Największym zagrożeniem była wówczas dystopia. Z pomocą słowa będącego przeciwieństwem utopii, oznaczającego miejsce, gdzie dzieje się źle, a stosunki społeczne ulegają rozpadowi, zwracano uwagę na ryzyko rozpadu systemów politycznych, społecznych i gospodarczych. Miało to dotyczyć szczególnie tzw. krajów rozwijający się. Dlaczego akurat to wybiło się wówczas na czoło? To proste. 2011 rok świat mówił o arabskiej wiośnie.
Zwracano też uwagę na sprawy cyberbezpieczeństwa. Szczególnie na to, że „zsieciowanie” świata powoduje, iż problemy w jednym miejscu, mogą bardzo łatwo przynosić negatywne konsekwencje w zupełnie innym. Bardzo mądrze, bo to, jak mała jest dziś globalna wioska i jak szybko przenoszą się problemy, nie tylko te sieciowe, bardzo jasno pokazał Covid-19. Ale dlaczego zwrócono na to uwagę? W latach 2010 i 2011 sporo gazetowych nagłówków poświęcono komputerowemu robakowi, z pomocą którego amerykanie storpedowali program nuklearny Iranu. W 2011 roku doszło też do gigantycznego włamania, w którym hakerzy wykradli dane 70 mln użytkowników PlayStation. Pisały o tym niemal wszystkie gazety na świecie.
2016: migracja i zmiany klimatu
Przeskakując o kilka lat do przodu, lądujemy w 2016 roku i świecie, który był szczególnie przerażony dwoma zagrożeniami. Jednym były wielkie migracje, nad którymi może nie udać się zapanować. Drugim, związana z migracjami, kwestia zmian klimatu. A gdzieś w tym wszystkim pojawiła się też broń masowego rażenia. Nie trzeba długo szukać w pamięci, by znaleźć źródła lęków związanych z migracją. 2015 był rokiem tzw. europejskiego kryzysu migracyjnego, kiedy telewizja raczyła nas codziennie widokiem tłumów uchodźców chcących szukać schronienia w krajach Unii Europejskiej, a politycy rozgrzewali emocje licząc, że wykorzystają je w wyborach.
Dodatkowo w grudniu 2015 roku podpisano Porozumienie Paryskie, w którym sygnatariusze zobowiązywali się do działań mających na celu utrzymanie globalnego ocieplenia w ryzach. Towarzyszyło temu oczywiście ogromne zainteresowanie mediów, które stworzyło ekspertom okienko do opowiedzenia o tym, co dzieje się ze światem i co mogą przynieść kolejne dekady. A nakreślony przez nich obraz nie należał do najbardziej optymistycznych. Ale – co ciekawe – kryzys klimatyczny nie zniknął w kolejnych latach z corocznej listy największych zagrożeń dla ludzkości.
2021: choroby zakaźne i kryzys klimatyczny
On i jego skutki takie jak ekstremalne zdarzenia pogodowe, zdominowały ją też w kolejnych pięciu latach (wraz z „bronią masowego rażenia”). Być może dlatego, że było to pięć najcieplejszych lat w historii prowadzonych przez ludzi pomiarów, co skutecznie przypomina o tym, że klimat się zmienia. A prasowe nagłówki regularnie donosiły o pożarach lasów i puszczy, suszach i rekordach temperatur. Zmiany klimatu dominowały więc na liście w kolejnych latach. Aż do 2021 roku, kiedy dołączyły do nich… choroby zakaźne.
Ich powrót wynikał z tego, że pandemia pokazała nam, w jakim stopniu choroby zakaźne mogą wywrócić nasze życie do góry nogami. Nie piszę tego jednak, by być złośliwym wobec ekspertów, którzy są po prostu ludźmi i padają ofiarą takich samych błędów w myśleniu, jak wszyscy inni. W tym wypadku jest to, błąd, który psycholodzy nazywają heurystyką dostępności. Polega ona na tym, że rzeczom, które lepiej pamiętamy i wzbudzającym większe emocje, przypisujemy większe znaczenie i prawdopodobieństwo niż jest w rzeczywistości. A najlepiej pamiętamy i najmocniej emocjonujemy się oczywiście tym, co wydarzyło się niedawno.
Przeceniamy znaczenie zagrożeń, które mamy w pamięci, a nie doceniamy tych, które jeszcze się nie zrealizowały. Wyjątki się oczywiście zdarzają. Jednym z nich była np. dziura ozonowa [Czytaj więcej: „Najbardziej optymistyczna opowieść współczesnego świata, którą jednak mało kto zna”], kiedy zareagowaliśmy na ostrzeżenia naukowców i uprzedziliśmy katastrofę. Innym jest kryzys klimatyczny, którego znaczenie dostrzegamy, ale nie odpowiadamy na nie z koniecznym zaangażowaniem.
Antykruchość
Nie oznacza to jednak, że jesteśmy bezbronni, kiedy chodzi o przyszłe kryzysy. Możemy budować społeczeństwa, państwa i systemy, które są antykruche. To koncepcja zaproponowana przez Nassima Taleba, który jest bardzo wpływowym, ale też niełatwym i wymagającym libańsko-amerykańskim intelektualistą. Postulat antykruchości opiera się o tezę, że nie potrafimy przewidzieć kształtu wszystkich przyszłych zagrożeń, bo nasza wiedza i umiejętności przewidywania są zbyt ograniczone. A problemem są też mechanizmy rządzące społeczeństwem. W tym na przykład to, że jako społeczeństwo nie potrafimy właściwie wartościować sądów różnych ludzi. Jedno możemy jednak przewidzieć. To że różne wstrząsy będą się zdarzać. Należy się więc skupić nie tyle na przewidywaniu przyszłych zagrożeń, co na budowaniu zbiorowej odporności na nieprzewidziane złe wydarzenia oraz tworzeniu społeczeństw, państw, miast, wstaw dowolne, które są antykruche.
Radzą sobie w sytuacji zagrożenia nawet wtedy, kiedy nikt go nie przewidział. Więcej nawet. Potrafią z kryzysu korzystać. To prosta myśl, ale jej zastosowanie zupełnie zmieniłoby sposób, w jaki budujemy państwa i miasta.
Fot. Shutterstock/OSORIOartist.