Fast fashion to jedna z najbardziej szkodliwych branż na świecie. Generuje gigantyczne ilości odpadów, zanieczyszcza rzeki i oceany, przyczynia się też do emisji transportowych.
Na świecie każdego roku wytwarzanych jest ponad 100 miliardów sztuk odzieży. To ponad dwukrotnie więcej niż dwadzieścia lat temu. Statystycznie rzecz biorąc, taka produkcja umożliwia każdemu mieszkańcowi globu zakup 14 produktów odzieżowych rocznie.
W praktyce głównymi klientami branży są mieszkańcy kulturowego Zachodu. Kraje Trzeciego Świata – lub, według aktualnej nomenklatury, „globalnego Południa” – są natomiast głównymi odbiorcami odpadów. Północ generuje je w monstrualnych ilościach.
Szacuje się, że mieszkańcy USA wyrzucają rocznie ponad 15 milionów ton zużytych ubrań – ok. 45 kg na osobę. Jeszcze więcej – ok. 20 milionów ton – odpadów generują Chińczycy. Z ok. 100 milionów ton odzieży produkowanej co roku na świecie, ok. 90 milionów ton trafia na śmietnik.
Nieprzemyślane zakupy generują marnotrawstwo, wskaźniki zwrotów sięgają 70 proc.
W dużym stopniu przyczynia się do tego praktyka zwrotów, popularna również w Polsce. Skala zjawiska jest ogromna nie tylko w USA. W Wielkiej Brytanii klienci sklepów internetowych każdego roku zwracają towary o wartości 7 miliardów funtów. Do sprzedawcy wraca co piąty produkt odzieżowy zakupiony online. Łatwość dokonywania dokonywania zakupów przez internet nie poprawia sytuacji. W USA odsetek zwrotów do sklepów naziemnych wynosi 8-10 proc. Tymczasem dla zakupów internetowych waha się on między 20 a 30 proc.
Zjawisko zwrotów stało się tak rozpowszechnione i uciążliwe, że na Uniwersytecie Southampton powołano specjalną jednostkę badawczą poświęconą temu zagadnieniu: Product Returns Research Group (PRRG). Eksperci wyliczyli, że – uśredniając kwoty – koszt obsługi zwrotu produktu o wartości 89 funtów wynosi 11 funtów w sytuacji, gdy do sklepów wraca 20 proc. zakupionych towarów. Ustalili również, że w 70 proc. jako przyczynę rezygnacji z zakupu klienci podają „zmianę zdania”.
Problem dotyczy również Polski, choć nad Wisłą jego skala jest podobno mniejsza niż na Zachodzie. Tak wynika z „analiz i doświadczeń” globalnej firmy GXO Logistics, zajmującej się logistyką kontraktową, która oszaczowała, że odsetek towarów zwracanych w ramach e-handlu wynosi przeciętnie 35 proc.
Szokujące rozmiary zjawisko przybiera za Odrą. Jak wynika z danych udostępnionych przez firmę Clear Returns, Niemki zwracają aż 70 proc. ubrań kupionych online (dla porównania: Brytyjki „tylko” 25 proc.). Odzież damska jest segmentem notującym największy wskaźnik zwrotów spośród wszystkich kategorii produktów kupowanych online.
Tylko 1 proc. odzieży podlega skutecznemu recyklingowi
Koszty niefrasobliwości konsumentów ponosi nie tylko biznes. Przemysł fast fashion i praktyka zwrotów, którą umożliwiają krajowe i ponadkrajowe (unijne) przepisy, obciąża przede wszystkim środowisko. Wielbiciele mody nie odczuwają tego bezpośrednio, ponieważ „odlajkowane” przez nich ubrania lądują na wysypiskach śmieci w odległych częściach świata. W bardziej optymistycznym scenariuszu trafiają na zbiórki odzieży lub do second handów.
Niestety w przypadku zwrotów częściej sprawdza się ten pierwszy wariant. Wprowadzenie oddanego towaru do obrotu wiąże się z dodatkową pracą i sporymi kosztami (patrz: wyliczenia PRRG). Zwykle bardziej opłaca się przekazać produkt do utylizacji. Niekiedy zwroty sprzedawane są do outletów, przekazywane na cele charytatywne lub rozdawane personelowi sklepów. Gdy jednak skala zjawiska jest duża, znaczna część towaru spisywana jest na straty.
Niestety poziom recyklingu w branży tekstylnej jest dramatycznie niski. Choć ok. 20 proc. ubrań udaje się odzyskać do ponownego wykorzystania, to finalnie tylko 1 proc. odzieży przetwarzany jest na nowe tekstylia. Pozostała część trafia do spalarni lub zasila gigantyczne wysypiska śmieci w krajach Afryki, Azji i Ameryki Południowej.
Jedno z największych znajduje się na pustyni Atakama w Chile. Hałdy odpadów zalegające na obrzeżach portowego miasta Iquique każdego roku powiększają się o kolejne 40 tys. ton ubrań. Z powodu wysokich temperatur na wysypiskach często dochodzi do pożarów, podczas których do atmosfery ulatniają się gęste chmury toksycznych substancji. Zanieczyszczenia przenikają też do wód gruntowych.
Kraje UE wysyłają na kenijskie wysypiska 37 milionów sztuk odzieży rocznie
Na rzecz katastrofy ekologicznej aktywnie działają m.in. kraje Unii Europejskiej. Każdego roku wysyłają one do Kenii, innego tekstylnego „hot spotu”, 37 milionów sztuk odzieżowych śmieci. Jak wynika z ustaleń organizacji Clean Up Kenya i Wildlight, odpady lądują na wysypiskach, które osiągają rozmiary czteropiętrowych budynków, a często trafiają również do rzek. Ilość tekstyliów wysyłanych do Kenii znacząco zwiększyła się w ostatnich latach. Z zalewem odzieżowych odpadów zmagają się również Tanzania, Ghana, Nigeria, Angola, Mozambik i wiele innych krajów ekonomicznego „południa”.
Poniższe zestawienie przedstawia udziały poszczególnych państw w eksporcie i imporcie odzieży używanej. Ilość odpadów w produktach używanych jest trudna do oszacowania i różni się w zależności od kraju. W przypadku ubrań trafiających do Iquique produkty nie nadające się do użytku stanowią ponad 60 proc. importu.
Źródło: OEC.world
Wytworzenie pary jeansów wymaga zużycia 14 tys. litrów wody
Większość współcześnie wytwarzanej odzieży w ok. 60 proc. składa się z plastiku. Rozkład takich produktów może zająć nawet 200 lat. Przemysł odzieżowy jest drugim po branży opakowań „producentem” plastikowych odpadów. Generuje on 42 miliony ton syntetycznych śmieci rocznie i odpowiada za blisko 10 proc. mikroplastiku pływającego w oceanach.
Gigantyczne koszty środowiskowe związane są także z zużyciem wody. Produkcja jednego T-shirta pochłania ponad 2,5 tys. litrów H2O. W przypadku pary jeansów zużycie wynosi aż 14 tys. litrów. To ilość, jaką człowiek wypija w ciągu ok. 20 lat. Na branżę odzieżową przypada jedna dziesiąta przemysłowego zużycia wody i dwukrotnie większy odsetek wody odpadowej, z której większość jest niezdatna do oczyszczenia i ponownego użycia ze względu na wysoki poziom skażenia toksycznymi substancjami.
Do tego dochodzi presja środowiskowa związana z transportem. Produkcja, dystrybucja i utylizacja odzieży to cały łańcuch operacji logistycznych: od dostawy towaru z „południowych” fabryk do zachodnich sklepów, przez obsługę dostaw i zwrotów, po eksport śmieci na „południowe” wysypiska. Na każdym z tych etapów dochodzi do emisji spalin, a więc zanieczyszczeń powietrza i gazów cieplarnianych.
Rozwiązanie? Kupuj mniej, częściej naprawiaj
Powrót do epoki tkactwa ludowego i wytwarzanie garderoby na krośnie z lnu zebranego z okolicznych pól zapewne nie sprawdzi się jako antidotum na fast fashion. Warto jednak uświadomić sobie, że pogoń za modą wiąże się z ogromnymi kosztami środowiskowymi, które – w formie skażenia wody, powietrza i żywności – dotykają również nas samych.
Bezsensowna konsumpcja odzieżowa nakręcana jest przez marki i umożliwiana przez brak odpowiednich regulacji, jednak część winy spoczywa na konsumentach, mających w poważaniu skutki swoich decyzji zakupowych.
Może warto to zmienić i nieco rzadziej wymieniać zawartość szafy, a częściej odwiedzać zakłady krawieckie?
–
Zdjęcie: Sorbis/Shutterstock