Fermy przemysłowe to prawdziwa kość niezgody między biznesem mięsno-mlecznym, a ekologami i okolicznymi mieszkańcami. Poza oczywistą szkodą, jaką wyrządzają zwierzętom, trują też nas samych. Ich działalność niszczy w zasadzie wszystkie komponenty środowiska.
Dzięki lukom w prawie polscy rolnicy obchodzą pewne – i tak mało restrykcyjne – obostrzenia i chętnie podejmują się przemysłowej hodowli zwierząt. Lokalni mieszkańcy pobliskich terenów protestują, bo nie chcą odorów, powietrza zanieczyszczonego pyłem PM 2,5; amoniakiem oraz siarkowodorem, ani wzmożonego hałasu.
Dziurawe prawo sprzyja zakładaniu ferm
Ilona Rabizo z Koalicji Społecznej Stop Fermom Przemysłowym i Stowarzyszenia Otwarte Klatki podczas konferencji „GRASS 2022” organizowanej przez Koalicję Żywa Ziemia opowiedziała o statusie ferm i ich wpływie na otoczenie.
Pojęcie fermy przemysłowej (wielkotowarowej, wielkoprzemysłowej) nie jest zdefiniowane prawnie. Można je rozpatrywać jakościowo jako dużą koncentrację zwierząt na małej przestrzeni. Towarzyszy temu intensywna produkcja.
– W intensywnym chowie zwierzę jest sprowadzone do roli towaru, który ma dostarczać konkretne usługi. Wszystko po to, żeby np. maksymalnie przyśpieszyć cykl życia zwierząt czy zwiększyć ich mleczność. Często jest to w sprzeczności z dobrostanem zwierząt – tłumaczy Rabizo.
W podejściu ilościowym istnieją pewne zakresy, jak np. wyznacznik 40 tys. kurczaków/2 tys. tuczników – taka ferma przemysłowa może powodować znaczne zanieczyszczenie środowiska. Według wyliczeń Ministerstwa Rolnictwa, dziś pod nadzorem Inspekcji Weterynaryjnej funkcjonuje:
– 279 wielkotowarowych ferm świń,
– 2184 ferm przemysłowych drobiu (kur, indyków, kaczek, gęsi),
– 645 gospodarstw hodujących zwierzęta futerkowe.
– Brak definicji ferm przemysłowych nie oznacza jednak, że nie istnieją przepisy prawne pozwalające na dokonanie swoistego podziału gospodarstw według stopnia ich wpływu na środowisko, wynikającego z liczby zwierząt i intensywności produkcji zwierzęcej – dodaje Maria Staniszewska, prezeska Polskiego Klubu Ekologicznego. – Fermy przemysłowe wymagają pozwolenia na budowę i oceny oddziaływania na środowisko.
W ciągu 20 lat liczba ferm wzrosła od zaledwie paru tego typu instalacji do kilku tysięcy. Polska w ciągu ostatnich 5 lat wydała o 281 proc. więcej decyzji na budowę instalacji do intensywnego chowu zwierząt. Najwięcej ferm jest w województwach mazowieckim i wielkopolskim.
Fermy przemysłowe i ich emisje a zdrowie
Fermy przemysłowe zanieczyszczają powietrze w większym stopniu niż małe i średnie gospodarstwa. Hoduje się na nich więcej zwierząt, które trzymane są w zamkniętych przestrzeniach i wytwarzają zdecydowanie więcej nawozu. Nawóz ten emituje szereg zanieczyszczeń powietrza, w tym substancje drażniące środki oddechowe, tj. amoniak (NH3), siarkowodór (H2S) oraz cząstki stałe.
Z kolei emisje amoniaku znacząco przyczyniają się do zanieczyszczeń drobnym pyłem zawieszonym (PM2.5) i przedwczesnego umierania ludzi. Co istotne, ponad 70 proc. emisji amoniaku w Europie ma swoje źródło w nawozie z hodowli zwierzęcej. Państwa z największą liczbą gospodarstw prowadzących intensywną hodowlę zwierząt, są największymi emiterami amoniaku. Kraje te to m.in. Niemcy, Francja, Polska, Włochy i Holandia.
Przykładem może być w Hiszpania, która limit emisji amoniaku przekraczała przez dziewięć lat z rzędu. Jak donoszą twórcy raportu, badania w Holandii wykazały, że mieszkanie w pobliżu ferm przemysłowych może mieć wpływ na wydajność płuc i być powodem zwiększonego ryzyka zapalenia płuc. Z badań naukowych przeprowadzonych przez Instytut Chemii im. Maxa Plancka wynika natomiast, że rolnictwo przemysłowe jest odpowiedzialne za około 45 proc. emisji pyłu zawieszonego (PM2.5) w Niemczech. Emisje te doprowadziły do 120 tys. przedwczesnych zgonów spowodowanych chorobami układu sercowo-naczyniowego. Ponadto badania przeprowadzone w USA dowiodły, że wśród mieszkańców terenów w pobliżu ferm przemysłowych występuje wyższa zachorowalność na astmę dziecięcą. Poza tym można tam zaobserwować zwiększoną częstość występowania podrażnień oczu i gardła, nudności, wymiotów i problemów z oddychaniem. Pogorszeniu ulega także jakość życia mieszkańców, którzy nie mogą przebywać na zewnątrz lub nawet otwierać okien w swoich domach.
– Potrzebne są dogłębne badania na temat wpływu ferm przemysłowych na zdrowie ludzi. Od Ministerstwa Zdrowia uzyskałam zapewnienie o uzupełnieniu materiałów o bardziej szczegółowe dane – wyjaśnia Małgorzata Tracz, posłanka Partii Zieloni. Rzetelne dane wciąż nie są w posiadaniu resortu.
Czytaj także:
Koncerny hodowlane emitują tyle co paliwowi giganci. Polskę lubią za dziurawe prawo
Smog fermowy oraz ustawy odorowa i odległościowa
Tracz przywołała podczas Komisji przykład tzw. „smogu fermowego”.
– Z informacji podanych przez Ministerstwo Zdrowia wynika, że szczególnym problemem są fermy drobiowe, ponieważ emitują szczególnie wysokie stężenia pyłu zawieszonego PM, w tym pyłu drobnego PM 2,5. Powinniśmy więc mocno podkreślić ten problem, jakim jest smog fermowy.
W kontekście smogu fermowego oraz protestów lokalnych społeczności niezbędne jest wprowadzenie ustawy odorowej oraz odległościowej. Dyskusje na jej temat toczą się w kraju od kilkunastu lat. Niestety, do tej pory rozważania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Ustawa ta miałaby wprowadzić nieco cywilizacji do przemysłowej hodowli i chowu. Dzięki temu mieszkańcy byliby chronieni przed ich inwazją. Dziś akceptowalna jest nawet odległość 130 m!
– Wszelkie próby są blokowane, a sam projekt ustawy zawiera zbyt małe odległości. Jako strona społeczna nie jesteśmy słuchani. W związku z tym wspólnie z KŻZ opracowaliśmy stanowisko w tej sprawie. Domagamy się zatrzymania budowy nowych instalacji do czasu wprowadzenia praw uwzględniających dobro mieszkańców, wysoki dobrostan zwierząt gospodarskich i pomoc hodowcom w przebranżowieniu się – powiedziała działaczka Otwartych Klatek i Stop Fermom Przemysłowym.
Jak dodała Tracz, potrzebne jest szybkie uchwalenie ustawy odległościowej. Ma ona określić minimalną odległość między zabudowaniami a nowo powstającymi fermami. Ministerstwo Klimatu i Środowiska po raz kolejny zapowiedziało, że projekt niedługo trafi do Sejmu. Zaapelowała także o powrót do prac nad ustawą odorową, która ma zminimalizować ryzyko zdrowotne związane z działalnością ferm przemysłowych. Posłanka dodała także, że niezbędne są pilne zmiany w ustawie o planowaniu przestrzennym. To one mają uniemożliwić posadowienie nowych ferm na obszarach, które nie są objęte miejscowymi planami przestrzennymi.
Emisje z ferm wpływają na jakość życia lokalnych społeczności. Protestują, żeby nie chorować i nie spaljtować
– Ludzie nie protestują dlatego, że nie mają co w życiu robić. Ich opór wynika z szeregu zagrożeń środowiskowych i zdrowotnych, powodowanych przez fermy. Praktycznie co tydzień dostajemy prośby o wsparcie protestu przeciwko jakiejś inwestycji. W ostatniej dekadzie takich manifestacji odbyło się ok. 850 – wylicza Rabizo.
Rolnicy posiadający małe gospodarstwa często są zmuszeni do zamknięcia swojej działalności i przebranżowienia się, bo nie są w stanie konkurować z wielkim przemysłem. Jeśli w ich pobliżu staje ferma przemysłowa, właściwie są w tej branży skończeni.
– Jedynym skutecznym działaniem jest opór lokalnych społeczności, których warunki życia zdecydowanie ulegają pogorszeniu po założeniu takiej instalacji. Przygotowanie planu zagospodarowania przez lokalne samorządy też pozwala uniknąć problemów związanych z instalacją wielkotowarową – dodaje Staniszewska.
Ostatnia Komisja Zdrowia połączona z Komisją Rolnictwa wskazała zagrożenia dla mieszkających w pobliżu ferm:
– odorowe,
– mikrobiologiczne,
– antybiotykooporne bakterie,
– zwiększony transport, a co za tym idzie także wzrost zanieczyszczenia spalinami.
– Proszę sobie wyobrazić wieś z drogami gminnymi, nieprzystosowanymi do ciężkich aut. W tej wsi pojawia się ferma przemysłowa na 2 mln kurczaków i kilkanaście wielkich budynków, które muszą być obsługiwane. To zmienia się tylko charakter tej wsi, ale także stanowi zagrożenie dla jakości powietrza – dodała Rabizo.
Fermy przemysłowe a klimat
Emisje z ferm przemysłowych są też katalizatorem zmian klimatu. 14,5 proc. wszystkich emisji gazów cieplarnianych będących efektem działalności człowieka pochodzi z produkcji zwierzęcej. Prawie połowa z nich pochodzi z produkcji i przetwórstwa paszy. Wlicza się w to wylesianie pod uprawy paszowe i pastwisk. Emisje metanu wytwarzanego w trakcie procesów trawiennych przeżuwaczy (np. bydła) to na kolejne 39 proc., a procesy przechowywania i przetwórstwa obornika to następne 10 proc.
Dla klimatu bardzo istotne jest nie tylko ograniczenie spożycia mięsa, ale też zmiana sposobu hodowli zwierząt.
„Jeżeli nie dokonamy gwałtownej transformacji naszego systemu rolniczego i nie odejdziemy od przemysłowego modelu rolnictwa to nie uda nam się powstrzymać katastrofy klimatycznej. W małych gospodarstwach zajmujących się hodowlą zwierząt rolnicy mogą rozłożyć obornik na pobliskich polach wykorzystywanych jako pastwiska bądź pole do uprawy paszy, co mogłoby pozwolić na zmniejszenie emisji powstających podczas przechowywania nawozu płynnego” – piszą autorzy opracowania.
Jak podkreślają badacze, ekologiczna hodowla generuje w mniejszym stopniu generuje ocieplenie klimatu. Wynika to z naturalnej produkcji pasz, bez nawozów sztucznych i zbędnego przetwarzania.
„Badania wykazują że mniejsze gospodarstwa i te, w których żywienie zwierząt oparte jest na trawie/sianie mogą mieć mniejsze emisje gazów cieplarnianych niż fermy przemysłowe. Z analizy ponad 900 badań wynika, że zwiększenie spożycia strawnej paszy (jaką jest siano) u bydła może zmniejszyć emisje metanu, które występują podczas fermentacji jelitowej. Zauważono również, że nawóz produkowany przez bydło wypasowe emituje mniejszy poziom metanu niż ten produkowany przez bydło trzymane w zamknięciu” – argumentują twórcy raportu.
Co jest największym problemem w kontekście emisji z ferm przemysłowych i co należy zrobić, żeby to powstrzymać?
Na te pytania odpowiedziała SmogLabowi Maria Staniszewska.
– Często zdarza się, że rolnicy, aby uniknąć nadzoru weterynaryjnego i oceny oddziaływania na środowisko, zmniejszają ilość zwierząt o kilkanaście sztuk. Oddziaływanie takich ferm jest takie samo, ale umyka statystykom i nie jest już wielkotowarowe – tłumaczy prezeska PKE.
Polska polityka rolna prowadzona przez Ministerstwo Rolnictwa wspiera rozbudowę ferm przemysłowych, gdyż na tym opiera się nasz eksport. Zjadamy tylko 30 proc. mięsa jakie produkujemy, a jesteśmy na trzecim miejscu w Europie pod względem eksportu kurczaków i siódmym wieprzowiny.
– Do Ministerstwa Rolnictwa można wystosować apel o zmianę modelu rozwoju naszego rolnictwa na bardziej zrównoważony, przyjazny zwierzętom i ludziom – zachęca Staniszewska.
Kwestia ekspansji ferm przemysłowych i ich wpływu na zdrowie oraz środowisko uzasadnia chęć ograniczenia spożycia mięsa. PKE w ramach kampanii „Meatless Moday” przeprowadził warsztaty uświadamiające dzieciom, młodzieży i dorosłym jaka jest skala problemu. Polacy jedzą bowiem dwukrotnie więcej mięsa, niż zalecają eksperci. Osobliwa nazwa kampanii ma na celu znaczne zmniejszenie spożywania mięsa, począwszy od umownych bezmięsnych poniedziałków. Okazuje się, że dzięki zrezygnowaniu z mięsa raz na kilka dni, można znacznie ograniczyć globalne wylesianie pod uprawę pasz i hodowlę zwierząt.
Więcej na ten temat pisaliśmy na łamach SmogLabu w artykule: Skalę wycinki drzew można zmniejszyć o połowę. Wystarczy co piąty dzień nie jeść mięsa.
Fermy przemysłowe powodują emisje wpływające na bioróżnorodność i jakość wód
Dr inż. Jerzy Mirosław Kupiec z Katedry Ekologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu podczas „GRASS 2022” opowiedział o środowiskowych skutkach działalności ferm przemysłowych.
– Pojęcie „fermy” występowało też w latach 70-tych i 80-tych, ale skala produkcji była zupełnie inna. Przyrost liczby zwierząt w fermach na przestrzeni 40 lat wynosi ok. 200 proc., a niektórych gatunków nawet 600 proc. Rolnictwo przemysłowe wpływa bardzo niekorzystnie na bioróżnorodność. Po pierwsze, roślin uprawnych i zwierząt hodowlanych. Dziś zaledwie 15 gatunków roślin i 9 gatunków zwierząt dostarcza 90 proc. biomasy, a zaledwie 4 gatunki roślin dostarczają ok. 50 proc. produktów spożywczych. Oznacza to, że bioróżnorodność bardzo spadła.
Połowa ssaków w Polsce to zwierzęta hodowlane. W przypadku ptaków sytuacja jest, zdaniem naukowca, katastrofalna, bo aż 99 proc. polskich ptaków to zwierzęta hodowlane. Ptaki dziko żyjące stanowią u nas zaledwie 1 proc.
Intensywna produkcja zwierzęca wpływa także na jakość wód powierzchniowych, podziemnych i opadowych. I to w znacznie większym stopniu, niż zakładano. Małe, niemonitorowane cieki wodne odbierają ścieki, które zrzucają właściciele ferm przemysłowych. Z kolei wody opadowe wpływają na zanieczyszczenie zbiorników pobliskich fermom.
– Mieszkańcy okolic fermy trzody chlewnej w Gościeradzu często skarżyli się, że często w piwnicach mają gnojowicę, która ścieka bezpośrednio z fermy i wpływa do stawu. Wyniki badania były przerażające. W badaniu wód opadowych wszystkie wskaźniki były wielokrotnie wyższe niż tło/”norma”. Azot azotanowy i amonowy świadczą o zanieczyszczeniach rolniczych. Kolor wody opadowej jest pomarańczowy lub żółty jak oranżada – tłumaczył dr Kupiec.
Zdaniem dra Kupca, jedną z najważniejszych kwestii jest wprowadzenie norm, które pozwolą dostosować wielkość produkcji w fermach do stanu danego ekosystemu. Musi temu towarzyszyć ustalenie maksymalnej koncentracji zwierząt w jednym miejscu. Dodatkowo należy wprowadzić systemowe zmiany w zakresie kontroli podmiotów prowadzących przemysłowy chów i hodowlę.
Skąd zanieczyszczenia wód w pobliżu ferm?
Obornik zwierzęcy to naturalny nawóz na polach uprawnych i pastwiskach. Jak napisano w opracowaniu, w przemysłowym rolnictwie wytwarza się jednak więcej obornika, niż mogą przyjąć pobliskie pola. Efektem tego jest spływ azotanów do wód, co przynosi negatywne skutki dla naszego zdrowia i środowiska. Te skutki to np. zanieczyszczenie wód. W całej UE kilka milionów ludzi jest potencjalnie narażonych na działanie wodny pitnej z zawartością azotanów przekraczającą dopuszczalne ilości.
„Na obszarach, gdzie występuje duża koncentracja gospodarstw przemysłowych, wykryto bezpośredni związek ich działalności z zanieczyszczeniem azotanami miejscowych zbiorników wody pitnej” – piszą twórcy raportu. W hiszpańskiej Katalonii i Danii odnotowano gigantyczne przekroczenia.
Zasada “zanieczyszczający płaci” nie jest stosowana w gospodarstwach przemysłowych. Zanieczyszczenia są usuwane za pieniądze podatników lub podnoszeniem opłat za wodę. Rząd regionalny Katalonii wydaje ponad 6 milionów EUR rocznie aby zapewnić wodę pitną poszkodowanej ludności.
Według danych z raportu, w oborniku zawarte są też substancje chemiczne, czynniki chorobotwórcze (bakteria E. coli) oraz antybiotyki. Te zanieczyszczenia mogą dotrzeć do wód poprzez spływ powierzchniowy, wycieki, przenikanie do wód gruntowych i bezpośrednie zrzuty substancji. Stosowanie obornika przyczynia się też wybuchów chorób przenoszoną przez wodę na obszarach wiejskich.
– Z uwagi na wysoką emisyjność ferm (72 proc. gazów cieplarnianych z rolnictwa pochodzi z produkcji zwierzęcej), zanieczyszczanie wód biogenami oraz negatywny wpływ na jakość życia na obszarach wiejskich, wyzwaniem, przed którym stoi UE jest konieczność ograniczenia skali produkcji zwierzęcej. Dotychczas takie rozwiązanie spotyka się z powszechną krytyką polityków – mówi Staniszewska.
Jak dodaje, oponenci pomijają uzależnienie unijnej produkcji zwierzęcej od dostaw pasz pochodzących z innych kontynentów. Biorąc pod uwagę załamanie się tych dostaw na skutek kryzysów pandemicznych, zbrojnych lub zmian klimatu, może to być zagrożeniem dla bezpieczeństwa żywnościowego UE.
Źródła:
Pilna sprawa – wstrzymanie ekspansji przemysłowych ferm zwierzęcych (za Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych – Natural Resources Conservation Service)
https://pulsmedycyny.pl/fermy-przemyslowe-sa-zrodlem-antybiotykoopornych-patogenow
https://www.farmer.pl/finanse/fermy-przemyslowe-dobre-czy-zle-potrzebne-czy-nie
–
Zdjęcie tytułowe: HENADZI KILENT/Shutterstock